piątek, 25 kwietnia 2014

Rozdział 2

Nie mogłam uwierzyć w to co widzę. Przede mną stała kobieta z czerwonymi włosami. Jej duże brązowe oczy, podkreślone mocnym makijażem, co w Kapitolu jest rzeczą codzienną, wpatrywały się we mnie w osłupieniu. Stylistka wyglądała jakby miała zemdleć.
-Cinnybel?-wyszeptała oniemiała.
Mentor z pozostałymi trybutami i stylistką chłopaków wpatrywali się w nas zdziwieni.
-Cinny! Co ty tu robisz, do jasnej cholery?! Jeżeli teraz mi powiesz, że się zgłosiłaś to po prostu cię rąbnę w ten twój głupi łeb - krzyczała.
-Nie zgłosiłam się. Zostałam wylosowana - powiedziałam cicho.
-Orzesz ty! Nie mogę!-kiedy się denerwowała było słychać w jej głosie ten idiotyczny kapitoliński akcent, którego zawsze chciała się pozbyć.
Wzruszyłam ramionami.
-Po prostu świetnie. Cinna mi nie wybaczy, że będę szykowała jego siostrę na śmierć. Pięknie!- kobieta zaczęła nerwowo przechadzać się po pomieszczeniu.
-Znasz ją?-spytał Haymitch.
Pokiwałam głową.
-To Mercedes. Przyjaciółka mojego brata - odpowiedziałam.
Pokiwał głową i zabrał nas na szybki lunch do jadalni.
Nasz apartament był śliczny. Stół w jadalni był zrobiony prawdopodobnie z mahoniu. Krzesła również. Żyrandole lśniły w świetle. Wszędzie wisiały aksamity. Ściany pomalowane na modne kolory. Na szafkach stały złote, drogie figurki. W rogu pomieszczenia stał duży barek. Wszędzie przepych i bogactwo.
Poznałam resztę trybutów. Są bardzo sympatyczni, ale czuję żal, kiedy myślę, że któreś z nich może mnie zabić na arenie z zimną krwią. Albo na odwrót.
Przy stole przyglądałam się koleżance Mercedes, stylistce chłopaków - Neilii. Neila ma różowe włosy, makijaż i ubranie pod kolor włosów. Wygląda śmiesznie, ale to w końcu Kapitol. Tutaj tej mody nie ogarniesz.
Gdy po posiłku dziewczyny zaczęły nas zaganiać do pokoi, Haymitch powiedział do mnie i do Venus:
  -Macie szczęście, że ominęło was Centrum Odnowy.
 Mnie i Venus Mercedes kazała iść już do mojego pokoju.
Mój pokój to duże pomieszczenie z wielkim oknem. Łóżko stoi na środku pokoju, wygodne i nowoczesne, po obu jego stronach znajdują się szare szafki nocne. Przez jedno wielkie okno, zajmujące całą ścianę, można wpatrywać się w majestatyczną i piękną panoramę miasta, która ma pewne uszczerbki po wojnie, ale nadal zachwyca. Po ścianą stoi szara kanapa i dwie pufy. Łazienka jest dość obszernych rozmiarów i tam właśnie zaprowadziła nas Mercedes, nasza stylistka.
Gdy zobaczyłyśmy na blacie ilość kosmetyków, spojrzałyśmy na siebie z Venus przerażone. Mercedes widząc to wybuchła śmiechem.
-Spokojnie, dziewczęta. Będzie dobrze. Zrobimy was na bóstwo. A teraz poznajcie moją ekipę przygotowawczą - zaklaskała w dłonie, a do pokoju weszły cztery osoby.
Były dwie kobiety i dwóch mężczyzn.
-To jest Margaret-wskazała na drobną, blondynkę z krwistoczerwonymi końcówkami i takim samym kolorem soczewek-Virginia-trochę grubsza kobieta z zielonymi włosami i kolczykami w nosie- Samuel-brunet z ostrym makijażem- oraz Jope- blondyn z pomalowanymi powiekami na różowo.
Zaczęłam chichotać na ich widok, a Venus razem ze mną. Naprawdę polubiłam tę dziewczynę.
Ekipa zabrała się do roboty. Virginia i Samuel zajęli się mną, a Margaret i Jope Venus. Dziwiłam się, że dostałyśmy wspólną stylistkę, zawsze każdy trybut miał własnego projektanta. Ale pewnie po niedawnej wojnie są braki w personelu, który zajmuje się organizacją igrzysk.
Kilka razy musiałam wchodzić do wanny, aby  myli mnie jakimiś specyfikami. Krępowałam się, ponieważ widzieli mnie nagą. Kiedy pytałam się czy mogę założyć szlafrok machali rękoma i kazali mi być cicho.
Virginia cały czas dzieliła się z nami plotkami. Wymieniała różne nazwiska. Niektórych ludzi znałam, ale to co ona mówiła wydawało mi się niedorzeczne, więc zaczęłam śpiewać sobie pod nosem.
Straciłam rachubę czasu. Od jakiś kilku minut śpiewałam na głos. W łazience zaległa cisza, przerywana tylko odgłosami chlapiącej wody. Gdy zorientowałam się, że wszyscy ucichli zamilkłam.
-Nie przerywaj - szepnął Samuel.
Zarumieniłam się i pokręciłam głową.
-Masz piękny głos. Zaśpiewaj nam coś jeszcze - powiedziała Venus z drugiego końca pomieszczenia.
-Nie. Nie będę śpiewać, bo i tak mi się to na arenie nie przyda - westchnęłam.
Próbowali mnie jeszcze namówić, ale ja się nie dałam. Nie chodziło tylko o to. Chodziło o mojego brata. Śpiewałam tylko w jego obecności, ponieważ w towarzystwie się wstydziłam. Teraz tylko po prostu się zagalopowałam, zatraciłam się.
Po jakiś dwóch godzinach przyszła Mercedes. Byłyśmy gotowe, więc stylistka odprawiła ekipę i zaprowadziła nas do pokoju. Wyciągnęła z szafy dwie piękne, długie suknie.
-Rozmawiałam z Neilą. Przygotowałyśmy rydwan, kiedy was szykowała ekipa przygotowawcza. Po prostu padniecie jak go zobaczycie. Ale to potem. Mam dla was cudowną wiadomość. Dzisiaj wasze włosy będą płonąć - zaklaskała w dłonie.
Spojrzałyśmy na siebie z Venus.
-Jak to płonąć?-spytałam przerażona.
-Spokojnie. Natrę wasze włosy olejkiem, który będzie chronił je przed spaleniem. To będzie ogień, który wykorzystał Cinna w pierwszych igrzyskach Katniss. Nie spalicie się - odparła i podała nam suknie.
Na wspomnienie o bracie wiele myśli cisnęło mi się do głowy. Przypomniałam sobie chwilę przed pierwszym spotkaniem Cinny z Katniss. Wtedy mój spanikowany brat przyszedł do mnie i kazał mi sobie pomóc przy stroju na paradę. Pamiętam jego krzyk:
-Cin! Weź mi pomóż! Za kilka godzin parada, Katniss już prawie gotowa, a ja nie mam stroju! Co ci się kojarzy z Dwunastką?
-Węgiel?-odpowiedziałam wtedy.
Pokręcił głową.
Pstryknęłam palcami i jak na zawołanie oboje w tym samym momencie spojrzeliśmy na kominek. Szepnęliśmy:
-Ogień.
Po tym od razu zabrał się do szykowania. Zwołał wielu ludzi, którzy szyli w ekspresowym tempie kreacje dla trybutki z Dwunastki. Wyszła mu nieziemsko, a ten płomień, który powiewał za Peetą i Katniss był niesamowity. Ten strój zapamiętał każdy mieszkaniec Kapitolu. Potem mój brat dziękował mi przez jakąś godzinę za pomoc. Ale ja tak naprawdę nic nie zrobiłam.

Z wspomnień otrząsnęłam się dopiero, kiedy Venus pomachała mi dłonią przed oczami. Pokręciłam głową, aby odpędzić je z mojej głowy.
Mercedes spojrzała na mnie z troską i kazała nam ubrać suknie.
Stanęłam przed lustrem.
Nasza stylistka wymyśliła dla nas czarne długie do ziemi, lśniące sukienki z krótkim rękawem. Suknia podkreślała nasze szczupłe sylwetki. Dostałyśmy do tego czarne buty na niskim obcasie.
Przyjaciółka mojego brata zaczęła wcierać w nasze włosy specjalną substancje, która będzie chronić nasze głowy przed zapaleniem się. A poza tym ten ogień będzie syntetyczny, więc nie powinien zrobić nam krzywdy.
-Zejdziemy na dół. Zostało jeszcze pół godziny, ale chce wam pokazać co i jak.
Zjechałyśmy windą na parter, gdzie w dużej hali obok holu stały już czteroosobowe rydwany. Pojazdy te były z 50 Igrzysk Głodowych, z igrzysk Haymitcha. Igrzyska te były przed moim urodzeniem, ale widziałam kiedyś zdjęcia z parady, z tamtego roku, dlatego poznałam rydwany.
W pomieszczeniu było mało ludzi. Większość to były osoby przygotowujące rydwany. Zauważyłam trybutów z Siódemki. Poznałam ich po kostiumach w kształcie drzew i plastikowych siekierach w dłoniach. Reszta jeszcze nie przybyła. Podeszłyśmy do rydwanu Dwunastki. Chłopaków jeszcze nie było.
-Będziecie stały obok siebie. Chłopcy na brzegach. Przed wyjechaniem na plac podpalimy was. Uśmiechajcie się, możecie podać sobie ręce - Mercedes poklepała nas po ramieniu i odeszła do innych stylistów, którzy zaczęli tłumnie pojawiać się ze swoimi trybutami w hali.
Po chwili pojawił się nasz mentor. Co dziwne jeszcze był trzeźwy. Haymitcha kojrzaję z telewizji, raz na Dożynkach pijany w pień zwalił się ze sceny. Prawie zawsze miał we krwi kilka promili, ale dzisiaj zadziwiająco zachował trzeźwość.
-No i co, dziewczęta? Taktyka obmyślona?-zapytał, uśmiechając się do nas.
-Jeszcze nie myślałam o żadnej taktyce - odparłam, a Venus mi zawtórowała.
-Porozmawiamy przy kolacji - powiedział.
Pokiwałyśmy głowami.
-Życzę powodzenia, moje miłe. Mam nadzieję, że po waszym występie będziemy mieć naprawdę dużo sponsorów. Połamcie nogi - rzekł i skierował się do Peety, który właśnie przybył ze swoimi trybutami, którzy rzucali się w oczy, ponieważ ich stroje miały wiele diamentów, które mieniły się i świeciły.
Kiedy przechodzili obok nas trójka z nich posłała nam pogardliwe spojrzenia. Ale jedna z dziewczyn uśmiechnęła się do nas. Była to czarnowłosa piękność o zielonych oczach, wysoka.
-Bierzemy ją do sojuszu?-spytała Venus.
Spojrzałam na nią zaskoczona. Nie wiedziałam, że jest jakiś sojusz.
-Och. Przepraszam. Nawet nie spytałam się czy w ogóle chcesz być ze mną w sojuszu - wyraźnie posmutniała.
-Oczywiście, że chcę. Razem raźniej - odpowiedziałam-I możemy ją wiąć. Wydaje się bardzo silną i odpowiedzialną osobą.
Venus pokiwała głową.
-Tak. Zdecydowanie będzie do nas pasowała. Zapytamy się jej na szkoleniu.
Usłyszeliśmy komunikat: "Wszystkich trybutów prosimy o zajęcie swoich miejsc na rydwanach".
Podeszłyśmy do ostatniego pojazdu. Chłopacy już czekali. Przybiegły stylistki. Ustawiły nas w kolejności od lewej: Will, Venus, ja i Nath.
-Aby bardziej wam, dziewczyny, powiewały włosy i był lepszy efekt zamontowałyśmy z Neilą małe wiatraczki w rydwanie. A teraz spokojnie - powiedziała Mercedes i zbliżyła mały palnik do rydwanu.
Od razu zajął się ogniem. Wyglądało to przerażająco, a zarazem nieziemsko.
-Teraz wy.
Ręka stylistki powędrowała do moich włosów. Tak naprawdę nic nie poczułam, ale zauważyłam rozszerzające się oczy chłopaków.
-To wygląda niesamowicie - rzekł Willshere.
Kiedy blond włosy Venus również zapłonęły, wówczas dopiero zobaczyłam jak pięknie to wygląda.
Płonące włosy i czarna suknia nadawały jej charakter dziewczyny, która nie boi się niczego, ma kontrole nad wszystkim. Emanowała siłą. Wyglądała jak królowa ognia.
-Mamy dla was coś jeszcze.-powiedziała Mercedes.
Szybko założyła na moją i Venus głowę diademy, a chłopakom dała czarne berła, którym główki płonęły żywym ogniem.
-Wyglądacie prześlicznie, płonący trybuci. Jesteście niczym Ogniste Księżniczki i Książęta. Trzymamy za was kciuki - Neila puściła nam oczko i oddaliła się z Mercedes.
Dystrykt 1 już dawno wystartował. Teraz była kolej Piątki.
Po kilku minutach nadeszła nasza kolej. Przykleiłam na twarz uśmiech i konie pociągnęły nas ku tłumowi.
 Venus ścisnęła mocno moją dłoń. Drugą podałam Nath'owi. Wszyscy czworo złapaliśmy się za ręce. Musiało to wyglądać majestatycznie.
Jechaliśmy ulicą. Wszędzie po bokach stali wrzeszczący Kapitolińczycy. To nawet po wojnie się nie zmieniło. Nadal mają frajdę z wysyłania dzieci na rzeź. Nie spoglądają na to, że to kapitolińskie dzieci. Nieraz ludzkość zachowuje się jak bezmózgie i bez sercowe istoty.
Odetchnęłam i dalej próbowałam uśmiechać się do ludzi, którzy byli zachwyceni naszym strojem. Krzyczeli nasze imiona. Klaskali.
Nigdy nie byłam w Dwunastce, ale tam ludzie raczej nie zachowywali się tak jak tutaj. Może cieszyli się, że tym razem są to osoby z Kapitolu, ale chyba nie są tak obojętni na śmierć.
Uniosłam dumnie głowę i razem, całą czwórką unieśliśmy w górę nasze ręce. Opuściliśmy je dopiero, kiedy nasz rydwan stanął na placu, przed Domem Prezydenckim i jednocześnie ratuszem. Na tarasie stała pani prezydent i uciszyła tłum jednym ruchem ręki. Zaczęła przemawiać, ale ja nie mogłam się skoncentrować na jej słowach. Przyłapałam jednego chłopaka reprezentującego Dwójkę, jak patrzył się na mnie, nie tak jakby miał ochotę mnie zabić, ale jakby chciał stać się moim przyjacielem. Wysoki, barczysty, umięśniony, przystojny. Nie w moim typie, a już w szczególność na igrzyskach. Uśmiechał się do mnie, pokazując białe zęby. Odwzajemniłam uśmiech. Był by z niego świetny sojusznik. Poczułam, że nasze losy, tak czy inaczej się splotą.
Zaskoczył mnie ruch koni, które ruszały ze swoich miejsc. Byłam tak zdezorientowana, że straciłam równowagę, ale na szczęście Venus i Will przytrzymali mnie. Posłałam im pełne wdzięczności spojrzenia. Prawdopodobnie uratowali mi życie już przed igrzyskami. Bo znając mnie i moje szczęście upadłabym tak niefortunnie, że złamałabym sobie kark.
Po chwili byliśmy już z powrotem w hali, z której kilkadziesiąt minut temu wyjechaliśmy. Dopadli nas styliści i mentorowie. Mercedes ugasiła ogień na naszych włosach i rydwanie.
-Wypadliście świetnie! Wszyscy was kochają!-krzyknęła Mercedes i razem z Neilą zaczęła nas przytulać.
Inni trybuci patrzyli na nas wrogo, ponieważ większość uwagi widzów na paradzie my skupiliśmy.
-No, dzieciaki. Świetna robota.-pochwalił nas Haymitch i klepnął mnie po plecach.
Aż zabolał mnie kręgosłup. Miał moc w dłoniach.
-Czy mógłby pan nie klepać mnie tak mocno albo najlepiej w ogóle?-zapytałam.
Zaśmiał się.
-Oczywiście. I żaden pan. Haymitch i już, skarbie - poklepał mnie po ramieniu.
Przewróciłam oczami i skierowałam się do windy.
Nagle na kogoś wpadłam z wielkim impetem. Siła odrzutu posłała mnie na podłogę.
-Uważaj jak łazisz. Ślepa jesteś, czy ten ogień wypalił ci oczy?- zapytał chłopak z Jedynki, groźnie się do mnie zbliżając. To chyba był Flass.
-To ty stoisz jak kołek na środku drogi. I oślepłam w momencie, kiedy musiałam patrzeć na tą twoją brzydką twarz - powiedziałam i dumnie wstałam.
-Ty mała...-syknął i już miał się zamachnąć, kiedy to ktoś przytrzymał jego rękę.
-Zostaw ją w spokoju. Może zająłbyś się martwieniem czy czasem ta mała osóbka nie odgryzie ci ręki w czasie snu - rzekł nieznajomy chłopak.
Przez chwilę z Flassem mierzyli się spojrzeniami.
-Quinn, nie wtrącaj się - najwidoczniej się znali-A co do ciebie, ślicznotko. Na arenie się policzymy.
Flass odwrócił się i odszedł.
Quinn był wysokim czarnowłosym chłopakiem o bursztynowych oczach, którymi popatrzył na mnie i nim zdążyłam mu podziękować, skierował się do windy i odjechał z innymi trybutami.
Pokręciłam głową i westchnęłam. Nie ma to jak narazić się pierwszego dnia najgroźniejszemu przeciwnikowi.
Zauważyłam jaką głupią ironią losu jest to, że nawet w tym roku na igrzyskach, z udziałem dzieci z Kapitolu, w Dystrykcie 1 wylądowali sami  nastolatkowie wyglądający jak zawodowcy. Przypuszczam, że właśnie nimi są.
-Coś się stało?-podskoczyłam na dźwięk głosu Venus.
-Wszystko okej - uśmiechnęłam się i pociągnęłam ją do windy.
Gdy wjechaliśmy już na nasze piętro, wszyscy skierowali się do swoich pokoi, aby się przebrać.
Szybko ściągnęłam wszystko, co miałam i udałam się pod prysznic. Dziwne było to urządzenie, ale na szczęście już nauczyłam się je obsługiwać, ponieważ miałam takie samo w domu.
Po prysznicu wysuszyłam się i ubrałam komplet, który znalazłam na jednym z foteli. Były to czarne spodnie bojówki, tenisówki i bluzka koloru khaki. Ohydztwo jak na Kapitol, ale cóż. Trzeba ubierać co mi dają. Następnie skierowałam się do jadalni.
Na stole stały już wszystkie potrawy, które roznosiły piękne zapachy po całym naszym apartamencie. Przy stole siedział tylko Haymitch. Reszta jeszcze nie przyszła. Usiadłam obok niego i zaczęłam nakładać sobie na talerz jedzenie, ponieważ przez tę paradę zgłodniałam.
-Hej, hej. Może byś poczekała na innych, Cinnybel?-zaśmiał się widząc mój wygłodniały wzrok.
Pociągnął spory łyk brązowego płynu z kryształowej szklanki.
-Jak już to Cinny - poprawiłam go-Jestem głodna. Nie będę na nich czekać. To ich problem, że są tacy wolni. Jakby co to nie moja wina jak zastaną pusty stół.
Zabrałam się do jedzenia ryżu i kaczki. Była pyszna. Do tego dołożyłam sobie buraczków i nalałam soku pomarańczowego.
-Dlaczego nie Cinnybel? Nie lubisz swojego imienia?-zapytał z ciekawości.
-Lubię, ale Cinny jest krócej, prawda? A poza tym to zdrobnienie ładniej brzmi niż pełne imię. Nadal nie rozumiem mojej mamy, dlaczego dała mi imię tak podobne do mojego brata. W ogóle nie rozumiem Kapitolińczyków - pokręciłam głową, rozkoszując się świeżo wyciśniętym sokiem.
Nie miałam do swojej matki o to żalu, ale tak podobne imię do mojego brata teraz sprawia mi trochę bólu.
Haymitch wybuchł głośnym śmiechem.
-Serio? Nie rozumiesz swoich ziomków?
-Nie. A może ty opowiesz mi jak jest w Dwunastce?-dołożyłam sobie jakieś sałatki.
-Dwunastka, jak Dwunastka. Brud, smród i ubóstwo. Teraz jest również cisza. Po bombardowaniu nikogo prawie tam nie ma - powiedział-Smutno.
Do stołu usiadły już obie stylistki i Nath. Brakowało jeszcze Venus i Willa.
-Gdzie Effie?-spytała Mercedes, zajadając się kolacją.
-Effie?-spytałam zdziwiona.
-Effie. Opiekunka Dystryktu Dwunastego - wyjaśniła Neila.
-Wiem, kim jest Effie. Ale dlaczego nie było jej z nami wcześniej?-zmarszczyłam brwi.
-Musiała coś załatwić. Zaraz powinna dotrzeć - Haymitch dolał sobie trunku.
Do pokoju weszła Venus i w milczeniu zaczęła jeść. Will jeszcze nie przyszedł. Neila poszła po niego i po kilku minutach wróciła z nim.
Will to blondyn o niebieskich oczach, które teraz były zaczerwienione. Usiadł do stołu milczący i przygnębiony.
-To, moi drodzy, jaką taktykę obieracie?-spytał mentor.
Najpierw spojrzał na mnie, wyczekując odpowiedzi.
-Zawieram sojusz i walczę do samego końca - powiedziałam.
Pokiwał głową.
-Venus?-przeniósł wzrok na moją koleżankę.
-Identyczna jak Cinny.
-Will? Nath?-popatrzył na chłopaków.
-Ja... Na razie po prostu chcę się nauczyć walczyć na treningach. Potem coś wymyślę.-Nath wydawał się bardziej zainteresowany jedzeniem niż rozmową.
-Nie mam żadnej taktyki! I nie będę mieć! Mam gdzieś te igrzyska! Pewnie zginę przy Rogu! Wiecie co... Nie jestem głodny - wyszedł trzaskając drzwiami.
Spojrzeliśmy po sobie ze zdziwieniem. Nikt nie skomentował jego postępowania. Konsumowaliśmy w milczeniu.
Kiedy na stole pojawiły się lody jako deser, Effie nadal nie było. Stylistki zaczęły się martwić, ale Haymitch powoli i bez nerwów jadł dalej.
Byłam już zmęczona. Oczy mi się kleiły po tak pełnym wrażeń dniu. Jutro zaczyna się szkolenie, na którym będę musiała dać z siebie wszystko, aby się czegoś nauczyć.
Otarłam serwetką usta i powiedziałam:
-Dziękuję. Ja już idę spać. Dobranoc.
Wstałam i poszłam do swojego pokoju. Przebrałam się w piżamę, którą znalazłam w szafie.
Położyłam się do łóżka. Nagle uderzyła mnie myśl.
Minął dopiero jeden dzień, a czuję się jakby minęła wieczność. Rano zostałam wylosowana. Przecież szansa wylosowanie mnie była tak mała. To było zrządzenie losu, że akurat moje nazwisko odczytano ostatnie. Potem poznałam zwariowanych ludzi z ekipy przygotowawczej. A następnie byłam na paradzie, jako jedna z trybutek. Tyle wydarzyło się w przeciągu kilku godzin.
Łzy płynęły po moich policzkach.
Za trzy dni trafię na arenę. Prawdopodobnie zginę. Ta myśl była straszna. Ja chciałam żyć. Chciałam.
Z moich ust wydobył się krzyk. Zaraz po nim głośno zaszlochałam. Miałam ochotę czymś rzucać. Ale tylko wcisnęłam twarz w poduszkę.
Jakiś głos odezwał się w mojej głowie: "Nie masz już nikogo. Nikomu na tobie nie zależy. Jedyne co możesz wartościowego zrobić, to zginąć na arenie broniąc kogoś. Jesteś żałosna. Nie masz nikogo. Daj szansę wrócić osobie, która ma rodzinę, ukochaną osobę."
Zaczęłam wrzeszczeć. Na szczęście krzyki tłumiła poduszka.
Wrócę. Wrócę i pokarze wszystkim, że jestem silna. Dam radę. Mam gdzieś ten chory głos w mojej głowie. Niech idzie się utopić. Dam radę. Nawet, gdy nikogo nie mam. Nadal będę Cinnybel Vaught i mam głęboko w poważaniu, że nikt na mnie czekać nie będzie.
Z takim założeniem oddałam się w objęcia Morfeusza.








Ten rozdział dedykuję wszystkim wspaniałym dziewczynom, które skomentowały pierwszy rozdział.
 Faith, Schyuler, Camille, Lokirka, Paulla, Magda... :) 
Dziękuję wam za ciepłe słowa i te łzy xD 
Pozdrawiam wszystkich baardzo serdecznie <3 
Następny rozdział ukaże się prawdopodobnie w poniedziałek lub we wtorek :)

21 komentarzy:

  1. Awww, cudowny! Jeszcze! < 3
    Nie wiem dlaczego, ale coś mi się wydaje, że coś będziemy z Cinny i Willem :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Niesamowite <3 ogólnie to dziękuje za dedykacje :* Nie mogę się doczekać co dalej będzie i też czuję jakieś miłosne zawirowanie nie wiem z kim, ale tak czuję <3 CUDOOOO <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje xD na miłość trzeba jeszcze poczekać :D
      Pozdrawiam xD

      Usuń
  3. Przeczytałam. *Serio to wyczyn, biorąc pod uwagę moje wrodzone ADHD :P*
    Zachęcił mnie pomysł. Serio, wiele fanfików z IŚ jest pisana w pewnym szablonie. To jest ciekawe, dlatego o tym napiszę. No, ale przypuśćmy, że bohaterka (bo zawsze jest to bohaterka, nie spotkałam się jeszcze z chłopakiem - pierwszoplanowym trybutem) nazywa się Sally. No więc Sally jest nieśmiałą dziewczyną z biednego dystryktu, która zgłasza się za siostrę/przyjaciółkę/ma pecha i zostaje wylosowana, na treningach nabywa umiejętności, zdobywa sympatię widzów chociaż gardzi Kapitolem i w końcu wygrywa Igrzyska.
    Chociaż czekaj... Za dużo fanfików nie doprowadzono do końca :/

    A tu jest inaczej. I to mi się podoba. Bo masz oryginalny pomysł, który naprawdę się wyróżnia. Dlatego przeczytałam pierwsze dwa rozdziały.
    Ogólnie mi się podoba, choć trochę przypomina mi to te wszystkie normalne fanfiki, w których walczą trybuci z dystryktów. Brakuje mi tych różnic między kapitolińskimi dziećmi a zwykłymi trybutami. Fakt, często podkreślasz, że była wojna, opisujesz zmiany. Fajnie, ale to są jednak dzieci z KAPITOLU. Powinny, przynajmniej w większości, być absolutnie przerażone i zagubione. Takie odwrócenie ról. Zawodowcy, moim zdaniem, praktycznie nie powinni istnieć. No, ale to jest moje zdanie, a ono jest upośledzone :P

    I dobrze by było, gdybyś dawała spację przed myślnikiem i nie dawała przed nim kropek. Na przykład zamiast:
    -Och. Przepraszam. Nawet nie spytałam się czy w ogóle chcesz być ze mną w sojuszu.-wyraźnie posmutniała.
    Napisz:
    - Och. Przepraszam. Nawet nie spytałam się czy w ogóle chcesz być ze mną w sojuszu - wyraźnie posmutniała.
    Sprawdź sobie zasady pisowni myślników, też długi czas miałam z tym problem i w końcu musiałam poprawiać kilka rozdziałów :/
    No i jeszcze nie "pokarze", tylko "pokażę", na końcu rozdziału to masz :)

    Gratuluję długości, sama nie potrafię pisać zbyt długich rozdziałów :C I Tego, że Cinny jest siostrą... Cinny. Świetnie to wymyśliłaś :) Cała siatka przyjaciół i powiązania z pierwowzorem są naprawdę dobre. Na pewno będę wpadać, bo jak już mówiłam, twój blog mnie intryguję. Na razie dodaję do obserwowanych i będę wpadać :D
    Pozdrawiam i życzę weny ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, przepraszam, wyszła jakaś epopeja z tego komentarza :/

      Usuń
    2. Nie przepraszaj .... xD dziękuje xD nawet nie wiesz jak bardzo dziękuje za ten komentarz xD
      pomogłaś mi.. wiedziałam, że coś robię źle xD i ty w końcu powiadomiłaś mnie o błędzie xD
      mam nadzieję, że dalej będziesz mi pomagać :) teraz mi się lepiej pisze bez tej kropki, ale czasami ją stawiam tak odruchowo... staram się, żeby oduczyć się tego xD
      Twoja opinia nie jest upośledzona xD pomaga mi ;) ale nie mogę się pozbierać i może w dalszych rozdziałach podkreśle różnice między dziećmi z Kapitolu, a dziećmi z dystryktów :D
      Dziękuje, że dałaś taki długi komentarz... oby tak dalej z takimi radami o pisowni... potrzebuję takiego czegoś, bo nie zawsze te rozdziały są poprawnie napisane xD
      Pozdrawiam ;)

      Usuń
  4. Cudowne! Nie zawiodłaś mnie :). Oby tak dalej :D
    Weny życzę :P
    I dzięki za dedyk XD.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję, dziękuję, ależ bardzo dziękuję za dedyk <3
    Co do rozdziału. Bardzo fajnie przedstawiłaś wszystkie postacie. Główna bohaterka podbija moje serce, ale to już wiesz ;)

    "Wrócę. Wrócę i pokarze wszystkim, że jestem silna. Dam radę. Mam gdzieś ten chory głos w mojej głowie. Niech idzie się utopić. Dam radę. Nawet, gdy nikogo nie mam. Nadal będę Cinnybel Vaught i mam głęboko w poważaniu, że nikt na mnie czekać nie będzie."
    Baardzo, bardzo spodobał mi się ten tekst ;) Coś czuję, że to początek ciężkiej, ale i ciekawej drogi. Jestem również ciekawa, jak przedstawisz dalej historię. Btw, fajne przeobrażenie. Najpierw rozpacz, żal i płacz a za chwilę jest w stanie uwierzyć, że może być dobrze, da z siebie wszystko ;) Z niecierpliwością czekam na następny rozdział.
    Pozdrawiam, Faith.

    PS: przepraszam, że taka krótka opinia, ale dosłownie usypiam na siedząco. :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje <3
      Może i krótka opinia, ale nawet nie wiesz jak mnie podniosłaś na duchu xD
      Cieszę się, że ci się spodobał ten tekst xD
      Nawet ja tego nie wiem jak przedstawie to dalej... xD
      Pozdrawiam i dziękuje :D

      Usuń
  6. Oh JEZUSIE. Tak, jak Emily, gratuluję długości. Wiem, że będę nudna i zawiedziesz się na mnie, ale naprawdę nie mam siły dzisiaj już pisać długiego komentarza. Jestem tak zmęczona, że cudem mrugam.
    Napiszę tylko, że mój kochany Haymitch mnie nie zawiódł, a pomysł z syntetycznym ogniem i nawiązaniem nim do Cinny - aż zabolało mnie serce, jak to czytałam - był genialny.
    Coraz bardziej zaczyna mi się tu podobać. Naprawdę.
    xoxo, Loks.
    ~lilybird-everdeen.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zabolało cię serce? uuu... to mam nadzieję, że nikt nie musiał pogotowia wzywać ;)
      Dziękuje za taki komentarz, rozumiem, że byłaś zmeczona, ale fajnie, że skomentowałaś xD
      Taak xD Haymitch jest moim ulubionym bohaterem <3
      Pozdrawiam i dziękuje :D

      Usuń
  7. http://trybuci-dystryktu-czwartego.blogspot.com/ zapraszam na Rozdział 5: " Jeśli masz duszę wojownika, jesteś wojownikiem".
    Pozdrawiam, Faith.

    OdpowiedzUsuń
  8. ooo czo ty tu dodajesz, a ja nic nie wiem ?
    cuuudowne <3 lubię Igrzyska, a twój pomysł bardzo mi się spodobał ^^
    oryginalny pomysł z tymi igrzyskami 76. większość blogów o tej tematyce dzieje się wcześniej, a twój - na razie jedyny - dzieje się po wojnie.
    Raaaaany
    i do tego podwojona liczba trybutów :D ciekawe ^^
    a że ta Cinnybel jest siostrą Cinny *o* szoook
    w każdym razie na pewno będę czytać :d
    Pozdrawiam gorąco i życzę weny ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki ;) pomysł z Cinnybel wpadł mi na sprawdzianie z biologii xD czy ja wiem, czy oryginalny? :/ :D
      cieszę się, że wpadłaś i,że ci się podoba :D
      Pozdrawiam xD

      Usuń
  9. Niezłe. Żal mi Cinnybel. Ciekawi mnie jak opiszesz same igrzyska.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. ;)
      Wiesz, że mnie też ciekawi jak opiszę arenę :D
      Pozdrawiam xD

      Usuń

Jak większość blogerów wyznaję zasadę czytasz=komentujesz. Mam nadzieję, że zdajecie sobie sprawę, że komentarze naprawdę dają niezłego kopa do dalszej pracy. ;)