sobota, 31 maja 2014

Rozdział 3

    Rano wstałam pierwsza. Ubrałam się w czarny, elastyczny strój na szkolenie i usiadłam w salonie, popijając zamówioną gorącą czekoladę. Oglądałam powtórkę z parady. Wszyscy wyglądali świetnie. Ale nadal nie mogłam oderwać wzroku od naszego Dystryktu. Od nas.
    Po chwili przyszedł Haymitch. Już od rana trzymał szklankę w dłoni. Tym razem chciałam wierzyć, że to sok jabłkowy, ale sądząc po zapachu raczej nie.
   -Dzień dobry - odezwałam się.
   Pokiwał głową na powitanie i skrzywił się.
 -Kac?-zapytałam, śmiejąc się.
-No, niestety - połknął jedną tabletkę, a zaraz po niej drugą.
     Przysiadł się do mnie i razem oglądaliśmy telewizję.
-Wyglądaliście nieziemsko. Będziemy mieć dużo sponsorów - powiedział, rozmasowując skronie.
     Przytaknęłam.
-Cinny? Dobrze się czujesz?-spytał zmieszany.
Spojrzałam na niego zdziwiona.
-Mam obok ciebie pokój i słyszałem twoje wczorajsze krzyki - odparł.
Odwróciłam wzrok zawstydzona.
-Przepraszam. Nie chciałam ci przeszkadzać. Musiałam dać upust emocjom. Już lepiej.
-To dobrze. Musiałem się porządnie upić, aby nie słyszeć twoich wrzasków. Dziewczyno! Masz bardzo donośny głos, gdy krzyczysz. Mogłabyś pozabijać przeciwników na arenie samym wrzaskiem. Nie wiem, czy czasem nie obudziłaś całego Panem - uśmiechnął się złośliwie.
-Cham - mruknęłam pod nosem i rzuciłam w niego poduszką.
Chyba kac bardzo źle na niego działał, ponieważ poduszka trafiła w rękę, w której trzymał szklankę. Zawartości wylała się na niego.
Uśmiechnęłam się zadowolona i przeniosłam się do jadalni nie zwracając uwagi na jego głośne uwagi kierowane pod moim adresem.
Przysiadłam się do stołu, gdzie było już śniadanie. Nałożyłam sobie bułkę z czekoladą, jajecznicę i nalałam soku pomarańczowego.
-Witaj!-usłyszałam piskliwy głos obok siebie.
Podskoczyłam jak oparzona. Obok mnie stała kobieta z zieloną peruką, makijażem i sukienką w tym samym kolorze. Miała największe szpilki jakie kiedykolwiek widziałam. To była Effie. Kojarzyłam ją z telewizji. Zauważyłam, że była chudsza i poważniejsza niż kiedy ostatnio ją gdzieś widziałam. Chyba ta wojna dotknęła każdego.
-Jestem Effie. Będę opiekować się tobą i resztą trybutów. A ty to?-uśmiechnęła się słodko.
Wstałam i podałam jej dłoń.
-Cinnybel Vaugth. Miło mi.
Uścisnęła moją dłoń. Chwilę potem zamarła przerażona.
-Jesteś siostrą Cinny? Oczywiście, że nią jesteś. Nikt mi nie powiedział, że będę opiekowała się siostrą stylisty. Matulu, tylko nie to. Dziecko, tak mi przykro. Twój brat nie zasłużył na taki los. A teraz do tego ty jesteś na igrzyskach. Los cię pokarał - zaczęła łkać.
Przytuliła mnie mocno do siebie. Poklepałam ją niezręcznie po plecach.
-Effie, spokojnie. Pogodziłam się już z tym, że idę na arenę - uspakajałam płaczącą opiekunkę.
-Ależ ty jesteś dzielna. Obiecuję, że pomogę ci najmocniej jak tylko będę mogła - ocierała łzy z policzków-A zacznę od twojego mentora. Haymitch! Odłóż tą szklankę. Nikomu nie pomożesz jak będziesz pijany!
Zaczęłam się śmiać, ponieważ Effie tak śmiesznie marszczyła nos, kiedy krzyczała. Na jej twarzy nie było śladu łez.
Po chwili na śniadanie przyszli już wszyscy. Will wyglądał lepiej niż wczoraj. Nawet miał lekki uśmiech na twarzy, kiedy zauważył wygląd Effie.
Choć my również jesteśmy z Kapitolu, to starsi ubierają się jak dziwolągi. Większość nastolatków ma jakieś kolorowe fryzury, makijaże, stroje, ale nie wyglądają tak ekstrawagancko jak starsi Kapitolińczycy. Ja jestem z tych, co wolą mieć jakiś mały tatuaż albo kolorowy kosmyk niż wielką perukę. Kiedyś nosiłam złotą kreskę na powiece, jak mój brat. Ale po jego śmierci nie chciałam jej mieć. Wymyśliliśmy ją razem i dla mnie było nie na miejscu, żebym sama ją nosiła.
-Dobra. Zbieramy się - Effie po śniadaniu zagoniła nas do windy, gdzie zjechaliśmy do podziemi na wielką halę.
Pomieszczenie było ogromne. Wszędzie stały różne stanowiska, jedne pomocne, inne śmiercionośne. Masakra.
W hali było tylko kilkoro trybutów. I na moje nieszczęście była Jedynka. Przewróciłam oczami. Pożegnaliśmy się z mentorem i opiekunką. Stanęliśmy, czekając na rozpoczęcie szkolenia. Miała przyjść jakaś kobieta, która wytłumaczy nam wszystko.
Staliśmy wszyscy czworo razem. Flass patrzył na mnie morderczym wzrokiem. Zignorowałam go.
Zauważyłam, że pojawił się Quinn. Musiałam mu podziękować i stwierdziłam, że dzisiaj to zrobię.
Do sali przybywali trybuci, większość z nich miała przerażone miny. Ich wielkie oczy, rozszerzone ze strachu bardzo bawiły Flassa i jego grupkę. Ich pewność siebie była zbyt duża. Wiedziałam, że ona może kiedyś ich zgubić.
Obserwowałam wszystkich czujnym wzrokiem. Widać, że jest kilkanaście takich osób, co są pewne swojego zwycięstwa. Po ich twarzach można było się domyślić, że dzisiaj i jutro chcą nauczyć się jak najwięcej, a następnie pojutrze pokazać swoje umiejętności, za które powinni dostać dużo punktów. Każdy z nich patrzył w stronę jakiegoś stanowiska. Zauważyłam, że byli to nastolatkowie z najbogatszych rodzin, ponieważ niektórych kojarzyłam z wycieczek na areny poszczególnych igrzysk. Oni umieli walczyć, ponieważ ich rodzice zmuszali do nauki posługiwania się bronią, z pomocą której wygrał zwycięzca na danej arenie. Straszne, ale typowo kapitoliańskie.
 Nagle ktoś zaklaskał. Najwidoczniej była to kobieta, która miała nas wprowadzić w szkolenie. Nie słuchałam zbytnio, bo najzwyczajniej w świecie gapiłam się na czarnowłosego. Quinn reprezentuje Jedenastkę, ponieważ na jego koszulce oprócz imienia i nazwiska widnieje ogromna jedenastka.
-Żadnych bójek. Zostawcie je na arenę. A teraz wszystko jest do waszej dyspozycji. Powodzenia - powiedziała i odeszła.
Spojrzałam na Venus. Chłopcy już się rozeszli.
-Gdzie idziemy najpierw?-spytałam.
-Do roślin.
Poszłyśmy razem do stanowiska z rozpoznawaniem jadalnych i trujących roślin. Ciekawie. Spędziłyśmy tam czterdzieści pięć minut. Następnie przeniosłyśmy się do węzłów i rozpalania ogniska.
Rozejrzałam się po sali. Trzy czwarte trybutów niezdarnie próbowało się czegoś nauczyć. Nie wychodziło im to zbyt dobrze.
Zauważyłam, że jesteśmy blisko stołu z łukami.
-Venus, ja idę postrzelać z łuku - powiedziałam i odeszłam w stronę stanowiska.
Wzięłam go do ręki i wyważyłam. Był metalowy i dość ciężki. Strzały były gładkie i pomalowane na srebrno.
Już kiedyś strzelałam z łuku. Było to jakiś rok temu, kiedy Katniss wygrała swoje igrzyska. Była moda na łuk, więc mój tata, który był wielką szychą w Kapitolu, jednocześnie przyjacielem Snowa, załatwił nam jako pierwszym wakacje na arenie 74 Głodowych Igrzysk. To było straszne. Zwiedzać miejsce, gdzie zabijały się dzieci. Tam musiałam obowiązkowo nauczyć się strzelać z łuku, aby potem tata mógł rozpowiadać, że był na tej arenie i jego córka nauczyła się doskonale strzelać. To jest bezsensu, tak jak odwiedzanie aren. Ale to tylko Kapitol.
Naciągnęłam cięciwę i strzeliłam do pierwszego manekina. Strzała wbiła mu się w nogę. Wypuściłam drugą, która wbiła mu się w brzuch.
Uniosłam brwi. Czyli posuwam się w górę.
Kolejna strzała trafiła w sam środek klatki piersiowej. Pomyślałam, że teraz pewnie uda mi się strzelić między oczy.
Naciągnęłam cięciwę, odetchnęłam i już wypuszczałam strzałę, ale zdekoncentrował mnie czyiś głos, mówiący:
-Wyżej łokieć.
Przez tę chwilę moja strzała zamiast między oczy, trafiła w ramie zupełnie innego manekina.
Odwróciłam się do przybysza.
Był to Quinn, który uśmiechał się do mnie swoim leniwym, lecz bardzo uroczym uśmiechem.
-Twoja technika jest dobra, ale pozostawia wiele do życzenia. Masz za nisko łokieć oraz źle układasz palce - powiedział i zabrał mi łuk, aby pokazać jak się strzela prawidłowo.
On za pierwszym razem trafił w samo serce.
Zaklaskałam.
-Dzięki za rady. I bym zapomniała. Dziękuję, że uratowałeś mnie od tego kretyna, Flassa - posłałam mu wdzięczne spojrzenie.
-Nie ma za co - powiedział, mrugnął do mnie i odszedł.
Jeszcze raz spróbowałam strzelać, zastosowując się do jego wskazówek. Każda strzała trafiała w samo serce lub między oczy. Gdy już stwierdziłam, że umiem wystarczająco z tej dziedziny, przeszłam na kolejne stanowisko. Tym razem były to siekiery. Musiałam poczekać w kolejce, ale szybko ona się zmniejszała, ponieważ uważali, że ta broń jest za ciężka i zbyt nieporęczna. Gdy zostałam sama w tym miejscu, wzięłam do ręki siekierę. Trochę ważyła, ale po chwili przyzwyczaiłam się.
Przypomniałam sobie, że kiedyś już wymachiwałam siekierą. Raz tata mnie i Cinnę zabrał na arenę, na której zwyciężyła dziewczyna z Siódemki Johanna Mason, która powybijała trybutów siekierami. Miałam wtedy 13 lat, a już bawiłam się siekierą. Straszne, ale normalne w Panem.
 Weszłam do okręgu, gdzie były manekiny, można było zrobić tak, aby były ruchome i wyskakiwały znienacka. Zaczęłam ćwiczyć na nieruchomych.
Wymachiwałam bronią tak, że manekinom odpadały nogi albo siekiera wbijała się w ciało. Na początku robiłam to nieporadnie, ale po kilkunastu minutach w końcu udawało mi się manewrować bronią. Niestety rzucanie siekierą do celu szło mi opornie, ale po kilkunastu minutach broń trafiała jako tako w miejsce, w które celowałam. Ćwiczyłam tutaj ponad dwie godziny, aż kręciło mi się w głowie z wysiłku. Niezła zabawa.
Nagle sparaliżowała mnie myśl. Czy zabawą nazywam naukę zabijania innych? Poczułam wściekłość, że w ogóle muszę tutaj stać i uczyć się do igrzysk. Wolałabym siedzieć bezpieczna w domu.
Ostatni manekin runął na podłogę z bronią w piersi. 
Tym razem, aby wyładować złość wzięłam dwie siekiery i ustawiłam się, czekając, aż pojawią się nowe manekiny.
Postanowiłam, że na prezentacji indywidualnej pokaże jak posługuję się siekierami, ale na programie ruchomym.
Za mną usłyszałam świst. Zamachnęłam się jedną ręką. Manekin został bez głowy. W kolejnego z całej siły wbiłam siekierę, która przeszła na wylot.  Musiałam się trochę namęczyć, by ją wyciągnąć, ale atakowałam drugą siekierą. Postanowiłam nie wkładać w to dużo siły, ale skupić swoją uwagę na precyzji i krokach, aby się nie potknąć. Kolejne manekiny zostawały bez różnych kończyn albo głowy, co zdarzało się częściej. Zauważyłam, że z dwoma siekierami w ręku czułam się pewnie. Gdy już wszystkie imitacje ludzi leżały porozwalane po podłodze, odetchnęłam. Już wtedy wiedziałam, że nie będą tą samą Cinnybel, co kiedyś. Zmieniłam się wraz z wejściem na scenę w czasie Dożynek. Nie. Zmieniłam się, gdy straciłam brata.
Otarłam pot z czoła i spojrzałam na innych. Zdziwiło mnie to, że każdy stał nieruchomo i wpatrywał się osłupiały we mnie. Ci młodsi patrzyli błagalnie na sufit, jakby modlili się, abym nie dopadła ich na arenie. Ale czy ja byłabym w stanie kogoś zabić?
Uniosłam brwi i odłożyłam broń na jej miejsce.  W tej samej chwili zadzwonił dzwonek obwieszczający przerwę obiadową, na którą obowiązkowo muszą się wszyscy udać. Skierowałam się do stołówki, która była obok wielkiego pomieszczenia.
Spojrzałam w górę, w miejsce, gdzie za polem siłowym siedzieli sponsorzy i organizatorzy. Patrzyli na mnie z podziwem, ale również strachem. Pewnie myśleli, że jak wymachiwałam przed chwilą siekierą to wybiję wszystkich na arenie w dwa dni i igrzyska szybko się skończą. Pokręciłam głową.
  Obok mnie przeszła rudowłosa Oxanna, dziewczyna z Jedynki, która uderzyła mnie jak najmocniej w ramię, swoim barkiem. Zabolało. Rozmasowałam to miejsce, ale stwierdziłam, że nie ma co się wdawać w bójki.
W stołówce stał szwedzki stół, gdzie każdy mógł wziąć sobie co chciał i usiąść przy jednym z wielu stołów. Nałożyłam sobie kurczaka, smażone ziemniaki i zestaw surówek, które wyglądały smakowicie. Usiadłam jak najdalej od zawodowców, czyli w rogu sali. Po chwili dołączyła do mnie Venus.
-Nieźle wymachujesz bronią, Cinny - powiedziała i usiadła obok mnie.
Za nią nieśmiało stała czarnowłosa piękność z Jedynki, którą chciałyśmy wziąć do sojuszu.
-Właśnie! Cinnybel, poznaj Mirash. Mirash to jest Cinnybel - przedstawiła nas sobie moja koleżanka z Dystryktu.
Podałyśmy sobie dłonie i Mirash usiadła obok nas ze swoim talerzem.
-Miło mi - uśmiechnęła się do mnie niepewnie.
Odwzajemniłam uśmiech.
-Mi również. Więc będziesz z nami w sojuszu?-spytałam.
Pokiwała ochoczo głową.
-Tak. Dziękuję, że mnie przyjęłyście. Jeżeli miałabym być zdana na łaskę trybutów z mojego Dystryktu, to chyba popełniłabym samobójstwo już na początku, przy Rogu.
Spojrzałam na nią wielkimi oczami.
-Serio?-powiedziałam z pełnymi ustami napchanymi jedzeniem. Wiem, że to nie uprzejme, ale byłam głodna.
-Tak.
-Twoi przyjaciele z Dystryktu wydają się okrutni i bezlitośni - zauważyła Venus.
-Bo tacy są. Peeta ma już ich dość. Ciągle musimy wysłuchiwać ich różnych pomysłów na zabicie poszczególnych trybutów. I nie gniewaj się, że ci to powiem, ale twoje imię pada najczęściej - Mirash zmieszana spuściła wzrok na swoje jedzenie, które powoli skubała.
Wzruszyłam ramionami. Mogłam się spodziewać.
-Dziwne, że w ogóle w igrzyskach z udziałem dzieci z Kapitolu są jacyś zawodowcy - zmarszczyła brwi Venus.
Pokiwałam głową.
-Zawodowcami są najbogatsi, zauważyłaś? - odparłam obojętnie.
Venus się zastanowiła.
-Faktycznie. Prawie wszyscy z kręgu Flassa to dzieci sławnych i wpływowych ludzi w stolicy - powiedziała Mirash- Mogą mieć bardzo wielu sponsorów.
Prychnęłam, ale nic nie powiedziałam. Łudziłam się, że nasz sojusz również zbierze wielu sympatyków. Wyczytałam z twarzy Mirash, że wie kim była moja rodzina i pewnie myśli, że również jestem zawodowcem. Westchnęłam.
-Nauczyłaś się władać jakąś bronią?-spytałam Mirash.
Rozglądała się przez chwilę po sali czy nikt nie podsłuchuje i nachyliła się do nas, mówiąc cicho:
-Przed niedawną wojną, mój tata przeczuwając, że ona się zbliża, kazał mi dla ochrony nauczyć się rzucać shurikenami. Od rozpoczęcia powstań ćwiczyłam ciężko. W czasie wojny nie rozstawałam się z nimi, nieraz wtedy uratowały mi życie. Zawsze miałam je przy sobie. Są moją bronią i jedyną oprócz noży, którą umiem się posługiwać. Dzisiaj próbowałam się nauczyć, ale mi nie wyszło. Za to widziałam jak ty świetnie sobie radziłaś z siekierami - uśmiechnęła się do mnie.
Nie odezwałam się. Venus z Mirash rozmawiały, ale ja milczałam, jedząc. Gdy usłyszeliśmy dzwonek obwieszczający koniec przerwy, wróciłyśmy na halę. Dziewczyny skierowały się do stanowiska z maskowaniem się, a ja skierowałam się do oszczepów. Bardzo ciekawiły mnie różne rodzaje broni.
Byłam pierwsza tutaj, więc wybrałam sobie niezbyt długi i ciężki oszczep. Podeszłam do wyznaczonego miejsca i przymierzyłam. Rzuciłam z całej siły w tarczę. Broń nawet nie wbiła się w powierzchnie mojego celu, tylko upadła przed nim. Poszłam po nią i znów przymierzyłam się do rzucenia, kiedy coś świsnęło mi obok ucha i przejechało lekko po moim policzku. Spojrzałam na duży, brązowy oszczep, który tkwił w samym środku tarczy. Poczułam na policzku pieczenie. Dotknęłam go. Na moich palcach została krew. Odwróciłam się zła.
Sprawcą całego zdarzenia był nikt inny niż Flass, który uśmiechał się dumny patrząc to na mój policzek, to na tarczę. Był zadowolony, że mnie zranił i nie chybił. Szlag trafił moje postanowienie o nie wszczynaniu bójek.
Podeszłam do niego i zaczęłam szturchać go palcem w pierś.
-Co ty sobie wyobrażasz?! Nie słuchałeś pani, która na początku mówiła nam jak mamy się zachowywać? Powiedziała wyraźnie, że tylko jeden trybut może przebywać na takim stanowisku jak rzucanie oszczepem. Czy ty naprawdę jesteś taki tępy?! Widzisz co zrobiłeś z moim policzkiem, cwaniaczku?-darłam się na niego, a on stał tam niewzruszony, z satysfakcją wypisaną na twarzy.
Był zadowolony, że mnie sprowokował. Sapnęłam wściekła. Zbliżyłam się do niego groźnie. Stykaliśmy się ciałami. Miałam ochotę mu porządnie przylać.
Już otwierałam usta, żeby mu wszystko wygarnąć i przy okazji walnąć, kiedy podbiegł Quinn.
-Co tu się dzieje? Cinnybel, dlaczego krwawisz?-pytał i wziął mnie za rękę, aby odciągnąć od reprezentanta Jedynki.
Próbowałam się wyrwać.
Nie zdążyłam mu powiedzieć, żeby się odwalił, bo podbiegła kobieta, chyba nowo zatrudniona Kalia, zastępczyni Atalii, ta sama co na początku nam wszystko tłumaczyła.
-Co tutaj się dzieje?-powtórzyła pytanie Quinna-Dwunastka, dlaczego krwawisz?
-Ten osioł, rzucił oszczepem, kiedy ja byłam na torze i miałam rzucić. Jego broń otarła się o mój policzek. Widzi pani, jak ten kretyn się zachowuje?-wskazałam ręką na śmiejącego się głośno Flassa.
Zaczęłam zgrzytać zębami.
Kalia popatrzyła na niego. Potem znów na mnie.
-Takie wybryki zostawcie na arenę. A teraz was oboje zawieszam do końca dnia. Macie zakaz pojawiania się tutaj. Dopiero jutro możecie tu przyjść. Jeżeli któreś z was złamie zakaz, nie będziecie mogli uczestniczyć w prezentacji indywidualnej, a co za tym idzie, dostaniecie zero punktów i nie będziecie mieć sponsorów, zrozumiano?-powiedziała groźnie, łypiąc na nas spode łba.
Otwierałam już usta, żeby powiedzieć jej, że to on jest winny temu zamieszaniu i, że tylko Flass powinien mieć karę. Nie pozwoliła mi dojść do głosu.
-Dwunastka ani słowa. Jeżeli chcesz się ze mną kłócić to już możesz się pożegnać z prezentacją indywidualną. A teraz, oboje do windy i ani słowa - odwróciła się do pozostałych, którzy patrzyli na nas zaciekawieni- Wy, kontynuujcie. Dalej!
Wyrwałam się Quinnowi, który nadal mnie trzymał. Poszłam przodem i pierwsza weszłam do windy. Szybko nacisnęłam dwunastkę i nie czekając na Flassa, odjechałam na swoje piętro.
Kiedy już byłam w apartamencie, zastałam tam ciszę i spokój. Szukałam kogoś, aby mi pokazał, gdzie jest apteczka, ponieważ rana krwawiła. Dopiero w salonie zastałam Haymitcha, który jak zawsze coś pił, nawet nie chcę wiedzieć co to było. Czy ja zawsze muszę na niego natrafiać?
-Cześć - rzuciłam na powitanie i walnęłam się na kanapę.
Wystraszony podskoczył i oblał się zawartością szklanki.
-Cinnybel, jeszcze raz takie coś, a cię po prostu uduszę - powiedział, próbując osuszyć mokre miejsce serwetką.
Zaśmiałam się, ponieważ przypomniało mi się, że rano również oblał się. Szybko przestałam się śmiać, ponieważ policzek dał o sobie znać.
-Tym razem to nie moja wina - rzekłam.
-Taa... A czyja?
Wzruszyłam ramionami.
-A tak w ogóle... Dlaczego tutaj jesteś, a nie na treningu? Zostały jeszcze trzy godziny szkolenia - spojrzał na mnie i musiał odstawić szklankę na stół, tak się zdziwił.
-Co ci się stało?
Musiało to wyglądać okropnie, jeżeli wywołało taką reakcję u mentora.
Zdałam mu relację z zaistniałego wydarzenia. Nie był zadowolony ani z rany, ani z kary, którą otrzymałam niesprawiedliwie.
 Podeszłam do lusterka, które stało na barku w salonie. Pewnie Effie zostawiła.
Przejrzałam się w nim. Rana była na szczęście płytka, ale szerokości kciuka, więc na moim policzku sprawiała koszmarne wrażenie. Wokół rany była zaschnięta krew, ale ciurkiem leciała świeża. Może to dawało taki przerażający widok.
-Twoja stylistka nie będzie zadowolona - powiedział rozbawiony.
-No na pewno.
-Ten cały Flass mi się nie podoba. Możesz mieć z nim problemy na arenie.
Pokiwałam głową, ponieważ myślałam tak samo. Na stówkę pierwszą będzie chciał mnie zabić.
Haymitch zawołał służącą, która przyniosła apteczkę i opatrzyła mi policzek.
-Enobaria ze mną rozmawiała - mentor przyglądał mi się uważnie.
Poszukałam w pamięci, kim jest Enobaria. Enobaria to zwyciężczyni z Dystryktu 2, która spiłowała sobie zęby, żeby łatwiej jej było rozszarpywać gardła przeciwników. Teraz jest mentorką dzieciaków z Kapitolu, które reprezentują Dwójkę.
-Czego chciała?-spytałam.
-Jeden z jej trybutów, Blux, chciałby mieć z tobą sojusz - uniósł brwi w oczekiwaniu na reakcje.
-Blux, czyli?
-Wysoki, umięśniony. Kojarzysz?
Zmarszczyłam czoło. Próbowałam sobie przypomnieć go. Nagle mnie olśniło. To był ten chłopak, co na paradzie mi się przyglądał.
-Kojarzę.
-I?
-Chcę mieć go w sojuszu - powiedziałam, podejmując ważną decyzję.
Nie wiem jak zareagują dziewczyny, ale powinny nie mieć nic przeciwko.
-Dobrze. Masz już z kimś sojusz?-zapytał.
-Tak. Z Venus i Mirash z Jedynki.
-Nie wiem, czy to dobry wiązać się z Jedynką.
-Ta dziewczyna jest inna. Nie przypomina tych bezwzględnych zawodowców. Nie pasuje nawet do nich.
-Jeżeli to właśnie oni ją wysłali, żeby zdobyła twoje zaufanie i wykończyła cię w śnie na arenie?
O tym nie pomyślałam. Ale Mirash nie wygląda na taką. To niemożliwe, żeby chciała nam zaszkodzić. Flass nie oddałby nikomu możliwości zabicia mnie, widziałam to w jego oczach.
-Nie, raczej nie.
-Dobra - uniósł ręce do góry-Ale, żeby potem nie było "ała".
Przewróciłam oczami i rozłożyłam się na kanapie. Zasnęłam po kilku minutach. Śniły mi się siekiery. Obudziłam się słysząc rozmowy. Przeciągnęłam się i ziewnęłam szeroko. Wiem, że to było nie uprzejme, ale cóż.
-Cinny!-skarciła mnie Effie, która musiała stać gdzieś w pobliżu.
Nie widziałam jej, ponieważ nadal miałam zamknięte oczy.
-Przepraszam - szepnęłam.
Powoli otworzyłam oczy.
Byli już wszyscy. Najwidoczniej trybuci skończyli trening. Stylistki gadały głośno z nimi.
Dołączyłam do nich i zabrałam się za jedzenie.
Kiedy Mercedes na mnie spojrzała i zauważyła plaster na twarzy to pobladła. Rozmowa zamarła. Stylistka podeszła do mnie, powoli odkleiła plaster. Gdy zobaczyła moją ranę, prawie zemdlała. Zachwiała się i siedzący obok mnie Haymitch musiał ją złapać, kiedy zatoczyła się do tyłu.
-Za dwa dni wywiad. Co ja zrobię z twoją twarzą?-zaczęła wachlować się ręką, stając o własnych siłach.
Jeszcze raz obejrzała moją twarz.
-Dość duże te zranienie. Ale damy radę. Co się w ogóle stało?-zapytała, patrząc mi w oczy.
-Drasnęła mnie włócznia.
Pokiwała głową i zaczęła mamrotać do siebie pod nosem coś o włóczniach.
Wzruszyłam ramionami, przykleiłam plaster i dalej zajadałam się kolacją.
-No, chłopcy. Dziewczyny już mi powiedziały o swojej taktyce, a wy? Co planujecie?-zagadał ich Haymitch.
-My mamy to powiedzieć przy naszych przeciwnikach?-spojrzał na mnie nieufnie Nath.
-Tak - westchnął nasz mentor.
-Ja jestem w sojuszu z Jedynką - powiedział cicho Will.
Zachłysnęłam się gorącą czekoladą, którą właśnie piłam.
-Co proszę?-spytałam kaszląc.
-To co słyszałaś - uśmiechnął się kpiąco.
-Jesteś pewien, że będziesz z nimi bezpieczny?-otarłam czoło ręką, ponieważ ból głowy zaczął mi doskwierać.
-I mówi to dziewczyna, która wymachiwała siekierą. Naprawdę myślisz, że ja ci ufam i w ogóle będę słuchać twojej paplaniny? Zrobię jak uważam, twoja śliczna buźka mnie nie przekona - powiedział, unosząc dumnie głowę.
    Prychnęłam.
-Możesz mi nie ufać, ale dobrze wiesz, że mam rację. Niebezpiecznie jest kręcić się z Jedynką.
-Cinnybel, proszę cię. Ty zadajesz się Mirash. Ona też jest z Jedynki - odparł Will.
-To jest tylko Mirash. Ona nic mi nie zrobi - westchnęłam.
-Ja jestem pewny, że bezpieczniejszy czuję się z zawodowcami niż na przykład z tobą. Ty byś pewnie poderżnęła mi gardło, kiedy bym spał - spojrzał mi w oczy.
    Zabolało. Czy wydaję się aż taka okrutna i bez serca?  Przecież jestem zwykłą Cinnybel!
-Aż taka niebezpieczna się wydaję?-prychnęłam.
-Proszę cię. Wszyscy chcą mieć z tobą sojusz, ponieważ każdy jest przekonany, że wybijesz pół areny tymi swoimi siekierami.Chcą być bezpieczni, ale nie sądzę, aby tak było, nawet w sojuszu z tobą. Venus, strzeż się - zaśmiał się cicho.
     Venus pokazała mu środkowy palec.
-Odwal się od moich sojuszników. A po drugie co wszyscy mają do tych siekier?-krzyknęłam i wstałam zła- Po prostu nauczyłam się nimi walczyć. Nie chcę nikogo zabijać. Musiałam się nauczyć. Każdy z nas musi nauczyć się przetrwać na arenie. To jest Panem, chłopczyku. Obudź się. Tutaj wyzwaniem, nawet po wojnie, jest przeżyć i zachować człowieczeństwo. A, że my trafiliśmy na igrzyska, to zwykły pech. Ale nie zarzucaj mi, że jestem jakąś okrutną szmatą, która nie docenia ludzkiego życia, która nauczyła się władać siekierami tylko dlatego, żeby potem wszystkich powybijać. Nauczyłam się tego, aby jakoś tam przeżyć. Nie moja wina, że ty wolałeś schronić się jak mały chłopczyk za plecami zawodowców. Chciałam ci tylko pomóc, ponieważ jestem przekonana, że nie będziesz z nimi bezpieczny. Bo na pewno, gdy zacznie się robić gorąco na arenie, zabiją cię, aby mieć mniej przeciwników. Uznają, że mogą zerwać sojusz, bo oni są karierowcami. Jesteś naiwny.
     Głośno oddychałam po mojej wypowiedzi. Zdenerwował mnie porządnie.
-Nagadałaś się już? Nie zmienię swojego zdania. Oni mi pomogą. I z radością pomogę im cię zabić - uśmiechnął się z satysfakcją, bo wiedział, że to mnie dotknęło.
     Zamachnęłam się, ale Haymitch zatrzymał moją rękę.
-Cinny, nie rób tego. Możesz mieć potem kłopoty - szepnął mi na ucho mentor.
      Wyrwałam się mu i zbliżyłam do Will groźnie, tak, że prawie stykaliśmy się nosami.
-Wiesz co, Will? Pieprz się. Tylko na arenie nie licz na moją pomoc, nawet do mnie nie przychodź z podkulonym ogonem - syknęłam, odwróciłam się, cisnęłam serwetkę, którą trzymałam w lewej ręce na stół i odmaszerowałam do mojego pokoju, trzaskając drzwiami.
     Rzuciłam wazonem, który stał na stoliku w rogu pokoju o ścianę. Na szczęście był pusty. Zgrzytałam zębami.
     Chyba nie warto pomagać ludziom. Chcesz pomóc, ale oni jak idioci cię odtrącają. A tu się liczy ich życie! Nie mówiłam mu, że ma być ze mną w sojuszu, jak dla mnie może po prostu iść sobie w pieruny. Chciałam po prostu, żeby był bezpieczny. Ale jak nie chce mnie słuchać to nie.
     Zaraz zadumałam się na chwilę. Czy ja naprawdę jestem taka okrutna?
     Pokręciłam głową. Nie będę o tym myśleć. Nie po wywodzie takiego kretyna. Nie o czymś takim.
     Umyłam się, przebrałam i położyłam do łóżka. Na szczęście złość opadła, więc mogłam spokojnie zasnąć.





Przepraszam za tak długą nieobecność :/ Nie miałam internetu i aż serce mi się krajało, kiedy zauważyłam, że minął miesiąc od ostatniej notki. 
Obiecuję, że w najbliższym czasie nadrobię czytanie waszych blogów xD Próbowałam coś czytać i komentować w szkole na telefonie, ale to nie to samo :)
Ten rozdział chcę zadedykować Darii i Krystianowi, którzy prawie co dzień pytali "Kiedy dodasz trzeci rozdział?" oraz Emily, która uświadomiła mi, gdzie popełniam błędy i strasznie mi pomogła :) Dziękuję wam :3
Chcę również podziękować za te wszystkie miłe komentarze xD Aż chce się dalej pisać to opowiadanie :3
Pozdrawiam i mam nadzieję, że podoba wam się ten rozdział :D

10 komentarzy:

  1. Cudny rozdział, fascynacja soł macz.
    Mam nadzieję, że następny będzie szybko!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję <3 :D
      I ja również mam nadzieję, że będzie szybko :3 Modlę się, abym w przyszłym tygodniu znalazła czas na wstawienie 4 rozdziału, który już czeka na publikację ^^
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  2. oooo się dzieje :D
    Will. O tak zdecydowanie kocham wszystkich Willów. Twojego też pokocham, nie ważne jaki będzie. Ale proszę cię nie zabij mi go xd
    W każdym razie czekam na next :)
    zapraszam też na nowy rozdział o Isabelle :3 http://swiat-skrywa-wiele-tajemnic.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też kocham wszystkich Willów... :D Twojego też ;3 Ale mojego nie bardzo :/ Niestety, moja droga, nie wiadomo co się z nim stanie, bo nie wymyśliłam jeszcze :D
      Jeżeli rozdział o Isabelle, w którym Will ją krzywdzi to już przeczytałam :D
      Pozdrawiam :3

      Usuń
  3. Nie narzekam na długość, od tego zacznę, bo lubię treściwe rozdziały :3
    Strasznie podobała mi się scena z Haymitchem. Cóż poradzę, że gościa kocham? Jeden z moich ulubionych bohaterów. Chcę go więcej. WIĘCEJ. Pls, więcej się już chyba nie da xD
    Effie, moje maleństwo! Druga ulubiona. Podoba mi się, że to ona będzie tą przywołującą Haymitcha do porządku <3 lubię tą parkę razem, zawsze coś wyniknie ciekawego :3
    Nasza Cinny, uzdolniona! Łuk, siekierki - może ona jest córką Johanny i Katniss? (musiałam to napisać, nie znienawidź mnie) Will mnie martwi. Nie powiem, że mnie denerwuje (to też, no ale), ale mnie martwi. Niech się trzyma z daleka od naszej kochanej Cinny. Za to ciekawi mnie Quinn - to, jak o nią dba i w ogóle... coś więcej z tego będzie, czy nie? Mogę czegoś oczekiwać, czy nie robić sobie nadziei?...
    Venus, taka rebeliantka, pokazuje środkowy palec facetowi, co może ją zabić! Szacun, dziewojo, szacun! Lubię ją. Jak na razie to do gustu przypadła mi ona, Quinn i oczywiście Cinny.
    "Ale, żeby potem nie było "ała"." nie wiem dlaczego, ale to mi humor poprawiło, tak bardzo widzę tam Haymitcha xD
    Rozumiemy nieobecność. Znam ten ból.
    xoxo, Loks.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że ci podoba :D
      Też uwielbiam Haymitcha :D Jest niesamowity <3 Hm... więcej? :D Chyba się już faktycznie nie da :D Ale powiem ci, że w twoim opowiadaniu stosunek Haymitcha do Lilybird bardzo mi się spodobał :) Nie obrazisz się jak pożyczę trochę tych relacji ich wiążących... bo bardzo chcę, aby jej mentor stał się dla Cinny bardzo bliski :D
      Taaak... oni razem zawsze coś wykombinują xD
      Uzdolniona... jak ojciec ją ciągał po arenach to w końcu musiała się czegoś nauczyć ;3 Córka Johanny i Katniss? :D Nieźle... za co miałabym cię znienawidzić? :D Loks... świetnie przejrzałaś Willa, ale więcej ci nie zdradzę xD
      Cieszę się, że zainteresował cię Quinn... to jedna z moich ulubionych postaci w tym opowiadaniu :D Żeby ci nie było przykro powiem ci, że jakaś nadzieja może u ciebie kiełkować ^^ Co do Venus to dziewczyna jest bardzo odważna :D
      Fajnie, że poprawiło ci humor :) Dziękuję za tak podnoszący mnie na duchu komentarz :) Pozdrawiam :D

      Usuń
  4. Już myślałam, że nas opuściłaś! Ale cieszę się, że wstawiłaś kolejny rozdział, na który ciągle czekałam. Naprawdę, zatęskniłam za Haymitchem, Cinny, Haymitchem, Mercedes, Haymitchem, Effie, Haymitchem i całą resztą. O, i zapomniałabym o Haymitchu.
    W każdym razie bardzo podoba mi się opis treningu Cinny. Nie wyobrażałam jej sobie z siekierami, tylko bardziej ze sztyletami... ale tak po dłuższym zastanowieniu, to siekiery są bardziej przydatne od sztyletów na arenie pełnej dzieciaków głodnych krwi xD.
    Jestem ciekawa tego jak opiszesz walkę na arenie. Jeszcze do tego długa droga, ale myślę, że zepniesz poślady i szybko napiszesz kolejne rozdziały!
    Powodzenia i pozdrawiam!

    Zapraszam też na mojego bloga! Niedługo nowy rozdział:
    http://the-soul-of-thunder.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak mogłabym was opuścić? ;D Uwielbiam was ludzie i nigdzie nie idę ^^
      Widzę, że wszyscy uwielbiają Haymitch :D Bo jak można go nie lubić? :D
      Wiem... trochę dziwnie wyszło z tymi siekierami :) Zastanawiałam się nad sztyletami, ale stwierdziłam, że siekiery lepsze :D
      Ja też jestem ciekawa jak opiszę walkę :D taak... jeszcze z 5 rozdziałów i powinna być arena :D
      Zdradzę ci, że mam napisany już kolejny rozdział, bo gdy nie miałam internetu to mi się nudziło i pisałam :D Wstawię dopiero we wtorek :D
      Dziękuję i pozdrawiam również :D Oczywiście wpadnę :P

      Usuń
  5. Rozdział raczej ciekawy. Podoba mi się to, że uwzględniłaś to jak kapitolińczycy uwielbiali igrzyska- do tego stopnia by kazać dzieciom uczyć się walki. Charakter Haymitcha jest kiepsko odwzorowany. Jego odpowiedzi są w stosunku do postaci lekko naciągane. Jeśli to poprawisz to będzie dobrze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że ci się podoba :)
      Hmm... co do Haymitcha... to może masz rację...
      Pozdrawiam xD

      Usuń

Jak większość blogerów wyznaję zasadę czytasz=komentujesz. Mam nadzieję, że zdajecie sobie sprawę, że komentarze naprawdę dają niezłego kopa do dalszej pracy. ;)