Za moimi plecami stał Quinn. Był ubrany w szary dres. Jego bursztynowe oczy dosłownie świeciły w półmroku.
Uśmiechnęłam się zawstydzona. Mało osób słyszało jak śpiewam.
-Niezły głos - powiedział i przysiadł się do mnie.
-Dzięki.
Zapadła między nami niezręczna cisza. Wydawało mi się, że to przez ten incydent w windzie. Było mi wstyd, że przed moim przyszłym przeciwnikiem odkryłam swoją wrażliwą stronę i do tego wykorzystałam go jako chusteczkę. Przecież z momentem wejścia na arenę staniemy się wrogami. Lecz całą sobą czułam, że mogę mu zaufać. Że on mnie nie skrzywdzi. Ale czy można wierzyć przeczuciom, instynktowi w obliczu rzezi?
Skrzywiłam się do swoich myśli.
-Chciałbym ci powiedzieć, że widziałem twój wywiad przed chwilą w telewizji. I bardzo mi przykro z powodu twojej rodziny, ale to nie zmienia faktu, że poruszyłaś ludzi do łez. Jestem pewien, że znalazłaś wielu sponsorów - rzekł cicho, patrząc nieśmiało w moją stronę. - Nieźle to rozegrałaś. W ogóle nie było widać, abyś udawała.
Pokiwałam głową, ale za chwilę uświadomiłam sobie, co znaczą wypowiedziane przez niego słowa.
-Nie udawałam - warknęłam gniewnie.
Spojrzał na mnie, ale nie przeprosił.
Wzruszył ramionami i zapatrzył się w dal na miasto. Czułam się trochę urażona, ale czego mogłam się spodziewać?
-Jesteś w sojuszu z Bluxem? - zapytał zaciekawiony.
-Tak i kilkoma innymi osobami - odparłam.
-Bardzo dobrze. Powinnaś być z nimi bezpieczna.
Zmarszczyłam brwi.
Nie rozumiałam, o co mu mogło chodzić.
-Ty jesteś sam? Nie chciałbyś być z nami? - zapytałam tylko z uprzejmości.
Jakiś wredny głosik odezwał się w mojej głowie: "Taaa... Tylko z uprzejmości. Przyznaj się przed sobą, że Cinnybel Vaught potrafi się zauroczyć w chłopaku znając go kilka dni. Nie oszukuj się."
-Dziękuję, ale wolę działać sam.
Znów cisza, zmącona jedynie podzwanianiem dzwoneczków. Tym razem była to przyjemniejsza odmiana milczenia.
-Wiesz... - zaczął po chwili. - Miałem siostrę. Śliczna, ośmioletnia dziewczynka o dużych jasno-brązowych oczach i burzy czarnych loków. Niestety, miała nieszczęście być wtedy na placu, kiedy prezydent zrobił żywą zaporę z dzieci, która uniemożliwiała wejście do domu prezydenta. Moja mała Valerie została tam siłą przetrzymana, a następnie zbombardowana przez te przeklęte małe spadochrony. A teraz nie żyje.
Jego śliczne oczy zaszkliły się. Widziałam, że próbował być twardy, ale rany zadane śmiercią jego siostry były jeszcze świeże i podobnie jak mnie, trudno mu było nie płakać. Aby go pocieszyć, delikatnie nakryłam swoją dłonią jego dłoń leżącą między nami na ławce.
Spojrzał na mnie i uśmiechnął się lekko. Splótł nasze palce razem.
-Mówię ci to, dlatego żebyś wiedziała, że ja cię rozumiem. W pewnym sensie chociaż.
Unikał mojego wzroku.
-Rozumiem, że tylko mi o tym powiedziałeś?
Pokiwał głową. Byłam pod wrażeniem, że ktoś zwierzył mi się po tak krótkim czasie znajomości.
-Przykro mi. Mogłabym coś dla ciebie zrobić? Twoja siostra na pewno była... - nie pozwolił mi dokończyć.
Wyrwał rękę z mojego uścisku i powiedział ze zmarszczonymi brwiami:
-Nie lubię litości.
Pokiwałam głową.
-Boisz się areny? - zapytałam cicho.
Spojrzał na mnie zamyślony.
-Boję się jak każdy. Ale mam plan. Całkiem niezły. Ryzykowny, ale jednak plan. A jak to jest u ciebie?
-Cholernie się obawiam wkroczenia na tą nieznaną ziemię. Pełno myśli ciśnie mi się do głowy. Jak będzie wyglądać arena? Przeżyję starcie pod Rogiem? Czy nikt z moich sojuszników nie ucierpi? Cały czas mam pełno wątpliwości, co do tego czy dobrze jest być w sojuszu. Nie chcę patrzeć na śmierć moich przyjaciół. Nie mam już na to siły. Jestem chyba jakaś przeklęta. Wszyscy, którzy byli, są bliscy mojemu sercu umierają. Rodzina, przyjaciele, a teraz jestem pewna, że żadno z naszego porozumienia nawet Blux, nie wyjdą cało. Więc jeśli chcesz żyć, odejdź ode mnie póki czas - wymamrotałam to co leżało mi na sercu.
Zmusiłam się, aby nie płakać i nie zapłakałam.
Ku mojemu zaskoczeniu Quinn wybuchł głośnym i szczerym śmiechem. Gdy spojrzałam na niego zdumiona tym wybuchem, jeszcze głośniej się roześmiał, a jego oczy objął blask rozbawienia.
-Cinnybel... Proszę cię... - śmiał się do rozpuku, trzymając rękę na brzuchu.
Zlustrowałam go wzrokiem. Pod koszulką było widać pięknie rysujące się mięśnie. Nie raz słyszałam o panu Elvey, który zmuszał swoje dzieci do utrzymywania formy, ponieważ utrzymywał, że jego dzieci nie mogą być grube i bez figury. Ale dziwne, że nigdy nie spotkałam Quinna, aż do igrzysk.
Radość i śmiech tak pięknie rozjaśniały jego twarz, że wstrzymałam oddech zachwycona. Jego rysy lekko złagodniały, by za chwilę się spiąć od powstrzymywania chichotu.
-Z czego się śmiejesz? - burknęłam i sama zdusiłam w sobie rozbawienie.
Ocierając łzy z kącików oczu, odpowiedział:
-Na pewno nie jesteś przeklęta. Nie masz pojęcia jak zabawnie to powiedziałaś. I jeszcze ostrzegłaś mnie przed sobą. Kobieto, nie myśl o sobie źle. Po prostu zostałaś skrzywdzona przez los, nie wiń siebie. A teraz porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym.
Przez następną godzinę rozprawialiśmy o różnych błahych rzeczach. Wspominaliśmy fajne spotkania i bankiety, okazało się, że na wielu byliśmy oboje, ale nie spotkaliśmy się nigdy. Dowiedziałam się, że oprócz małej Valerie, która umarła, ma jeszcze dwie starsze siostry: Namissę i Idalię oraz starszego brata - Tobiasa. Rodzina wielodzietna w Kapitolu to rzadkość, bo dla większości mieszkańców stolicy ważniejsze są imprezy niż jakieś wychowywanie dzieci.
Ja opowiedziałam mu o Cinnie. Słuchał uważnie tak jak ja z zainteresowaniem słuchałam jego opowieści o najbliższych.
Quinn był bardzo ciekawą osobą, mogłabym słuchać godzinami jego pięknego głosu i świetnych opowiadań.
-Chyba już czas na nas. Jutro musimy być w pełni sił, aby zacząć igrzyska - rzekł i pomógł mi wstać z ławki.
Prawdziwy dżentelmen.
Gdy szliśmy do windy ramię w ramię, powiedziałam do niego cicho:
-Dziękuję. Za wysłuchanie mnie i za odwrócenie uwagi od igrzysk. Chyba umarłabym tutaj z niepewności i zdenerwowania, które mną targało zanim przyszedłeś. Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze pogadamy.
Posłałam mu lekki uśmiech, a w mojej głowie jakiś złośliwy głosik odezwał się: "Złudna nadzieja. Idziesz na igrzyska, laluniu. Więcej raczej już nie porozmawiacie."
Już w windzie Quinn odparł:
-Nie ma za co. Mi też się przydała taka rozmowa.
Usłyszeliśmy charakterystyczny dźwięk, gdy winda zatrzymała się na dwunastym piętrze.
-Dobranoc, moja miła. Śpij dobrze - puścił mi oczko, a ja zarumieniłam się, dziękując w myślach, że w apartamencie było ciemno.
-Dobranoc, Quinn - wyszeptałam i skierowałam się do mojego pokoju.
Wydawało mi się, że usłyszałam jeszcze cichy szept: "Mam nadzieję, że się spotkamy żywi...", ale gdy odwróciłam się do windy, ona już jechała na dół.
Gdy położyłam się z powrotem do łóżka i przywołałam śmiech Quinna, z łatwością zasnęłam.
Punkt dziewiąta, ktoś szarpał mnie za ramię.
-Cinny, czas wstawiać! - Effie piszczała mi do ucha.
Jęknęłam niewyspana, chciałam przespać cały dzień, żeby nie musieć iść na arenę. Zostało mi tylko około dwóch godzin, o jedenastej mieliśmy wejście.
Opiekunka ściągnęła mnie siłą z łóżka i kazała ubrać przyszykowany strój.
Z ociąganiem uczyniłam co chciała i skierowałam się do jadalni. Byli już wszyscy. Zajęłam miejsce obok Haymitcha i nakładałam sobie jak najwięcej. Jeżeli nie zdobędę jedzenia na arenie, to miałam nadzieję, że to co teraz zjadłam podtrzyma mnie jak najdłużej.
Byłam trochę zawstydzona moim wczorajszym wybuchem płaczu na wywiadzie, ale na szczęście nikt mi tego nie wypominał.
Dzisiaj przy stole było inaczej niż zwykle. Zawsze w pomieszczeniu unosił się gwar i śmiechy, ale w tym dniu było jak makiem zasiał. Ciszę mąciły jedynie odgłosy poruszania sztućców na talerzach, siorbanie Haymitcha i szelest sukienki Effie. Było tak niezręcznie, że aż wymiotować mi się chciało. Powstrzymałam się i jadłam, ile wlezie.
Po śniadaniu kazano nam iść z mentorem, gdzie zaprowadzono nas do poduszkowca. Dostałam miejsce między Venus, a Flassem. Byłam bardzo zniesmaczona. Próbowałam nie zwracać na niego uwagi. Gdy podeszła do mnie pani z strzykawką, nawet nie mrugnęłam. Jestem przyzwyczajona do igieł, ale gdy Flass zobaczył to narzędzie zbladł i głośno przełknął ślinę.
Roześmiałam się nerwowo.
Uśmiechnęłam się zawstydzona. Mało osób słyszało jak śpiewam.
-Niezły głos - powiedział i przysiadł się do mnie.
-Dzięki.
Zapadła między nami niezręczna cisza. Wydawało mi się, że to przez ten incydent w windzie. Było mi wstyd, że przed moim przyszłym przeciwnikiem odkryłam swoją wrażliwą stronę i do tego wykorzystałam go jako chusteczkę. Przecież z momentem wejścia na arenę staniemy się wrogami. Lecz całą sobą czułam, że mogę mu zaufać. Że on mnie nie skrzywdzi. Ale czy można wierzyć przeczuciom, instynktowi w obliczu rzezi?
Skrzywiłam się do swoich myśli.
-Chciałbym ci powiedzieć, że widziałem twój wywiad przed chwilą w telewizji. I bardzo mi przykro z powodu twojej rodziny, ale to nie zmienia faktu, że poruszyłaś ludzi do łez. Jestem pewien, że znalazłaś wielu sponsorów - rzekł cicho, patrząc nieśmiało w moją stronę. - Nieźle to rozegrałaś. W ogóle nie było widać, abyś udawała.
Pokiwałam głową, ale za chwilę uświadomiłam sobie, co znaczą wypowiedziane przez niego słowa.
-Nie udawałam - warknęłam gniewnie.
Spojrzał na mnie, ale nie przeprosił.
Wzruszył ramionami i zapatrzył się w dal na miasto. Czułam się trochę urażona, ale czego mogłam się spodziewać?
-Jesteś w sojuszu z Bluxem? - zapytał zaciekawiony.
-Tak i kilkoma innymi osobami - odparłam.
-Bardzo dobrze. Powinnaś być z nimi bezpieczna.
Zmarszczyłam brwi.
Nie rozumiałam, o co mu mogło chodzić.
-Ty jesteś sam? Nie chciałbyś być z nami? - zapytałam tylko z uprzejmości.
Jakiś wredny głosik odezwał się w mojej głowie: "Taaa... Tylko z uprzejmości. Przyznaj się przed sobą, że Cinnybel Vaught potrafi się zauroczyć w chłopaku znając go kilka dni. Nie oszukuj się."
-Dziękuję, ale wolę działać sam.
Znów cisza, zmącona jedynie podzwanianiem dzwoneczków. Tym razem była to przyjemniejsza odmiana milczenia.
-Wiesz... - zaczął po chwili. - Miałem siostrę. Śliczna, ośmioletnia dziewczynka o dużych jasno-brązowych oczach i burzy czarnych loków. Niestety, miała nieszczęście być wtedy na placu, kiedy prezydent zrobił żywą zaporę z dzieci, która uniemożliwiała wejście do domu prezydenta. Moja mała Valerie została tam siłą przetrzymana, a następnie zbombardowana przez te przeklęte małe spadochrony. A teraz nie żyje.
Jego śliczne oczy zaszkliły się. Widziałam, że próbował być twardy, ale rany zadane śmiercią jego siostry były jeszcze świeże i podobnie jak mnie, trudno mu było nie płakać. Aby go pocieszyć, delikatnie nakryłam swoją dłonią jego dłoń leżącą między nami na ławce.
Spojrzał na mnie i uśmiechnął się lekko. Splótł nasze palce razem.
-Mówię ci to, dlatego żebyś wiedziała, że ja cię rozumiem. W pewnym sensie chociaż.
Unikał mojego wzroku.
-Rozumiem, że tylko mi o tym powiedziałeś?
Pokiwał głową. Byłam pod wrażeniem, że ktoś zwierzył mi się po tak krótkim czasie znajomości.
-Przykro mi. Mogłabym coś dla ciebie zrobić? Twoja siostra na pewno była... - nie pozwolił mi dokończyć.
Wyrwał rękę z mojego uścisku i powiedział ze zmarszczonymi brwiami:
-Nie lubię litości.
Pokiwałam głową.
-Boisz się areny? - zapytałam cicho.
Spojrzał na mnie zamyślony.
-Boję się jak każdy. Ale mam plan. Całkiem niezły. Ryzykowny, ale jednak plan. A jak to jest u ciebie?
-Cholernie się obawiam wkroczenia na tą nieznaną ziemię. Pełno myśli ciśnie mi się do głowy. Jak będzie wyglądać arena? Przeżyję starcie pod Rogiem? Czy nikt z moich sojuszników nie ucierpi? Cały czas mam pełno wątpliwości, co do tego czy dobrze jest być w sojuszu. Nie chcę patrzeć na śmierć moich przyjaciół. Nie mam już na to siły. Jestem chyba jakaś przeklęta. Wszyscy, którzy byli, są bliscy mojemu sercu umierają. Rodzina, przyjaciele, a teraz jestem pewna, że żadno z naszego porozumienia nawet Blux, nie wyjdą cało. Więc jeśli chcesz żyć, odejdź ode mnie póki czas - wymamrotałam to co leżało mi na sercu.
Zmusiłam się, aby nie płakać i nie zapłakałam.
Ku mojemu zaskoczeniu Quinn wybuchł głośnym i szczerym śmiechem. Gdy spojrzałam na niego zdumiona tym wybuchem, jeszcze głośniej się roześmiał, a jego oczy objął blask rozbawienia.
-Cinnybel... Proszę cię... - śmiał się do rozpuku, trzymając rękę na brzuchu.
Zlustrowałam go wzrokiem. Pod koszulką było widać pięknie rysujące się mięśnie. Nie raz słyszałam o panu Elvey, który zmuszał swoje dzieci do utrzymywania formy, ponieważ utrzymywał, że jego dzieci nie mogą być grube i bez figury. Ale dziwne, że nigdy nie spotkałam Quinna, aż do igrzysk.
Radość i śmiech tak pięknie rozjaśniały jego twarz, że wstrzymałam oddech zachwycona. Jego rysy lekko złagodniały, by za chwilę się spiąć od powstrzymywania chichotu.
-Z czego się śmiejesz? - burknęłam i sama zdusiłam w sobie rozbawienie.
Ocierając łzy z kącików oczu, odpowiedział:
-Na pewno nie jesteś przeklęta. Nie masz pojęcia jak zabawnie to powiedziałaś. I jeszcze ostrzegłaś mnie przed sobą. Kobieto, nie myśl o sobie źle. Po prostu zostałaś skrzywdzona przez los, nie wiń siebie. A teraz porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym.
Przez następną godzinę rozprawialiśmy o różnych błahych rzeczach. Wspominaliśmy fajne spotkania i bankiety, okazało się, że na wielu byliśmy oboje, ale nie spotkaliśmy się nigdy. Dowiedziałam się, że oprócz małej Valerie, która umarła, ma jeszcze dwie starsze siostry: Namissę i Idalię oraz starszego brata - Tobiasa. Rodzina wielodzietna w Kapitolu to rzadkość, bo dla większości mieszkańców stolicy ważniejsze są imprezy niż jakieś wychowywanie dzieci.
Ja opowiedziałam mu o Cinnie. Słuchał uważnie tak jak ja z zainteresowaniem słuchałam jego opowieści o najbliższych.
Quinn był bardzo ciekawą osobą, mogłabym słuchać godzinami jego pięknego głosu i świetnych opowiadań.
-Chyba już czas na nas. Jutro musimy być w pełni sił, aby zacząć igrzyska - rzekł i pomógł mi wstać z ławki.
Prawdziwy dżentelmen.
Gdy szliśmy do windy ramię w ramię, powiedziałam do niego cicho:
-Dziękuję. Za wysłuchanie mnie i za odwrócenie uwagi od igrzysk. Chyba umarłabym tutaj z niepewności i zdenerwowania, które mną targało zanim przyszedłeś. Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze pogadamy.
Posłałam mu lekki uśmiech, a w mojej głowie jakiś złośliwy głosik odezwał się: "Złudna nadzieja. Idziesz na igrzyska, laluniu. Więcej raczej już nie porozmawiacie."
Już w windzie Quinn odparł:
-Nie ma za co. Mi też się przydała taka rozmowa.
Usłyszeliśmy charakterystyczny dźwięk, gdy winda zatrzymała się na dwunastym piętrze.
-Dobranoc, moja miła. Śpij dobrze - puścił mi oczko, a ja zarumieniłam się, dziękując w myślach, że w apartamencie było ciemno.
-Dobranoc, Quinn - wyszeptałam i skierowałam się do mojego pokoju.
Wydawało mi się, że usłyszałam jeszcze cichy szept: "Mam nadzieję, że się spotkamy żywi...", ale gdy odwróciłam się do windy, ona już jechała na dół.
Gdy położyłam się z powrotem do łóżka i przywołałam śmiech Quinna, z łatwością zasnęłam.
Punkt dziewiąta, ktoś szarpał mnie za ramię.
-Cinny, czas wstawiać! - Effie piszczała mi do ucha.
Jęknęłam niewyspana, chciałam przespać cały dzień, żeby nie musieć iść na arenę. Zostało mi tylko około dwóch godzin, o jedenastej mieliśmy wejście.
Opiekunka ściągnęła mnie siłą z łóżka i kazała ubrać przyszykowany strój.
Z ociąganiem uczyniłam co chciała i skierowałam się do jadalni. Byli już wszyscy. Zajęłam miejsce obok Haymitcha i nakładałam sobie jak najwięcej. Jeżeli nie zdobędę jedzenia na arenie, to miałam nadzieję, że to co teraz zjadłam podtrzyma mnie jak najdłużej.
Byłam trochę zawstydzona moim wczorajszym wybuchem płaczu na wywiadzie, ale na szczęście nikt mi tego nie wypominał.
Dzisiaj przy stole było inaczej niż zwykle. Zawsze w pomieszczeniu unosił się gwar i śmiechy, ale w tym dniu było jak makiem zasiał. Ciszę mąciły jedynie odgłosy poruszania sztućców na talerzach, siorbanie Haymitcha i szelest sukienki Effie. Było tak niezręcznie, że aż wymiotować mi się chciało. Powstrzymałam się i jadłam, ile wlezie.
Po śniadaniu kazano nam iść z mentorem, gdzie zaprowadzono nas do poduszkowca. Dostałam miejsce między Venus, a Flassem. Byłam bardzo zniesmaczona. Próbowałam nie zwracać na niego uwagi. Gdy podeszła do mnie pani z strzykawką, nawet nie mrugnęłam. Jestem przyzwyczajona do igieł, ale gdy Flass zobaczył to narzędzie zbladł i głośno przełknął ślinę.
Roześmiałam się nerwowo.
-Taki duży, a boi się igieł? - zapytałam.
-Nie, ale ty pewnie przyzwyczajona. Jakoś musiałaś sobie podawać morfalinę, prawda? - uśmiechnął się do mnie nieprzyjemnie i nie patrzył na strzykawkę tkwiącą w jego ramieniu.
Już chciałam coś mu odpowiedzieć, ale Venus zapytała o coś kobietę, która podeszła do niej z zamiarem wstrzyknięcia czegoś w ramię.
-Co to jest? - zlękniona odsunęła się jak najdalej od igły.
-To lokalizator - odpowiedziała krótko i zwięźle pracownica, szarpnięciem przyciągając ramie Venus i wbijając brutalnie strzykawkę.
Moja sojuszniczka wydała cichy jęk, ale nic nie powiedziała. Za to ja spiorunowałam wzrokiem kobietę, która poszła dalej.
Ścisnęłam rękę Lewellyn. Obie trzęsłyśmy się przerażone. Starałam się uspokoić szaleńczy rytm serca i przyśpieszony oddech, ale to jest trudniejsze niż myślałam. Szybko szukałam wśród trybutów Quinna. Gdy go odnalazłam wzrokiem, zauważyłam, że patrzy na mnie. Nasze spojrzenia się skrzyżowały, posłał mi blady uśmiech. Chciałam się odwzajemnić tym samym, ale nie dałam rady. Na jego widok moje mięśnie trochę się rozluźniły, ale serce po prostu prawie wyskakiwało z piersi.
Lot trwał pół godziny. W tym roku trybuci lecieli razem, ponieważ podczas rewolucji Kapitol stracił dużo poduszkowców.
Gdy w końcu wylądowaliśmy, pracownicy wyprowadzali nas kolejno do tunelów pod areną. Mnie prowadziła wysoka zielonowłosa kobieta o skośnych oczach. Szłyśmy jakieś 10 minut, tak że gubiłam się już w tych tunelach. Zatrzymałyśmy się przed drzwiami do pokoju numer 28. Nacisnęłam klamkę i weszłam do pomieszczenia. Komora przygotowawcza była mocno oświetlona, w rogu stała platforma, na którą będę musiała wejść. Do tego w sali był stół, dwa krzesła i parawan. Na jednym krześle wisiały ubrania, w których wyjdę na arenę, a na drugim siedział Haymitch. Zamrugałam zaskoczona. Myślałam, że tutaj zawsze stylista żegna się jako ostatni z trybutem.
-Witaj, skarbie. Usiądź. W tym roku będziemy tutaj przez pół godziny - spróbował uśmiechnąć się do mnie.
Zajęłam miejsce obok niego.
-Dlaczego nie ma tutaj Mercedes? - zapytałam zaciekawiona.
Zadałam to pytanie nie tylko z ciekawości, ale też chciałam zająć myśli czymś innym. Ręce tak potwornie mi się trzęsły, że musiałam je zacisnąć w pięści, aby mentor nie uznał, że jestem słaba.
-Jak wiesz, w tym roku mamy jednego stylistę na dwóch trybutów, a nie mogli umieścić was w tej samej sali przygotowawczej, więc mnie przydzielili do ciebie, Venus dostała Mercedes, Nath Nalię, a Will Effie - spojrzał mi w oczy. - Chyba nie jesteś zła, że tu jestem?
Pokręciłam głową. W innych okolicznościach śmiałabym się, że Willowi została przydzielona Effie, ale tym razem nie mogłam się do tego zmusić.
-Ubierz się - podał mi stertę ciuchów i wskazał na parawan.
Poszłam się przebrać. Strój na igrzyska składał się z czarnych spodni do kolan, czarnej bluzki z krótkim rękawem, czarnej, niezbyt grubej bluzy i czarnych sportowych butów. Byłam już ubrana, ale miałam problem z zapięciem bluzy, ponieważ tak trzęsły mi się ręce, że nie mogłam złapać zamka. Wyszłam zza parawanu, siłując się z ubraniem.
Haymitch wstał, podszedł do mnie i zapiął mi bluzę. Spojrzałam w jego szare oczy. Dzisiaj spojrzenie miał jak najbardziej trzeźwe.
-Haymitch, na co wskazuje mój strój? - mój głos był słaby, piskliwy.
Na początku chyba nie zrozumiał, bo zmarszczył czoło, ale za chwilę odpowiedział:
-Wskazuje na to, że wydajesz się szczuplejsza niż jesteś - ale za chwilę dodał na poważnie. - Chyba będzie tam ciepło, bo nie masz na sobie żadnej grubej kurtki. Sportowe buty wykluczają góry.
Pokiwałam głową i w przypływie, nie wiem co to było, słabości, rozpaczy, miłości, objęłam go i przytuliłam się do niego. Zaskoczony na chwilę znieruchomiał, ale za chwilę objął mnie mocno i przycisnął policzek do moich włosów.
Ten mężczyzna stał mi się bliższy w ciągu kilku dni bardziej niż mój własny ojciec przez całe życie. Zdumiewające, jak ludzie w obliczu śmierci potrafią przywiązywać się do niektórych osób.
Odsunął mnie od siebie i ocierając jedną łzę cieknącą mu po policzku powiedział:
-Cinnybel, jesteś moją ostatnią trybutką, którą wysyłam na arenę. Nie spieprz tego. Jeszcze nigdy nie przywiązałem się do swoich trybutów jak do ciebie. Choć jesteś tą denerwującą, upartą mieszkanką Kapitolu to polubiłem cię, co możesz uznać z zaszczyt, bo ja nie lubię tych klaunów ze stolicy. Nawet Katniss nie była mi tak bliska. Wiem, że jesteś odważna i wytrwała, więc chcę cię prosić o to, żebyś wróciła. Musisz to wygrać. Proszę cię, wróć. Obiecasz mi, że spróbujesz wygrać? - zamknął moje małe dłonie w swoich.
-Obiecuję - powiedziałam zaskakująco pewnie i mocno.
Odetchnął z ulgą, mamrocząc pod nosem:
-Muszę się napić.
Prawie nie parsknęłam śmiechem, ale przez moje ściśnięte gardło wydobyło się tylko prychnięcie.
Nagle walnął się w głowę dłonią.
-Zapomniałem. Każdy trybut może zabrać ze sobą coś z Dystryktu. W twoim przypadku z Kapitolu. Pomyślałem, że mogę chociaż podarować ci coś ode mnie, bo wiedziałem, że ty nic nie weźmiesz. Czasami zachowujesz się jakbyś nie była mieszkanką stolicy - podał mi złotą bransoletkę otoczoną czerwoną wstążką - Gdy Katniss szła drugi raz na igrzyska Effie stwierdziła, że musimy wyglądać jak drużyna, więc każdy z nas miał coś złotego. Everdeen swoją brożke, Effie perukę, a ja z Peetą dostaliśmy takie oto bransoletki.
Obracałam ją w dłoniach, wzruszona tym podarunkiem.
-Dziękuję - szepnęłam i założyłam ją na rękę. Była trochę za duża, ale Haymitch od razu zmniejszył ją dla mnie, naciskając jakiś przycisk. Bransoletka dopasowała się do mojego nadgarstka.
Machnął tylko ręką i wymamrotał pod nosem, że cieszy się, że jej nie przepił.
Nagle podskoczyłam na dźwięk komunikatu: "Zostały dwie minuty do wejścia na platformę".
-O matko! Zapomniałem ci powiedzieć. Organizatorzy nie zgodzili się, abyś wniosła swoje lekarstwo.
Przez cały ten stres prawie o tym zapomniałam.
Dopadł mnie ogromny lęk. A co jeżeli dostanę ataku choroby na arenie? Umrę.
-Haymitch, do cholery! Dlaczego mi wcześniej nie powiedziałeś? - wyrzuciłam ręce w górę.
-Chciałem, ale ty po wywiadzie nie chciałaś mnie wpuścić. Gdybyś powiedziała mi wcześniej o chorobie może bym coś zdziałał, ale nic nie mogłem zrobić! Czasami jesteś gorsza niż Effie - krzyknął oburzony.
-Dlaczego nie mogę tego wnieść? Haymitch i co my teraz zrobimy? - zaczynałam panikować.
-W razie ataku przyślę ci lekarstwo - odparł.
"Została minuta. Trybuci są proszeni o wejście na platformy" - usłyszeliśmy z głośników, a do pokoju weszli dwaj Strażnicy Pokoju.
-Haymitch! Jeżeli bym zginęła, zaopiekuj się grobem mojego brata!- krzyknęłam, wplatając dłonie we włosy.
Przygarnął mnie do siebie i wyszeptał:
-Dobrze, ale ja wierzę, że ty wrócisz. Gdybyś nie chciała wracać, nie nazywałabyś się Cinnybel Vaught.
Pocałował mnie w czoło i wypuścił z objęć. Ścisnęłam jego dłoń i weszłam na tą przeklętą platformę.
Cały czas patrzyłam mu w oczy. Gdy szklany cylinder zaczął się opuszczać w umyśle mi wrzało, bo nie zdążyłam mu powiedzieć wielu ważnych rzeczy. Pokazał mi uniesione kciuki. Po chwili zniknął mi z oczu, a ja widziałam tylko ciemność.
Nagle oślepiło mnie światło słoneczne, a ja ściskając nadgarstek, na którym miałam bransoletkę Haymitcha, zrozumiałam, że właśnie jestem na arenie.
-Nie, ale ty pewnie przyzwyczajona. Jakoś musiałaś sobie podawać morfalinę, prawda? - uśmiechnął się do mnie nieprzyjemnie i nie patrzył na strzykawkę tkwiącą w jego ramieniu.
Już chciałam coś mu odpowiedzieć, ale Venus zapytała o coś kobietę, która podeszła do niej z zamiarem wstrzyknięcia czegoś w ramię.
-Co to jest? - zlękniona odsunęła się jak najdalej od igły.
-To lokalizator - odpowiedziała krótko i zwięźle pracownica, szarpnięciem przyciągając ramie Venus i wbijając brutalnie strzykawkę.
Moja sojuszniczka wydała cichy jęk, ale nic nie powiedziała. Za to ja spiorunowałam wzrokiem kobietę, która poszła dalej.
Ścisnęłam rękę Lewellyn. Obie trzęsłyśmy się przerażone. Starałam się uspokoić szaleńczy rytm serca i przyśpieszony oddech, ale to jest trudniejsze niż myślałam. Szybko szukałam wśród trybutów Quinna. Gdy go odnalazłam wzrokiem, zauważyłam, że patrzy na mnie. Nasze spojrzenia się skrzyżowały, posłał mi blady uśmiech. Chciałam się odwzajemnić tym samym, ale nie dałam rady. Na jego widok moje mięśnie trochę się rozluźniły, ale serce po prostu prawie wyskakiwało z piersi.
Lot trwał pół godziny. W tym roku trybuci lecieli razem, ponieważ podczas rewolucji Kapitol stracił dużo poduszkowców.
Gdy w końcu wylądowaliśmy, pracownicy wyprowadzali nas kolejno do tunelów pod areną. Mnie prowadziła wysoka zielonowłosa kobieta o skośnych oczach. Szłyśmy jakieś 10 minut, tak że gubiłam się już w tych tunelach. Zatrzymałyśmy się przed drzwiami do pokoju numer 28. Nacisnęłam klamkę i weszłam do pomieszczenia. Komora przygotowawcza była mocno oświetlona, w rogu stała platforma, na którą będę musiała wejść. Do tego w sali był stół, dwa krzesła i parawan. Na jednym krześle wisiały ubrania, w których wyjdę na arenę, a na drugim siedział Haymitch. Zamrugałam zaskoczona. Myślałam, że tutaj zawsze stylista żegna się jako ostatni z trybutem.
-Witaj, skarbie. Usiądź. W tym roku będziemy tutaj przez pół godziny - spróbował uśmiechnąć się do mnie.
Zajęłam miejsce obok niego.
-Dlaczego nie ma tutaj Mercedes? - zapytałam zaciekawiona.
Zadałam to pytanie nie tylko z ciekawości, ale też chciałam zająć myśli czymś innym. Ręce tak potwornie mi się trzęsły, że musiałam je zacisnąć w pięści, aby mentor nie uznał, że jestem słaba.
-Jak wiesz, w tym roku mamy jednego stylistę na dwóch trybutów, a nie mogli umieścić was w tej samej sali przygotowawczej, więc mnie przydzielili do ciebie, Venus dostała Mercedes, Nath Nalię, a Will Effie - spojrzał mi w oczy. - Chyba nie jesteś zła, że tu jestem?
Pokręciłam głową. W innych okolicznościach śmiałabym się, że Willowi została przydzielona Effie, ale tym razem nie mogłam się do tego zmusić.
-Ubierz się - podał mi stertę ciuchów i wskazał na parawan.
Poszłam się przebrać. Strój na igrzyska składał się z czarnych spodni do kolan, czarnej bluzki z krótkim rękawem, czarnej, niezbyt grubej bluzy i czarnych sportowych butów. Byłam już ubrana, ale miałam problem z zapięciem bluzy, ponieważ tak trzęsły mi się ręce, że nie mogłam złapać zamka. Wyszłam zza parawanu, siłując się z ubraniem.
Haymitch wstał, podszedł do mnie i zapiął mi bluzę. Spojrzałam w jego szare oczy. Dzisiaj spojrzenie miał jak najbardziej trzeźwe.
-Haymitch, na co wskazuje mój strój? - mój głos był słaby, piskliwy.
Na początku chyba nie zrozumiał, bo zmarszczył czoło, ale za chwilę odpowiedział:
-Wskazuje na to, że wydajesz się szczuplejsza niż jesteś - ale za chwilę dodał na poważnie. - Chyba będzie tam ciepło, bo nie masz na sobie żadnej grubej kurtki. Sportowe buty wykluczają góry.
Pokiwałam głową i w przypływie, nie wiem co to było, słabości, rozpaczy, miłości, objęłam go i przytuliłam się do niego. Zaskoczony na chwilę znieruchomiał, ale za chwilę objął mnie mocno i przycisnął policzek do moich włosów.
Ten mężczyzna stał mi się bliższy w ciągu kilku dni bardziej niż mój własny ojciec przez całe życie. Zdumiewające, jak ludzie w obliczu śmierci potrafią przywiązywać się do niektórych osób.
Odsunął mnie od siebie i ocierając jedną łzę cieknącą mu po policzku powiedział:
-Cinnybel, jesteś moją ostatnią trybutką, którą wysyłam na arenę. Nie spieprz tego. Jeszcze nigdy nie przywiązałem się do swoich trybutów jak do ciebie. Choć jesteś tą denerwującą, upartą mieszkanką Kapitolu to polubiłem cię, co możesz uznać z zaszczyt, bo ja nie lubię tych klaunów ze stolicy. Nawet Katniss nie była mi tak bliska. Wiem, że jesteś odważna i wytrwała, więc chcę cię prosić o to, żebyś wróciła. Musisz to wygrać. Proszę cię, wróć. Obiecasz mi, że spróbujesz wygrać? - zamknął moje małe dłonie w swoich.
-Obiecuję - powiedziałam zaskakująco pewnie i mocno.
Odetchnął z ulgą, mamrocząc pod nosem:
-Muszę się napić.
Prawie nie parsknęłam śmiechem, ale przez moje ściśnięte gardło wydobyło się tylko prychnięcie.
Nagle walnął się w głowę dłonią.
-Zapomniałem. Każdy trybut może zabrać ze sobą coś z Dystryktu. W twoim przypadku z Kapitolu. Pomyślałem, że mogę chociaż podarować ci coś ode mnie, bo wiedziałem, że ty nic nie weźmiesz. Czasami zachowujesz się jakbyś nie była mieszkanką stolicy - podał mi złotą bransoletkę otoczoną czerwoną wstążką - Gdy Katniss szła drugi raz na igrzyska Effie stwierdziła, że musimy wyglądać jak drużyna, więc każdy z nas miał coś złotego. Everdeen swoją brożke, Effie perukę, a ja z Peetą dostaliśmy takie oto bransoletki.
Obracałam ją w dłoniach, wzruszona tym podarunkiem.
-Dziękuję - szepnęłam i założyłam ją na rękę. Była trochę za duża, ale Haymitch od razu zmniejszył ją dla mnie, naciskając jakiś przycisk. Bransoletka dopasowała się do mojego nadgarstka.
Machnął tylko ręką i wymamrotał pod nosem, że cieszy się, że jej nie przepił.
Nagle podskoczyłam na dźwięk komunikatu: "Zostały dwie minuty do wejścia na platformę".
-O matko! Zapomniałem ci powiedzieć. Organizatorzy nie zgodzili się, abyś wniosła swoje lekarstwo.
Przez cały ten stres prawie o tym zapomniałam.
Dopadł mnie ogromny lęk. A co jeżeli dostanę ataku choroby na arenie? Umrę.
-Haymitch, do cholery! Dlaczego mi wcześniej nie powiedziałeś? - wyrzuciłam ręce w górę.
-Chciałem, ale ty po wywiadzie nie chciałaś mnie wpuścić. Gdybyś powiedziała mi wcześniej o chorobie może bym coś zdziałał, ale nic nie mogłem zrobić! Czasami jesteś gorsza niż Effie - krzyknął oburzony.
-Dlaczego nie mogę tego wnieść? Haymitch i co my teraz zrobimy? - zaczynałam panikować.
-W razie ataku przyślę ci lekarstwo - odparł.
"Została minuta. Trybuci są proszeni o wejście na platformy" - usłyszeliśmy z głośników, a do pokoju weszli dwaj Strażnicy Pokoju.
-Haymitch! Jeżeli bym zginęła, zaopiekuj się grobem mojego brata!- krzyknęłam, wplatając dłonie we włosy.
Przygarnął mnie do siebie i wyszeptał:
-Dobrze, ale ja wierzę, że ty wrócisz. Gdybyś nie chciała wracać, nie nazywałabyś się Cinnybel Vaught.
Pocałował mnie w czoło i wypuścił z objęć. Ścisnęłam jego dłoń i weszłam na tą przeklętą platformę.
Cały czas patrzyłam mu w oczy. Gdy szklany cylinder zaczął się opuszczać w umyśle mi wrzało, bo nie zdążyłam mu powiedzieć wielu ważnych rzeczy. Pokazał mi uniesione kciuki. Po chwili zniknął mi z oczu, a ja widziałam tylko ciemność.
Nagle oślepiło mnie światło słoneczne, a ja ściskając nadgarstek, na którym miałam bransoletkę Haymitcha, zrozumiałam, że właśnie jestem na arenie.
I jak się podobał rozdział? :)
Wiem, że może wam się wydawać, że w tym rozdziale Haymitch jest za "miętki", ale nie mogłam go zrobić tak złośliwego, aby moją Cinny jeszcze bardziej pogrążył w zdenerwowaniu... jeżeli kogoś zawiodłam tym rozdziałem to przepraszam :/
Czy ktoś z was czytał trylogie "Niezgodna" i jest tak samo wstrząśnięty jak ja końcówką trzeciej części? ;o Masakra... nie spodziewałam się takiej końcówki, od co! I nie wiem dlaczego, ale bardzo to przeżywałam :/ Biedny Tobias, biedna Tris ;c
Ale ja to ja :D Zawsze wszystko przeżywam xD
Jak mijają wakacje, moi mili? :D Plażing, opalanżing i te sprawy są? :D
Bo u mnie niestety nie :3 Ale jest dobrze, bo wena wróciła i zaczęłam już pisać arenę! :3
Więc... zapraszam do komentowania :D
Pozdrowionka! I niech los zawsze wam sprzyja! ;3
Rozdział jest naprawdę fenomenalny!
OdpowiedzUsuńCoś tak podejrzewałam, że to będzie Quinn.
Żebyś ty widziała moją reakcję, kiedy weszła za arenę. Umarłabyś ze śmiechu. Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału!
Wakacje... jak zwykle opierdaling :D A u ciebie?
Pozdrawiam, Levy (dawna Schyuler ;))
Tak? :D Dzięki ;)
UsuńNa początku chciałam jej tam zwalić na głowę Willa albo Flassa, ale potem myślę, że nie będę dziewczynie psuć życia i wepchnęłam tam Quinna :D
Pewnie ^^ Uwielbiam się śmiać :P
U mnie... nudaaaa :P
Pozdrawiam :D I właśnie się zastanawiałam co się stało z moją Schyuler, ale tutaj jest, ale pod inną nazwą :D Zaskoczyłaś mnie ;3
Twoja Schyuler nigdy nie zniknie xD
UsuńI prawidłowo, skarbie :D Płakałabym za nią... xD
UsuńMogłabym zwracać się do ciebie po imieniu? W sensie tym prawdziwym? Bo jak mam cię nazywać? Levy? Schyuler?:D
Levy niech będzie, bo swojego imienia nie znoszę. ;D
UsuńDobrze :D Więc teraz muszę się nauczyć, że mam myśleć o tobie jako Levy, a nie Schyuler :D Jednakże miło mi ^^
UsuńNo spoko, mi też :D
UsuńGenialny! A Haymitch wcale nie jest miękki. Jest po prostu trochę... inny. Ale może za to lepszy, kto wie? I nie mów tak, nigdy nie zawodzisz. Przynajmniej nie mnie :P
OdpowiedzUsuńPodobają mi się nawiązania do trylogii np. wspomnienia o postaci Katniss czy te bransoletki. Dzięki temu można to opowiadanie traktować jak oryginalny dalszy ciąg. Uwielbiam!
Wyłapałam tylko kilka drobnych literówek (np. Gdy podeszła do mnie pani z(e) strzykawką, nawet nie mrugnęłam.), które nie mają znaczenia, ale pewnie chciałabyś je poprawić.
Czekam na następny, mam nadzieję, że pojawi się szybko :)
Pozdrawiam,
http://the-white-phoenix-story.blogspot.com/
Buhahahahaha :D Inny ^^ Cieszę się... :) Bo nieraz sama siebie zawodzę i fajnie mieć świadomość, że jednak ktoś tam myśli, że jest ok :D
UsuńOryginalny dalszy ciąg... hm... xD
Oczywiście! Phoenix dobrze, że jesteś! :D Tych błędów po prostu nie zauważam :P
Pozdrawiam ;3
No to tak. Dzisiaj raczej długo nie będę pisać, bo mam do dyspozycji tylko telefon, ale się postaram.
OdpowiedzUsuńScena na dachu była okay. Quinn coraz bardziej mi się podoba. Szczególnie ta jego historia. Lubię bohaterów którzy coś stracili, toteż wspomnienie o małej siostrze z lekka złamało mi serce. Plus dla ciebie za inwencję twórczą.
Jedyny minus w twoich rozdziałach to fakt, że mylą ci się czasy. Tez miałam z tym problem jak zaczynałam pisać. Musisz się zdecydować, czy piszesz w teraźniejszym czy przeszłym, bo to odrobinę przeszkadza w czytaniu. Poza tym jest okay, bo nie robisz zbyt wielu błędów.
No i scena z Haymitchem. Boże za co. Nie martw się, wcale nie wyszedł przysłowiowo 'miękki'. U mnie też bywa tym dobrym, trzeźwym, opiekuńczym gościem. A ta scena była jedną z tych naprawdę dobrze napisanych. No i biedna Cinny! Co ona teraz zrobi, jak choroba da o sobie znać na arenie? A jeśli Haymith nie zdąży wysłać jej leków? Czekam na ciąg dalszy.
xoxo, Loks.
Dzięki ;3 Też lubię takich bohaterów... tylko, że mnie również łamię się serce, gdy muszę ich krzywdzić, bo to ja ich tak obdarzyłam.
UsuńPostaram się poprawić :) Dzięki, że mi zwróciłaś uwagę.. :D Każda taka informacja pomaga mi :3 Raczej zdecyduje się na przeszły :)
Taak? Ufff... to się cieszę... u mnie, gdy czytałam to po raz etny to ciągle pojawiło się jedno słowo "miętki" :D Ale to słowo śmiesznie brzmi xD Lubię je! :D
Kiedyś musi okazać serce, nieprawdaż? :D Czyli mówisz, że ta scena była dobrze napisana? To się cieszę xD Bo bardzo liczę się z twoim zdaniem, a takie słowa dają kopniaka do pisania dalszych rozdziałów! :D Cinny, Cinny, Cinny.... nasza biedna Cinny :D Jak to co zrobi? Umrze...
Pozdrawiam i dziękuję za komentarz ;3
Podoba mi się. Sam sposób, w jaki przedstawiasz Cinny. Ma bardzo fajny charakter.
OdpowiedzUsuńI Quinn, aww <3 Już go kocham. Mam nadzieję, że przeżyję, zresztą tak samo jak Cinny. Zdecydowanie wolę Happy Endy także wiesz... Zastanów się ;>
I Haymitch, cudowny Haymitch. Fajnie, że ją tak wspiera, że ją lubi. Nie wiem do końca dlaczego, ale on chyba nie ma powodu. To piękne, ja zawsze wiedziałam, że on jest dobry, tylko udaje takiego buca.
Nie mogę się doczekać areny, tylko szkoda, że nie pozwolili jej wziąć leków. Mam nadzieję, że będzie miała dużo sponsorów i jak wspominałam - przeżyje.
Pozdrawiam, życzę weny i czekam na nexta ;)
Cieszę się xD Staram się jak najlepiej :)
UsuńCóż... zastanawiam się... zastanawiam się... i mam tak absurdalny pomysł, że OMG, ale tak mi się podoba... ale jest tak niemożliwy... Happy Endy są fajne :D Ale czy im się poszczęści? :P Zobaczymy ^^
Tak :D Emily, prawidłowo :D Też tak myślę xD Haymitch nie jest takim złośliwcem jak wszyscy myślą :P Bynajmniej u mnie ;3
Ale nie uważasz, że to by było za łatwe, że pozwoliliby jej wziąć te leki na arenę,kochana? :D Hmm... to jest moja Cinnybel i chyba nie dam rady jej tak szybko zabić... więc raczej nie zginie na igrzyskach.. ale dość spoilerowania :D
Pozdrawiam :D Ta wena się przyda ^^ Dziękuję :D
*le ja się wtrącam
UsuńŻe co słucham? ;_;
Ale co? :D
UsuńCzo to za spojlery? ;_;
UsuńBuhahahahaha :D Takie tam małe... nieważne :D
UsuńNo bez jaj! Miałam gotowy komentarz, a tu nagle - Blogger mi się zepsuł! Nie, nie, nie! WSZYSTKO się skasowało! :'(
OdpowiedzUsuńDobra... Może zacznę jeszcze raz...
Scena z Quinnem była genialna! Chociaż przygotowałam się na jakąś jatkę z Flassem albo Willem, twoja wersja była o wiele lepsza. Poza tym rękoczyny lepiej zostawić na arenę (Chwila, o czym ja myślę? D:).
Tyle już czasu minęło! Nawet nie zauważyłam, że trybuci już lada dzień na arenę wejdą. A tu w 9. wszystko się rozpoczyna... Szczerze? Nie chcę, żeby zginął ktokolwiek. Nawet Willa polubiłam. Wiem, że i tak pozabijasz większość z nich, ale błagam... zostaw Quinna i Cinny ŻYWYCH. Słyszysz? (Tzn. przeczytałaś?). :D
Jeśli chodzi o Haymitcha, to wcale nieprawda, że jest miękki. On najzwyczajniej w świecie jest twardy i wredny na zewnątrz, a przy Cinnybel otwiera się. Dobrze myślę? :)
Jeśli chodzi o wakacje, to na razie siedzę w mieście. I co najgorsze nie mogę normalnie wyjść, bo ciągle pada ._.. Jak poszłam dziś do sklepu po przekąskę to świeciło słońce... W drodze powrotnej musiałam biec, a i tak byłam cała mokra xD
*Jeśli teraz znowu coś się skasuje...*
Pozdrawiam :*
Przykro mi ;c Ale ten Blogger płata różne figle :D
UsuńJatka z Flassem to będzie na igrzyskach :D I to nie jedna :D
Ja też nie chcę ;c Ale muszą... i niestety zginą... ;c
A co do Quinna i Cinny to jeszcze nie wiadomo... możecie się spodziewać wszystkiego, a nawet najgorszego :D
Camille... jesteś genialna :D Myślisz bez błędnie... właśnie o to mi chodziło, ale myślałam, że pomyślicie, że jest za miękki w tym rozdziale :) Buhahahaha :D myślisz, myślałam, pomyślicie :D Masło maślane ^^
Ja siedzę w domu :D Ale mam nadzieję, że to się zmieni :D U mnie też jak na razie pada, ale ostatnio było dość ciepło :D Musiałaś mieć ubaw biegnąc cała mokra do domu w deszczu :D
Pozdrawiam ;*
Rozdział ci wyszedł naprawdę.
OdpowiedzUsuńJak ty potrafisz pisać tak szybko?
Dzięki ;3
UsuńA to moja taka mała... tajemnica ^^ :D
Niestety przeczytałam pierwszą część niezgodnej, ale muszę to nadrobić.
OdpowiedzUsuńCo się tyczy rozdziału- błagam, niech ona nie ufa Quinnowi. Postacie o tym imieniu mają tendencję do zdradzania w najgorszym momencie. Tak przynajmniej wiem z doświadczenia;) Rozdział genialny. Jak już mówiłam, Haymith mi nie pasuje, szczególnie, że to co najbardziej w nim lubiłam to ta jego wredota. Jak miło, że nie dali jej wnieść lekarstwa na arenę...
To polecam... chociaż tak się wkurzyłam trzecią częścią, że OMG ;o :D
UsuńBuahahahha :D Quinn... hmmm....czy ją zdradzi? Nie wiem.. ale wiem za to, że uwielbiam to imię :D
Dziękuję <3 I co do Haymitcha... przepraszam... jakoś ostatnio nie potrafię zrobić takiego ciętego dialogu... spróbuję przywrócić jego wredotę, ale nic nie obiecuję xD
Miło, miło ^^
Pozdrawiam :D
Dobrze, jeżeli będę miała jakieś problemy to się do ciebie zgłoszę ^^
OdpowiedzUsuńDzięki :) I zapraszam! ;3
Pozdrawiam ;3
Rozdział krótki, ale treściwy. Mam wrażenie, że może teraz jest taka słit atmosfera między nimi, to Quinn jeszcze nabroi. I to dużo. Intuicja mi to podpowiada. Nie jestem w stanie za wiele napisać, bo padam z sił, nadrabiając wszystkie opowiadania naraz, ale kochanie, boją się o moją małą Cinnybel. Jeszcze dowaliłaś tekstem Haymitcha a dobrze wiesz, że moje serce już wiele nie zniesie. Ech.
OdpowiedzUsuńCO BĘDZIE Z MOJĄ CINNYBEL BEZ LEKARSTWA. Nie może zginąć w tak głupi sposób, Haymitch na pewno coś wymyśli, prawda?
xoxo Faith
Intuicja raczej cię nie zawiedzie xD
UsuńNie chcę cię wykończyć ;c Przepraszam :D
Prawda... albo nie... to zależy xD
Pozdrawiam ;3