Otrzepałam spodnie z ziemi i wymamrotałam podziękowania. Rękawami bluzy próbowałam zatamować krwawienie z ran na rękach, ale krew uparcie powoli sączyła się z ugryzienia.
Skupiłam się na rozmowie, która toczyła się między resztą.
-Dziękuję za uratowanie nas - Blux poklepał go po ramieniu z sympatią, chłopacy najwyraźniej się znają.
-Cała przyjemność po mojej stronie. Nie mogłem patrzeć na krzywdę takiego bezbronnego stada owieczek - zakpił nasz wybawca unosząc brwi w górę.
Blux uderzył go żartobliwie z łokcia. Nie wiedziałam, że są w aż tak ciepłych stosunkach.
-Cieszę się, że żyjesz, Shadow. Dystrykt 11 może być z nas dumny - zachichotał Quinn i objął koleżankę ramieniem.
Dziewczyna nie podzielała jego entuzjazmu. Jej oczy były studniami smutku.
Chłopak zmarszczył brwi. Zauważył nasze przygnębienie.
-Co jest? - zapytał.
-Igrzyska - odparłam.
Zmierzył mnie spojrzeniem tak uważnym, że aż się zarumieniłam. Już chciał coś odpowiedzieć, ale ubiegła go Venus, cicho wyrzucając z siebie słowa:
-Mirash odeszła.
Quinn nie odwracał ode mnie wzroku. Gdy usłyszałam zdanie wypowiedziane przez Venus, spuściłam głowę. Nadal czułam się winna. I do końca życia tak pozostanie. Bo nikt inny tylko ja puściłam jej rękę. Kręciłam głową gwałtownie, chcą wyrzucić te okropne wspomnienia z głowy. Nie było to wykonalne, bo były zbyt świeże.
-Przykro mi - wyszeptał Elvey.
-Jesteś Kapitolińczykiem, nie udawaj, że ci przykro. Nawet jej nie znałeś, więc po cholerę to wszystko? Nie wierzę w twoje słowa - usłyszałam autentyczny gniew w głosie Venus.
Podniosłam głowę i zaskoczona ujrzałam furię w oczach przyjaciółki. Czyli zaczyna się odreagowywanie na ból po stracie bliskiej osoby. Znam te wszystkie uczucia aż za dobrze. Dlatego trzeba powstrzymać Venus zanim zrobi coś głupiego w gniewie pomieszanym z bezdenną rozpaczą.
-Przestań pieprzyć bzdury! Tak w ogóle nie musiałeś się tu pojawiać. Sami byśmy dali radę! Nie jesteśmy tacy słabi jak ci się wydaje. Jesteś wrogiem, a wroga trzeba zniszczyć - Venus wzięła kusze i nałożyła bełt.
Wszyscy stali oniemiali. Nikt się nie spodziewał tego po Mey. Przecież to zawsze była dobra i spokojna dziewczyna.
Powoli zbliżałam się do niej. Stanęłam między nią, a Quinnem. Gdy podniosła broń i wycelowała w reprezentanta Jedenastki miała mnie na celowniku. Zauważyłam zaskoczenie w jej oczach, ale zaraz zastąpiło je czyste szaleństwo.
-Cinnybel, odsuń się - rzekła.
Spojrzałam w jej oczy.
-Nie chcesz tego zrobić - posunęłam się o krok w jej stronę. - Nie chcesz mieć go na sumieniu. On nas uratował. Proszę, opuść broń.
-Vaught, jeżeli zaraz nie zejdziesz z toru lotu mojego bełtu to zastrzelę najpierw ciebie, a potem jego - zagroziła.
Nie zraziło mnie to. Podeszłam jeszcze bliżej.
-Venus, uspokój się. Rozumiem, że zabolała cię strata Mirash tak jak nas wszystkich... - nie dokończyłam, bo załamał mi się głos.
-Nic nie rozumiesz! Jak mogła zaboleć cię strata Mirash skoro to ty ją puściłaś? Przecież zeszłaś po nią, to chociaż mogłaś się postarać i sprowadzić ją do nas bezpieczną - wysyczała.
Te słowa dotknęły mnie do żywego. Stałam sparaliżowana bólem. Otwartymi ustami łapałam powietrze. Venus w moich oczach musiała dostrzec tak wielki ból, że opuściła broń. Wypuściła ją z ręki i zakryła sobie usta dłonią, a w oczach zalśniły łzy.
-Cinny, ja nie chciałam. Ja... nie wiem, co we mnie wstąpiło. Przepraszam. Cinnybel... - próbowała złapać mnie za ramiona, ale ja wyrwałam się.
Kręciłam głową wycofując się tyłem.
-Chcę być sama. Dajcie mi piętnaście minut - powiedziałam i rzuciłam się biegiem w las. Siekiera obijała mi się o nogę, gdy biegłam. Po kilku sekundach zatrzymałam się i usiadłam na wielkim kamieniu.
Ukryłam twarz w dłoniach. Zaczęłam płakać.
Venus miała rację. Jeżeli podjęłam się uratowania przyjaciółki to powinnam ją uratować nawet za cenę własnego życia. Jestem beznadziejna.
Dotknęłam palcami bransoletki od Haymitcha. Owinięta czerwoną wstążką, nie doznała żadnego uszczerbku. Nadal lśniła złotem. Odwiązałam wstążkę i związałam nią sobie włosy. Przyjrzałam się dokładnie podarunkowi. Wcześniej nie zauważyłam, że jest na niej wygrawerowane imię Haymitch, ale zaraz obok widniał wyryty liść dębu. Przejechałam po nim palcem. Czułam, że mój mentor kazał go dla mnie wykonać. Zatęskniłam za tym starym pijaczyną.
Zastanawiałam się, dlaczego akurat liść dębu. A wtedy wspomnienie uderzyło mnie, prawie zwalając na ziemię.
Dwudzieste siódme urodziny mojego brata były jego ostatnimi jakie przeżywał żywy. Do dwunastego roku życia w urodziny nasi rodzice urządzali mu wystawne przyjęcia. Byłam tylko na trzech z nich jako małe dziecko. Cinna nienawidził tego całego szumu w okół swojej osoby, więc już trzynastą rocznice jego narodzin obchodziliśmy skromnie i bez większych imprez. Wtedy to mój brat stał się "czarną owcą" w naszej rodzinie. Zaczął się buntować przeciwko ojcu, który z czasem traktował go jakby byli dalekimi znajomymi, nic dla siebie nie znaczącymi. Od tamtego czasu sprzeciwiał się ojcu w każdej kwestii. Dlatego ja stałam się pupilką ojca. Gdy mój brat skończył dwadzieścia jeden lat tata przestał pojawiać się na jego urodzinach. Xander, nasz ojciec był wielce obrażony, że Cinna wybrał pracę jako stylista, a nie polityk. Tylko ja trzymałam Cinnę u nas w domu i dlatego tak często nas odwiedzał.
Gdy kończył dwadzieścia siedem lat, w dzień swoich urodzin Cinna niestety zajmował się Katniss. Szykował ją wtedy na wywiady, które poprzedzały 74 Głodowe Igrzyska. Siłą ściągnęłam go do naszego domu na godzinę. Upiekłam dla niego tort, ale niestety nie zdążyłam zaprosić jego przyjaciół, więc spędzaliśmy czas we dwójkę. Ojciec zdecydowanie nie chciał przyjść, a matka zapomniała i poszła do kosmetyczki.
Po zjedzeniu ohydnego i zupełnie niejadalnego tortu dałam mu prezent, który robiłam dla niego przez cały rok.
Nadal pamiętam jego zaciekawioną i rozbawioną twarz, kiedy spoglądał na mnie, specjalnie wolno otwierając prezent, aby dodać tej chwili dramatyzmu.
Gdy w końcu wyjął z pudełka bransoletkę zrobioną przeze mnie, przytulił mocno w podziękowaniu i pocałował w policzek. Skrupulatnie oglądał każdą zawieszkę jaką przyczepiłam do łańcuszka. Wyjaśniałam znaczenie każdego symbolu, np.: dwunastka oznaczała jego pierwszy przydział w karierze stylisty, puderniczka jego zawód, który tak bardzo kochał, tulipan jego ulubiony kwiat, kosogłosa jego pierwszą podopieczną, płomień ognia pierwszy genialny pomysł, liść dębu oznaczający mnie.
Pytał, dlaczego akurat liść dębu. Nigdy mu nie odpowiedziałam na to pytanie. Nie znałam odpowiedzi.
Wtedy długo jeszcze wspominałam jego urodziny, ponieważ potem zawsze miał bransoletkę przy sobie, nawet w trumnie.
Wzruszyło mnie to wspomnienie, ale zastanawiałam się skąd Haymitch wiedział, że akurat liść dębu symbolizował mnie na bransoletce brata.
Rozkleiłam się po raz kolejny. Bujałam się w przód i w tył, chcąc się uspokoić.
Wtedy siedząc na tym kamieniu, nie mogłam pojąć, dlaczego los zabiera mi wszystkich, których kocham.
Nagle poczułam jak ktoś mnie obejmuje. Spojrzałam w górę i zobaczyłam bursztynowe oczy. Spiekłam raka.
-Czy ty zawsze musisz mnie widzieć płaczącą? - spytałam zdławionym głosem.
-Najwidoczniej, wtedy jestem ci najbardziej potrzebny - przyciągnął mnie do siebie.
Głaskał mnie po włosach aż się nie uspokoiłam. Było mi tak dobrze w jego ramionach, ale wyrwałam się z nich i stanęłam nad nim.
-Po co przyszedłeś?
Uśmiechnął się do mnie leniwie i podciągnął się na nogi.
-Piętnaście minut minęło. Martwiliśmy się - powiedział.
Pokiwałam głową i ruszyłam w drogę powrotną do moich sojuszników. Gdy mnie zobaczyli odetchnęli z ulga. Venus podeszła do mnie ze łzami płynącymi po policzkach.
-Cinny, wybacz mi. Ja tak wcale nie myślę. Powiedziałam to pod wpływem niesłusznego gniewu. Przepraszam. Ciebie również, Quinn. Zachowałam się karygodnie - spuściła głowę skruszona.
Popatrzyłam na nią. Cierpiała. Cierpiała przez stratę Mirash. Cierpiała, bo powiedziała to czego nie chciała powiedzieć. Cierpiała, bo była na igrzyskach. Cierpiała, bo zostawiła dom i rodzinę daleko.
Nic nie mówiąc przytuliłam ją do siebie. Bez sensu było gniewanie się na siebie, gdy za zakrętem czycha śmierć, a potem czeka nas użalanie się nad sobą, bo przed śmiercią nie wybaczyliśmy tej osobie. Totalnie bez sensu.
Szlochała mi w ramionach. Szeptałam jej do ucha, że nic się nie stało. Kiedy odkleiła się ode mnie z trudem, posłała mi słaby uśmiech.
-To jak? Ruszamy dalej? - zapytał Blux.
Pokiwaliśmy głowami.
-Quinn, idziesz z nami? - przeklinałam się w myślach za tę nadzieje, która była słyszalna w moim głosie.
Posłał mi czarujące spojrzenie i powiedział:
-Może zostanę z wami dzień, dwa.
Trudno mi było ukryć radość, ale starałam się ją dusić w sobie, aby jej nie pokazywać. Wygrałam tę walkę.
-Tylko zanim pójdziemy, radzę wam zrobić maść na ugryzienia. Wydaje mi się, że po ugryzieniu przez te zmiechy krew nie krzepnie i możecie się wykrwawić - Quinn ze zmarszczonym czołem wpatrywał się w moją rękę.
-Skąd wiesz? - spytała Shadow.
-Byłem w pobliżu, gdy nietoperze zaatakowały dziewczynę z Ósemki. Dotarłem do niej po pięciu minutach od ataku. Miała bardzo dużo ugryzień, ale nawet te najwcześniej zadane nadal obficie krwawiły. Prosiła mnie, aby skrócił jej cierpienie, więc uczyniłem to - odwrócił wzrok i zapatrzył się na niebo, które powoli robiło się pomarańczowe.
Bolało go to. Zauważyłam po jego postawie. Stałam obok niego, więc aby go pocieszyć złapałam go za rękę, dodając mu otuchy. Popatrzył na mnie, skinął głową w podzięce i ścisnął moją dłoń czerpiąc z niej siłę.
Z każdą chwilą zakochiwałam się coraz bardziej w tym człowieku. Krótki czas się znaliśmy, ale czułam jakbym znała go od zawsze. Brzmi jak stara telenowela, ale cóż poradzić?
Shadow zaczęła się krzątać w okół nas powtarzając z pamięci skład maści na ugryzienia. Chciała też zrobić jakiś napar czy coś takiego, na krzepnięcie krwi. Stałam obok Quinna jakieś dziesięć minut przyglądając się reprezentantce Jedenastki, która chodziła w okolicy i zbierała różne rośliny.
Gdy usłyszałam wystrzał z armaty, podskoczyłam i szybko rozglądałam się w poszukiwaniu wszystkich moich sojuszników. Na szczęście każdy znajdował się na swoim miejscu. Odetchnęłam z ulgą. Quinn otarł się grzbietem swojej dłoni o moją. Wywołało to u mnie dreszcz, zawstydzona odsunęłam się trochę od niego.
Ta była arena. Nie było tam miejsca na kochanie. Całe Panem śledziło każdy mój ruch.
-Mam! - krzyknęła Shadow i przybiegła do nas.
Trzymała w ręku mały żółty kwiatek z trójkątnymi liśćmi. Szybko zaczęła ucierać rośliny, by za chwilę powstałą z tego maścią przykryć ugryzienia. Strasznie szczypało. Po kilku kolejnych minutach każdy z nas dostał jakiś sok do wypicia. Po nim poczułam się lepiej, ale wydarzenia dzisiejszego dnia wyczerpały mnie. Słońce chyliło się ku zachodowi. Za jakieś dwie godziny zrobi się całkiem ciemno, musieliśmy szukać schronienia.
Blux prowadził nas na przód trzymając się krawędzi areny, ale uważając, aby nie wpaść na pole siłowe. Ja z Quinnem ubezpieczaliśmy tyły. Trzymałam swoją siekierę pewnie, ale cały czas się potykałam ze zmęczenia. Śmierć Mirash wykończyła mnie psychicznie i fizycznie. Na szczęście Quinn za każdym razem łapał mnie i ratował przed bliskim spotkaniem z ziemią. Dziękowałam mu słabymi uśmiechami.
Gdy już nie miałam w ogóle siły, szurałam stopami po ściółce leśnej. Nie chciałam się poddać. Nie mogłam pokazać, że byłam w tamtej chwili taka słaba.
-Blux, daleko jeszcze? - zapytałam słabym głosem.
Obejrzał się na mnie przez ramię.
-Nie wiem, Cinny. Zatrzymamy się kiedy znajdziemy coś stosownego - odpowiedział.
Westchnęłam. Aby zabić czas zaczęłam po cichu śpiewać:
Mieszam niebo, dzień i noc.
Tańczę z wiatrem, z deszczem.
Trochę miłości, nieco miodu.
I tańczę, tańczę, tańczę, tańczę, tańczę, tańczę (...)
W tej słodkiej udręce,
za której wykroczenia zapłaciłam już w pełni.
Popatrz, jak wielkie jest moje serce.
Jestem dzieckiem świata.*
Quinn z ciekawością się przysłuchiwał, ale nie miałam z tym problemu, ponieważ już kiedyś słyszał jak śpiewam. A poza tym miałam to głęboko w poważaniu. Śpiew przypomniał mi o Cinnie, z każdym słowem piosenki w myślach widziałam jego uśmiechniętą twarz. Zawsze się dziwiłam, że miał taką ciemną skórę. Ale to zapewne po dziadku, który posiadał taką samą urodę jak mój brat. Ja na szczęście dostałam cerę po mamie, która miała opaloną karnację. Gdy byłam mniejsza smuciłam się, że nie jesteśmy jak dwie krople wody. On wdał się w rodzinę ojca, a ja matki. Za to z charakteru byliśmy naprawdę podobni. Dlatego jak jeszcze mieszkał z nami wybuchały kłótnie, ale zawsze po kilkunastu minutach już się godziliśmy, bo nie mogliśmy tak długo wytrzymać obrażeni. Gdy miał już dwadzieścia dwa lata wyprowadził się do jakiegoś wieżowca, bo nie mógł już znieś ojca. Miałam wtedy trzynaście lat i uważałam go za zdrajce, bo zostawił mnie samą z rodzicami, którzy nie sprawdzali się zbytnio w swojej roli. Byłam na niego obrażona przez dwa tygodnie, ale gdy przyszedł mnie odwiedzić od razu z płaczem wpadłam mu w ramiona, starałam się wtedy przebywać z nim jak najwięcej, bo przechodziłam okres dojrzewania tak praktycznie bez rodziców, którzy zajmowali się mną tylko wtedy, gdy coś zbroiłam albo, gdy chcieli abym poszła na przyjęcie z nimi. Zawsze, gdy miałam konflikt z rodzicami, wychodziłam z domu, szłam do Cinny, a on przyjmował mnie z otwartymi ramionami, rozmawiał, pocieszał, karcił.
Uśmiechnęłam się na wspomnienie, gdy raz przyszłam do niego, bo byłam załamana, że rozsypały mi się wszystkie książki, a na środku hallu wylądował list miłosny, który napisałam do takiego jednego chłopaka, podniósł go jeden z jego kolegów, przeczytał, a następnie podał adresatowi tego listu. Razem z kolegami śmiał się ze mnie. Jak każda czternastolatka byłam załamana takim obrotem spraw. Ale na szczęście Cinna temu zaradził. Posadził mnie u siebie na kanapie, dał kubełek lodów, który razem zjedliśmy, pogadaliśmy, a następnie zaczął mnie zasypywać nowymi projektami sukienek, które miał dla mnie. Wtedy wspólnie wymyśliliśmy charakterystyczny znak rodzeństwa Vaught - złota kreska na powiekach. Mieliśmy identyczne oczy, a do tego ten makijaż, każdy nas kojarzył.
Od natłoku wspomnień zakręciło mi się w głowie, ale potem zrozumiałam, że to nie od tego.
Zatrzymałam się w pół kroku. Zachwiałam się, a ziemia zbliżała się do mnie niebezpiecznie blisko i szybko.
Ogarnęła mnie ciemność. Wtedy uzmysłowiłam sobie, że moja choroba chce się przypomnieć.
* Tłumaczenie fragmentu piosenki Indili - Dernière Danse.
Macie tutaj rozdział napisany specjalnie dla Was przed wyjazdem do kuzynek xD
Mam nadzieję, że jak przyjadę będziecie żądni przygód Cinnybel :D I trochę odpoczniecie ode mnie przez te półtora tygodnia mojej nieobecności :D ;)
Rozdział dedykuję Phoenix W., tej wspaniałej dziewczynie, która okazała mi swoją pomoc, za co bardzo jej dziękuję i żywię nadzieję, że nie jest zła, że trochę jej zaspojlerowałam xD
Niech los zawsze Wam sprzyja.
Pozdrawiam gorąco ;)
Jak to... zaraz... ale... CO?!
OdpowiedzUsuńProszę, oto moja reakcja na zachowanie Venus xD
Wiedziałam, że to będzie mój Quinn! Bo któż by inny? Kawaii! O(≧∇≦)O
Jezu, a ja już zapomniałam o tej przeklętej chorobie i myślałam, że ty też (nie śmiej się ;-;). Dlaczego?
Rozdział jak zwykle fantastyczny, z niecierpliwością czekam na kolejny!
Heh xD Venus.. cóż... trochę się załamała,. dziewczynka xD
UsuńNo właśnie xd a kto inny? :P
A ja niestety nie :) Tak musi być xD
Dziękuję ;* Kolejny będzie... nie wiem jeszcze xD
Pozdrawiam ;3
Wow, dziękuję serdecznie za dedykację, bo się tego kompletnie nie spodziewałam:) Jest mi strasznie miło i nie, nie jestem zła, bo nie mam o co :P Cieszę się, że mogłam pomóc, a teraz niech inni czekają na to ogromne WOW, które ich czeka :)
OdpowiedzUsuńA wracając do rozdziału to jest świetny tylko to zakończenie sprawia, że będę się męczyć przez ten czas kiedy Ciebie nie będzie! Co się stanie z Cinny? Oby dostała lek, bo jak nie to chyba nie będzie z nią dobrze :(
Venus? Rozumiem, że cierpi po stracie przyjaciółki, ale po prostu nie ma prawa winić Cinny. Bo przecież ona nie zeszła w dół, by ją ratować. Nie miała na tyle odwagi, więc niech teraz nie zrzuca winy na innych.
I tyle wspomnień o Cinnie w tym rozdziale sprawia, że czasem mam łzy w oczach. Bo jak ludzie umierają to właśnie to po nich zostaje - wspomnienia chwil, które z nimi spędzamy. I chyba to właśnie boli najbardziej.
I kończąc już zamieszczam mój ulubiony cytat z tego rozdziału:
'Chłopak zmarszczył brwi. Zauważył nasze przygnębienie.
-Co jest? - zapytał.
-Igrzyska - odparłam.'
To chyba najlepsze podsumowanie tego, co tu się wyprawia :P
Pozdrawiam i czekam na następny :))
Tak xD właśnie się przygotowuję do tego WOW xD
UsuńSpokojnie, wszystko będzie dobrze :D Jeżeli ma za mentora Haymitcha to sytuacja można powiedzieć, że jest opanowana :D
Venus wybuchła, bo najnormalniej w świecie przerosło ją to wszystko. A że Cinny była w pobliżu to wyładowała się na niej obwiniając ją o wszystko :)
Piękne słowa, moja droga. Wspomnienia... to jest to. Będzie ich dużo, bo Cinna był ukochanym bratem Cinnybel i także najważniejszą osobą w jej życiu. A teraz zabrakło go i można sobie tylko wyobrazić ból panny Vaught.
Cieszę się, że ci się podoba xd
Pozdrawiam :D
Ojeju naprawdę fajny rozdział :D
OdpowiedzUsuńOjeju, dziękuję bardzo :D
UsuńPozdrawiam :3
Ach i och Loks przybywa popłakać jeszcze rzewniej niż zwykle nad twoimi rozdziałami, jakież to smutne. Lecimy z tym koksem.
OdpowiedzUsuńQUINN. WIEDZIAŁAM, ŻE TO QUINN. Och, no pls. Wszyscy wiedzieli, że to on. To nie mógł być nikt inny jak tylko on. No, ale trzeba przejść do smutniejszej części. Cały ten rozdział jest tak po prawdzie smutny, a następny zapowiada się jeszcze gorzej, no nie?
Żałoba po Mirash i reakcja Venus, eh.
"Ludzi cierpiących po stracie kogoś bliskiego w żaden sposób nie można pocieszyć. Oni po prostu muszą to przecierpieć." - zacytowałam swoje własne opowiadanie, aż mi wstyd, ale wiesz, co? To dlatego, że to tak idealnie tutaj pasuje. Ta chwila samotności dla Cinny. Słowa Venus. To wszystko... złamało mi serce, serio.
Tym bardziej serce złamały mi wspomnienia o Cinnie. Bosz, nienawidzę cię ale cię kocham, kumasz mój ból? Bo to jest na serio świetnie napisany rozdział i matko jedyna, te wspomnienia są jego wielką częścią, która wycisnęła ze mnie kilka łez. Nie kilka. Potok. Jestem bardzo uczuciową osobą ostatnio i płaczę na wszystkim, co choć trochę mnie wzruszy.
"Cierpiała. Cierpiała przez stratę Mirash. Cierpiała, bo powiedziała to czego nie chciała powiedzieć. Cierpiała, bo była na igrzyskach. Cierpiała, bo zostawiła dom i rodzinę daleko." Bardzo mi się podobał ten fragment, nie wiem, dlaczego. Jest chyba moim ulubionym z całego tego rozdziału, poważnie.
No i jeszcze piosenka, którą wręcz kocham. Uwielbiam Indilę, bo kocham francuską piosenkę (kij z tym, że nienawidzę się uczyć franca - nauczycielka mnie zniechęciła). A do tego wszystko tak ładnie się wpasowuje w treść.
I końcówka, za którą mam ochotę zabić i ciebie, i siebie, bo jak już kilka osób mówiło przede mną - miałam nadzieję, że zapomniałaś o tej cholernej chorobie i już się z nią nie zobaczymy. A tu prosz! Witaj, stary wrogu!
Dobra, lecę pisać następny rozdział u siebie.
xoxo, Loks.
To musiał być Quinn xD a kto inny? :D
UsuńTen rozdział był smutny, ale następny chyba aż takiej tragedii nie przynosi ze sobą xD Tak bynajmniej przypuszczam :D
Twoje słowa są piękne. Zgadzam się z Tobą, bo one pasują tutaj idealnie. Odzwierciedlają sytuację Cinnybel.
Buhahaha :D Kumam twój ból :D Też tak czasami mam. :D Nie martw się, nie jesteś w tym sama. Też cię kocham, ale jak coś nieraz walniesz w swoim rozdziale to masakra :D ^^
Cieszę się, że Ci się podobał. :)
Lubię tę piosenkę, a ona tak pasowała, więc dałam ją tutaj. :D Nigdy nie uczyłam się francuskiego i jakoś nie przepadam za francuskimi piosenkami, ale Indilia dała czadu :D Ta piosenka mnie porusza ;3
Niestety nie zapomniałam. Ta choroba ma bardzo ważną rolę tutaj. Ale to potem :D
Pozdrawiam xd
Komentuję od razu dwa zaległe rozdziały.
OdpowiedzUsuńŚmierć Mirash :<
Strasznie smutna i strasznie dobrze napisana scena! Naprawdę, ujął mnie moment, kiedy spadała w dół... Szkoda jej. Ale pewnie i tak w końcu musiałaby umrzeć, więc lepiej wcześniej, niż jakbyśmy mieli ją polubić jeszcze bardziej.
Zmiechy-nietoperze to dobry pomysł, z takim czymś się jeszcze nie spotkałam. Prawie ich dopadły, a potem mój QUINN na białym koniu ich uratował, ooo <33
Tak, musisz go uratować, razem Cinny, bo inaczej nie przeżyję. Wątek romantyczny się rodzi z tego co widzę, podoba mi się, potrafisz takie rzeczy pisać. Zazdroszczę ;)
I wszystkie wspomnienia związane z Cinną... Czy w ogóle istnieje ktoś, kto go nie lubił? Wspaniały bohater. Wszystkie momenty z przeszłości sprawiły, że polubiłam go jeszcze bardziej.
Fajnie przedstawione emocje, szczególnie akcja z Venus. Bardzo prawdziwe, wszystkie słowa były potrzebne, nie przedobrzyłaś. Chwała ci za to :)
Pozdrawiam i weny życzę :)
Hmmm... szkoda mi Mirash, ale ona musiała umrzeć. Niestety :/
UsuńTak xD Quinn musiał wpaść :D
Dziękuję :) A co do ratowania to jeszcze zobaczymy... xd
Wydaję mi się, że nie ma osoby, która go nie lubi. Bo co może przeszkadzać w tak wspaniałym bohaterze? :D
Emily, bo się zarumienię! :P Dziękuję :)
Pozdrawiam :D
Trochę to trwało, ale jestem. xd
OdpowiedzUsuńOczywiście, że Quinn. A kto inny? Taaak, jej rycerz na białym koniu bez konia! :D Nie wiem czemu, ale mnie to strasznie bawi (chyba się przegrzałam, jutro obowiązkowo idę na basen).
Reakcja Venus – całkowity szok i niedowierzanie. Chyba się podłamuje. Boję się pomyśleć co się stanie jak taki silniejszy Blux nie wytrzyma. D: Albo (o zgrozo, nie) Quinn... Cieszę się jednak, że otrzeźwiała i stała się starą dobrą Venus. Najważniejsze <3
Cinna. Kochany Cinna. Aż mnie coś zabolało w środku, gdy to czytałam. To takie piękne.Chcę więcej takich cudownych wspomnień, które mnie wzruszą!
I na koniec zwaliłaś mnie z nóg (co z tego, że jak czytałam rozdział, to leżałam na łóżku..). Serio?! W takim momencie przypomniało ci się o CHOROBIE?! No ale całkowicie rozumiem. Pewnie odpiszesz coś w stylu "To są igrzyska". xd Popieram!
Dzisiaj króciutko, bo... pisałam ci, przegrzałam się. x) Mój mózg wylewa się uszami...
Tak więc pozdrawiam i wracaj szybko z kolejnym rozdziałem!
PS
Wyłącz weryfikację przy dodawaniu komentarzy! :D
Quinn rycerzem jest, ale tylko dla Cinnybel :D
UsuńW umyśle Venus pękła tama. Za dużo zdarzyło się w jej życiu w tak krótkim czasie. Blux i Quinn są silni. Dadzą radę.
Dobrze. Kiedy wymyślę jakieś fajne wspomnienie to będę je umieszczać. :)
Jak mogłam o niej zapomnieć? Po igrzyskach to dopiero będzie jazda z chorobą xD
Buhahahah :D mózg wylewający się uszami.. hm... nieźle xD
Pozdrawiam :D
Ps Już wyłączyłam xD Chyba :P