czwartek, 21 sierpnia 2014

Rozdział 14

Kiedyś, gdy miałam 10 lat zdarzyło się to samo. Normalnie brałam leki co tydzień jedna dawka, bo wtedy jeszcze choroba tak się nie rozwinęła. Siedziałam z rodzicami w salonie. Każdy robił co chciał, siedzieliśmy w pewnych odległościach od siebie. Bardzo mi się nie podobało to, że mama siedziała w fotelu i czytała magazyn, a tata w drugim końcu pokoju opróżniał barek. Wtedy chciałam, aby usiedli obok mnie na kanapie i zaproponowali, że obejrzymy razem film, który właśnie oglądałam samotnie. Strasznie stresowała mnie ta sytuacja, czekałam tylko na powrót Cinny, który wracał już ze szkoły. Pragnęłam jedynie w tej napiętej ciszy, aby przytulić się do brata. Jak szalona obgryzałam paznokcie, zmęczona domową codziennością. Gdy usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi, stałam szybko i zakręciło mi się w głowie. Czerń zagościła przed moimi oczami, a ja zemdlałam. Wiedziałam, że coś jest nie tak i to musiało mieć związek z chorobą. Gdy się ocknęłam ujrzałam pochyloną nade mną całą moją rodzinę. Leżałam w szpitalu, a lekarze nie mieli zbyt dobrych wieści. Moje schorzenie postanowiło pogorszyć pracę moich nerek i większa ilość szkodliwych substancji przedostawała się do krwiobiegu niż zostawała wydalana z moczem. Od tamtej pory musiałam aplikować sobie leki dwa razy w tygodniu. A teraz na arenie może stać się to samo.
Gdy w końcu odzyskałam przytomność i otworzyłam oczy, zobaczyłam nocne bezchmurne niebo. Poruszyłam się i spróbowałam usiąść. Z pomocą przyszła mi Venus, która pomogła mi z wygodnym usadowieniem się na trawie. Podziękowałam jej słabym skinieniem głowy. Zauważyłam wpatrującego się we mnie Quinna, który siedział niedaleko mnie opierając się o drzewo. Blux i Shadow przygotowywali dla nas coś do zjedzenia, ale gdy zobaczyli, że się ocknęłam podbiegli zobaczyć jak się czuję. Zasypywali mnie pytaniami, ale ucięłam je szybko mówiąc:
-To przez moją chorobę. Daje o sobie znać. Najwyżej za trzy dni będę potrzebowała leków.
-Jaką chorobę? - zdziwił się Blux, patrząc na mnie z zmarszczonym czołem.
Spojrzałam na Venus.
-Nie powiedziałaś im? - zapytałam.
Pokręciła głową.
-Stwierdziłam, że to twoja sprawa i ty powinnaś im powiedzieć.
Opowiedziałam całą historie swojej choroby. Na ich twarzach pojawiały się różne emocje, od zmartwienia po strach i współczucie. Rozwiałam ich obawy, wyjaśniając, że nie są w stanie się zarazić, bo to nie jest choroba zakaźna, tylko powikłania po infekcji. Dopiero Quinn zaskoczył mnie swoim pytaniem.
-A co dzieje się, jeżeli ktoś zupełnie zdrowy wstrzyknie sobie to twoje lekarstwo?
Zmarszczyłam brwi.
-Nigdy przedtem to się nie zdarzyło.
-Ale co się stanie? - dążył dalej Elvey.
-Wydaję mi się, że człowiek przynajmniej przez dwanaście godzin jest sparaliżowany i nie wykazuje żadnych oznak życia.
-To już wiemy, że mamy się trzymać od tych leków z daleka - wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Przytaknęłam.
-Chyba przeoczyłam bilans dzisiejszych strat w trybutach - zauważyłam, przecierając oczy wierzchem dłoni.
-Dzisiaj odeszło ośmiu - powiedziała cicho Venus.
-Ośmiu? - powtórzyłam z niedowierzaniem.
-Jayden, chłopak z Piątki, dziewczyna z Siódemki, para z Ósemki, dwóch z sojuszu Flassa: Mich i Serena oraz... emm... Mirash - Quinn zakłopotany przy ostatnim imieniu podrapał się po głowie.
Zapadła cisza. Każdy miał w głowie obraz naszej zmarłej sojuszniczki. Ogarnęła mnie czysta wściekłość na władze Panem. Ale wtedy do mojej podświadomości wkradła się myśl, że my - mieszkańcy stolicy, robiliśmy coś takiego innym przez kilkadziesiąt lat.
Potrząsnęłam głową i rozejrzałam się z ciekawością. Znajdowaliśmy się na maleńkiej polance. Za mną znajdowało się ciemne wejście do jaskini. Venus spostrzegła, że wpatruję się jak zaczarowana za siebie. Uśmiechnęła się i pomogła mi się podnieść. Lekko chwiejnym krokiem ruszyłam z nią u boku do naszego tymczasowego schronienia.
W środku było ciemno. Musiałam dość długą chwilę czekać aż mój wzrok przystosuje się do mroku. Po chwili już mogłam podziwiać kamienne ściany i dziwne malunki na nich. Zaintrygowana podeszłam bliżej. Niezbyt wiele widziałam, bo światło księżyca tak daleko nie sięgało. Przysięgłam sobie, że wszystko obejrzę rano.
Moją uwagę przyciągnął szum. Obróciłam głowę, aby lepiej słyszeć.
-Czy to...? - nie dokończyłam, bo podekscytowanie odebrało mi głos.
-Tak. Mieliśmy szczęście. W głębi płynie strumyk z krystalicznie czystą wodą - poklepała mnie po ramieniu i pociągnęła w tamtą stronę.
Po chwili już mogłam cieszyć się wodą, pijąc prosto z rzeczki. dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego jak chciało mi się pić.
Uśmiechnęłam się lekko do Venus siedzącej obok mnie. Między nami panowała krępująca cisza, zapewne spowodowana wybuchem Lewellyn. Ale ja naprawdę nie chowałam do niej urazy za to co powiedziała, choć nie przeczyłam, że nie zabolało mnie to.
-Czy coś jest między tobą, a Quinnem? - zapytała nieśmiało.
Poczułam na policzkach gorąco. Dziękowałam w myślach, że tutaj jest tak ciemno.
-Nie - odparłam. - To mój, można tak powiedzieć, przyjaciel.
Widziałam jak brwi Venus powędrowały w górę.
-No nie wiem. Patrzycie na siebie trochę inaczej niż zwykli przyjaciele.
Przewróciłam oczami.
-Naprawdę jesteśmy tylko przyjaciółmi - zaprotestowałam.
-Ale nie zaprzeczysz, że chciałabyś, abyście byli kimś więcej? - drążyła dalej temat.
Nie odpowiedziałam. Lewellyn zareagowała na to cichym chichotem.
-Wiedziałam - zaklaskała w dłonie jak mała dziewczynka.
-Venus, proszę cię. To jest arena. Tu nie ma miejsca na miłość - pokręciłam głową.
-Nie? Przypomnij sobie choćby 74 igrzyska. Katniss i Peeta. Mówi ci to coś?
-Mówi, ale oni mieli możliwość wygrania razem. A w tym wypadku może wygrać tylko jedno. Jak na arenie mam sobie pozwolić na totalne zakochanie się w nim, jeżeli żadne z nas nie wróci albo co gorsza tylko jedno? - ocieram łzę, która spłynęła mi po policzku.
-Tutaj możemy zakończyć swój żywot. A chyba każdy człowiek chce przeżyć ostatnie chwilę jak najlepiej. Dlaczego nie wykorzystasz tej okazji? Miłość to najpiękniejsze co może ci się przytrafić.
Machnęłam ręką. Nie chciałam  tym teraz myśleć.
-Ty zostawiłaś kogoś w Kapitolu, prawda?
Odwróciła wzrok i dopiero po kilku chwilach kiwnęła głową.
-Musiałam zostawić tam mojego chłopaka, Trayana - wyznała.
-Przykro mi - położyłam jej rękę na ramieniu, wierząc, że ty dodam jej otuchy i wsparcia.
Po dłuższej chwili milczenia Venus powiedziała:
-Wiesz... Mam nadzieję, że wygrasz. Nadajesz się do tego najlepiej z nas...
-Ale... - chciałam jej przerwać, lecz położyła mi rękę na ustach.
-Daj mi skończyć. Jesteś urodzoną zwyciężczynią, radzisz sobie najdzielniej. Gdybym zginęła, a ty wygrałabyś i spotkała Trayana, powiedz mu, że bardzo go kocham i nigdy nie przestanę - po jej policzkach płynęły łzy. - Od kiedy Paylor wylosowała mnie na Dożynkach uświadomiłam sobie, że nigdy nie wyjdę za Trayana. Przenigdy nie spełni się to marzenie. Gdy żegnałam się z nim, zabijała mnie myśl, że to był ostatni raz jak go całowałam, dotykałam, a może nawet widziałam. To była moja pierwsza i jednocześnie największa miłość mojego życia. Dlatego tak cię wypytywałam o Quinna, bo każdy ma prawo choć raz w życiu poczuć to co ja czuję do Traya.
Objęłam ją mocno i przycisnęłam do siebie. Płakałam razem z nią nad naszym marnym losem.
Cały czas do ucha szeptałam jej, że ona również może wygrać. Każdy z nas ma szansę wygrać. Nagle odsunęła się ode mnie i popatrzyła mi głęboko w oczy.
-Obiecaj mi, że nigdy o mnie nie zapomnisz. Gdyby coś mi się stało i umierałabym, chcę mieć tą świadomość, że chociaż ktoś będzie o mnie pamiętał.
Potarłam ręką skroń. Mirash też mówiła, że ma nadzieję, że wygram. Również ona kazała mi coś obiecać.
-Obiecuję.
Venus odetchnęła i pomogła mi wstać. Wyszłyśmy z jaskini i akurat zastałyśmy jak Blux rozdzielał porcje jedzenia, które przygotował z Shadow. Zaskoczona wpatrywałam się w sałatkę. Zapewne Mey znalazła te wszystkie jadalne rośliny. Byłam ciekawa jak to smakuje, a poza tym targał mną głód. Gdy dostałam w swoje ręce trochę sałatki i kromkę chleba pochłonęłam to w całości. Do tego pociągnęłam spory łyk z bukłaka. Chciałam więcej tej zieleniny, ale po rozdzieleniu już nic nie zostało. Niestety musiałam przyglądać się moim przyjaciołom jak delektują się jedzeniem i rozmawiają. Ja zdecydowanie za szybko pochłonęłam swoją porcję. Aby czymś się zająć i nie myśleć o wystającej z plecaka paczce suszonych owoców, piłam wodę, której teraz mieliśmy pod dostatkiem.
-Dzisiaj ja mogę pierwsza objąć wartę - powiedziała między gryzami Shadow.
Blux spojrzał na nią jak na wariatkę.
-Nie ma mowy.
-Ale ja czuję się już dobrze!
Przyjrzałam się twarzy Shadow. Po tej maści, którą Venus wsmarowuje w jej skórę każdego wieczoru, oparzenia powoli goją się i zmieniają się w strupy. Twarz Mey wyglądała o wiele lepiej  niż na początku.
-Shadow, proszę nie dyskutuj. A co jeżeli zaśniesz, a coś nas zaatakuje? - protestował Blux.
-To dasz jej krótszą wartę - odparł, siedzący obok mnie Quinn.
Mey podziękowała mu skinieniem głowy.
Blux poddał się z westchnieniem. Zapadła cisza, przerywana jedynie cichymi odgłosami jedzenia.
Wpatrywałam się jak zaczarowana w powoli znikającą kanapkę w ustach Quinna. Gdy zauważył, że wpatruję się w niego jak wygłodniały wilk, wybuchł śmiechem.
-Co się śmiejesz? - burknęłam.
-Po prostu tak zabawnie wyglądasz tuż przed chwilą, kiedy chcesz komuś wyrwać kanapkę z ust.
Spojrzałam na niego wilkiem.
-Nie miałam zamiaru wyrwać ci twojej kolacji - oznajmiam mu.
Unosi wysoko brwi.
-Oczywiście, że nie. Ty byś ją nawet wyjęła z moich ust.
Klepnęłam go w ramię żartobliwie. Poczułam na sobie wzrok Venus, która posyłała mi dziwne spojrzenia. Przewróciłam oczami. Doskonale wiedziałam, że chodziło jej o naszą rozmowę.
-Proszę - Quinn oddał mi końcówkę swojej kromki chleba.
Spojrzałam na niego zaskoczona.
-Chyba nie mówisz poważnie? Jestem głodna, ale ty również potrzebujesz siły na następny dzień - odparłam.
Posłał mi czarujący uśmiech i wcisnął chleb w rękę.
-Jedz, zanim się rozmyślę.
Podziękowałam mu i od razu wepchnęłam sobie jedzenie do ust. Popiłam to dużą ilością wody. Gdy uspokoiłam już potwora w moim żołądku, przysłuchiwałam się rozmowie na temat wart. Kolejność była następująca: Shadow, ja, Quinn, Venus, Blux. Poszłam się położyć do jaskini. Chciałam choć trochę pospać przed moją wartą. Było mi strasznie niewygodnie, ale jakoś zasnęłam. Nie usłyszałam nawet jak inni położyli się obok mnie. Po półtorej godzinie, kiedy obudziła mnie Shadow byłam bardziej wykończona niż przed tym jak się położyłam. Zauważyłam, że po jednej mojej stronie spała Venus, a po drugiej Blux. Shadow ułożyła się obok Quinna. Mey musiała być bardzo zmęczona, bo już po chwili słyszałam jej miarowy oddech. Z trudem dźwignęłam się na nogi. Przechodząc obok Quinna, przyjrzałam się mu. Jego twarz otulał blask księżyca, który wpadał przez wejście do jaskini. Miał lekko uchylone usta, a na czole i powiekach błąkały się kosmyki włosów. Delikatnym ruchem odgarnęłam mu je z twarzy. Poruszył się, ale nie obudził. Z uśmiechem, już obudzona, ale zmęczona przysiadłam przed wejściem do jaskini. Po pół godzinie postanowiłam wejść na drzewo. Było ciężko, bo temperatura wynosiła około dwadzieścia pięć stopni. Ubranie lepiło mi się do ciała. Co chwila musiałam odgarniać zlepione potem włosy.
Uważnie lustrowałam okolicę. Nic się nie działo. Po około dwóch godzinach zeszłam z drzewa i skierowałam się do jaskini, pozostając skupiona i czujna. Gdy weszłam do środka, odczułam bardzo dotkliwie obniżenie temperatury. W środku było zimno, a nawet bardzo zimno. Mój wzrok powędrował do czarnowłosego, który rzucał się i mamrotał coś przez sen. Podeszłam bliżej. Te mamrotanie zmieniło się w imię. A dokładniej w imię jego siostry. Valerie.
Przyklękłam obok niego i zaczęłam potrząsać jego ramieniem.
-Quinn. Quinn, obudź się - szeptałam.
Dopiero po chwili otworzył oczy. Z zaskoczeniem stwierdziłam, że jego oczy są pełne łez. Usiadł gwałtowanie, przecierając oczy rękawem.
-Co jest? - wyszeptał zawstydzony.
-Twoja warta.
Pokiwał głową i ruszył do wyjścia. Podążyłam za nim.
-Śniła ci się twoja siostra, prawda? - zapytałam dopiero na zewnątrz.
Odwrócił wzrok.
-Dlaczego tak myślisz? - nie chciał na mnie spojrzeć.
-Rzucałeś się i szeptałeś: "Valerie" - odparłam.
Posłał mi ostre spojrzenie.
-Nikomu o tym nie powiesz, prawda?
-Nikomu - przytaknęłam.
Usiadł na kamieniu przy wejściu. Usadowiłam się na trawie na przeciwko niego.
-Chcesz usłyszeć co mi się śniło? - zapytał, a ja kiwnęłam głową.
Po chwili ciszy zaczął opowiadać.
-Śnił mi się dzień, gdy ktoś spuścił spadochrony z bombami na dzieci, które stanowiły żywą zaporę przed pałacem prezydenckim. Wtedy byłem na tym placu z Valerie, bo mała chciała iść na spacer. Nagle zrobiło się tam tłoczno. Trzymałem siostrę za rękę, ale porwał ją tłum. W pewnej chwili usłyszałem jej krzyk. Popędziłem w tamtą stronę, co sił w nogach. Dobiegłem za późno. Inne dzieci myślały, że w tych spadochronach jest jedzenie, więc chwytały je podskakując. Ale ja biegłem w stronę zapory i patrzyłem w bursztynowe oczy mojej siostry. Za nią zaczęły wybuchać bomby. Wszędzie latały kości, krew. Nadbiegli lekarze z pierwszą pomocą. A wtedy więcej bomb wybuchło, a moja mała siostrzyczka zniknęła w smugach dymu i ognia. Nigdy nie zapomnę ostatniego spojrzenia jakie mi posłała. Było pełne ciepła, miłości. Wydaję mi się, że chciała mi przekazać, że mnie nie wini. Ale to była moja wina. W Kapitolu toczyła się wojna, ja nie chciałem wychodzić z domu, ale mama kazała mi wyjść z Valerie na spacer. Byłem wściekły. Mieliśmy tylko przejść się po naszej okolicy, ale ja szedłem na chybił trafił. Mała mówiła mi, że nie powinniśmy iść do centrum, ale ja przy okazji chciałem kupić sobie coś słodkiego. Nawet nie pamiętam jak znaleźliśmy się na placu. Wydaję mi się, że porwał nas tłum biegnący ze wszystkich stron - pokręcił głową. - Do dzisiaj wszyscy mnie obwiniają za śmierć Valerie. Co noc dręczy mnie ten dzień. To moja wina.
Ukrył twarz w dłoniach.
To musiało być dla niego naprawdę ciężki czas. Nie dość, że sam siebie obwinia za to, to jeszcze wszyscy wokół.
Usiadłam obok niego na kamieniu. Objęłam go ramieniem. Po prostu starałam się z nim być, nic nie mówiąc. Głaskałam go delikatnie po plecach. Kiedy w końcu odsunął ręce od twarzy i wytarł oczy rękawem, wreszcie na mnie spojrzał. Światło księżyca schowało się za jakąś chmurką i ledwie widziałam go w ciemnościach.
-Dziękuję, że tu jesteś - wyszeptał.
Pozwoliłam się objąć. Siedzieliśmy tak przytuleni. Moja głowa wydawała się idealnie pasować do jego ramienia. Po kilku minutach, powiedziałam sobie stop. Wstałam i posłałam mu lekki uśmiech.
-Panie Elvey, proszę mi wybaczyć, ale jestem po ciężkich dwóch godzinach, spędzonych na drzewie, gdzie wbijałam wzrok w roślinność i próbowałam dostrzec intruzów. Teraz chciałabym się położyć.
Odwzajemnił uśmiech i również wstał. Ja zaczęłam iść w stronę jaskini, a on drzewa. Nagle usłyszałam swoje imię.
Odwróciłam się w stronę Quinna. Podszedł do mnie i wcisnął mi swoją bluzę do ręki.
-Trzymaj. W środku jest zimno, a ja tutaj jej nie potrzebuję - powiedział.
-Dziękuję.
-Dobranoc - rzekł i pobiegł bezszelestnie w stronę drzewa.
-Dobranoc - wyszeptałam otulając się jego bluzą.
Położyłam się obok Shadow. Zapach Quinna, który był wyczuwalny na bluzie ukołysał mnie do snu.


 
 
 
 
 
 
Okay, wróciłam z wakacji. Z kiepskim rozdziałem niestety. :/ 
Ale jest dobra wiadomość. Nad morzem wymyśliłam jedną sytuację, która na pewno pojawi się po igrzyskach. ^^ Ehhh... ten jod. Co on z ludźmi robi. :D 
Cóż... najgorsze jest to, że limit mi się wyczerpał i musiałam pół godziny czekać aż mi się blogger załaduję. Więc dopiero w przyszłym tygodniu będę nadrabiać Wasze blogi. Już się nie mogę doczekać. :D Moja wygadana strona będzie mogła się wykazać. :P Bo oczywiście skomentuję każdy nieprzeczytany rozdział. :) Ale to chyba już wiecie. :3
Uwierzycie? ;o Został tylko ponad tydzień do rozpoczęcia roku szkolnego. Powiedzcie mi, kiedy to wszystko przeleciało? Matulu, ja nie chcę do szkoły. ;/ Ale to jest życie... trzeba iść na przód. :)
A teraz czekam na opinie, moi mili. Ten rozdział był pisany dzisiaj. Prawie całego go wytrzasnęłam w ciągu trzech godzin. Nieźle się namęczyłam pisząc bez jako takiego pomysłu na rozdział. xD Chciałam go dodać dzisiaj, bo jutro zaczynają się u mnie w mieście Dożynki Gminne i pewnie nie miałabym czasu aż do niedzieli, żeby go napisać.
Więc... Niech los zawsze Wam sprzyja!
Do następnego! ;3

10 komentarzy:

  1. Hej :) Tak weszłam sobie z nadzieją, że a nuż coś będzie i jest kolejny! Nawet nie wiesz jak się cieszę.
    Choroba widzę jeszcze nie narobiła większych szkód i mnie to bardzo cieszy, ale nie ma się co łudzić - kiedyś się jeszcze odezwie ze zdwojoną siłą. Tak to zawsze bywa :(
    Dobrze, że Cinny ma kogoś takiego jak Venus - to znaczy przyjaciółkę, z którą może porozmawiać nie tylko na temat Igrzysk i sposobów przetrwania, chociaż to jest dla nich teraz najważniejsze. Szkoda tylko, że przyjaźń ta nie przetrwa po zakończeniu walk na arenie, bo przecież zwycięzca może być tylko jeden, nieprawdaż? :)
    Quinn i Valerie ♥ Jeju, jak ja słyszę o takim maltretowaniu dzieci - małe istotki jako żywa zapora dla ochrony starych, wyleniałych kapitalistów - to mi się aż wierzyć nie chce, że można coś takiego zrobić. Po prostu większe zło chyba na świecie nie istnieje.
    W ich sojuszu atmosfera jest taka... przyjazna (?); nie wiem czy to dobre określenie, ale jeszcze nie potrafię sobie wyobrazić jak my się będziemy po kolei żegnać z tymi postaciami. W końcu tak się stanie, chyba, że wymyślisz coś, czym nas zaskoczysz i uratujesz ich wszystkich :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak Cinny powiedziała zostały trzy dni do akcji z chorobą... no może dwa... albo cztery xD
      Venus faktycznie jest przyjaciółką Cinnybel. Będę płakać jak będziemy się z nią rozstawać. Zwycięzca jest tylko jeden niestety.
      Zgadzam się z Tobą w zupełności. Biedne dzieci. To jest po prostu okrucieństwo. I niestety moja chora wyobraźnia wplątała w to małą Valerie Elvey. Czasami wydaję mi się, że zadałam zbyt duży cios Quinnowi. Płaczę razem z nim, ale potem uświadamiam sobie, że to mogło być możliwe. Bo w końcu to Panem. :/
      Owszem, przyjazna jest, ale rozstania będą masakryczne. I dla mnie i dla Was. Raczej niczym Was nie zaskoczę, bo nie jestem do tego zdolna. Nie wymyślę żadnego bombowego pomysłu na wydostanie ich wszystkich z areny. Każdy pomysł wydaję się kiczowaty. Mogłabym zmienić zasady, że może wygrać sojusz, który przetrwa jako ostatni, ale to jest jednym słowem kicz, nieprawdaż?
      Pozdrawiam ;3

      Usuń
  2. Nie mam siły komentować. Tak brzydko wkraczam. Ale naprawdę super. Fajnie z tym Quinnem, Shadow super :) I siostrzyczka :( Biedna Valerie, biedny Quinn :(
    Czuwaj!

    OdpowiedzUsuń
  3. Kyaa, cudowny!
    Te emocje na początku... już myślałam, że zrobisz jej coś bardzo poważnego.
    Najbardziej podobała mi się rozmowa Venus z Cinny. No to ją wkopała :D
    Ale wiesz co... dlaczego Cinny ma taki silny instynkt samozachowawczy? ._. xD
    Quinn jak zwykle kochany. Ale ta wzmianka o Valerie mnie zniszczyła. Zdecydowanie za dużo oglądam wyciskaczy łez.
    Temat szkoły: wakacje mijają za szybko. Myślę, że w szkole, będziemy czuć się dokładnie jak na arenie. Zwłaszcza, kiedy skończy się taryfa ulgowa. TT.TT
    Cóż, mam nadzieję, że następny rozdział dodasz szybko!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję <3
      Taaa... kiedyś musiały odbyć tę rozmowę xD
      Dlaczego? Bo to Cinnybel Vaught! :D
      Valerie. Biedna dziewczynka. Quinn się obwinia, ale tak patrząc to jest jego wina. Bo kto idzie do centrum miasta, gdzie szaleje wojna?
      Fakt. Szkoła to nasza arena. Ale trzeba to przeboleć. xD Jak się skończą wakacje moim mottem będzie: "Byle do świąt" :D
      Następny planuję pod koniec przyszłego tygodnia :)
      Pozdrawiam ;3

      Usuń
  4. Rozdział Primo ! Ach naprawdę super piszesz <3
    Pozdrawiam i weny!
    Paulla K

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serio? ;o To się cieszę :)
      Dziękuję <3
      Pozdrawiam! ;3

      Usuń
  5. JESTEM! Wreszcie jestem! Przepraszam, że dopiero teraz, ale naprawdę nie miałam czasu.
    Lecimy!
    Zaczęło się wspomnieniami i praktycznie rzucałam moim miśkiem po pokoju (tak, podczas czytania opowiadań muszę coś tulić, bo mnie nerwy zżerają - za bardzo się wczuwam w akcję...). Za co. Ile razy mam ci powtarzać, jak bardzo mnie to boli? Znaczy, rozumiem, to jest ważne. Kocham to. Uwielbiam opowiadaniowy ból który mi sprawiasz, ale to i tak jest bardzo złe. Jesteś zła. O, spójrz. Jestem z ciebie dumna.
    Przyznam ci, że cała ta choroba Cinny to był genialny pomysł. Właśnie jeszcze raczej nie spotkałam się, żeby ktoś na coś chorował podczas igrzysk - bardzo ciekawe i oryginalne.
    No, ale do rzeczy.

    Cały ten rozdział to tak naprawdę tylko mój Quinn bohater! Nie to, że narzekam - wręcz przeciwnie! Tylko mojego maleństwa, ach, aż się rozmarzyłam. Co mi przerwało spokojne dryfowanie po oceanie marzeń?
    CHOLERNA OPOWIEŚĆ O VALERIE.
    KUR... kurczę. Jak możesz coś takiego robić? Nie dość się już nade mną pastwiłaś?! Do cholery, no! Żeby tak mnie emocjonalnie załamać, kurna... Nie lubię, jak to robisz, ale lubię, jak to robisz, kumasz mój ból egzystencjalny?
    No ale dobra.
    KTO JEST TAKIM DEBILEM, ŻEBY IŚĆ DO CENTRUM MIASTA, JAK TRWA WOJNA? NIKT. TYLKO QUINN. NO RZESZ KURNA.
    Dobra, ciekawa jestem, jak nasze zakochane gołąbki będę gruchać dalej. No i czy obydwoje przeżyją. (niemożliwe, hehehe, bo to Arena... uwierz mi, to jest śmiech przez łzy).
    A tymczasem zapraszam do siebie na nowy! Szczęśliwa czy też pechowa trzynastka.
    xoxo, Loks.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wspomnienia tutaj są potrzebne, bo poprzez nie usiłuję pokazać jak ważna była dla Cinnybel jej relacja z bratem. Jesteś ze mnie dumna? ;o O jaciee... cieszę się xD
      Ja też się nie spotkałam, żeby ktoś był chory podczas igrzysk. A wymyśliłam to oglądając jak już kiedyś mówiłam, Łowcy Czarownic - Hansen i Gretchen. xD Ten Hansen mnie zainspirował :D
      Quinn musiał być. Trochę sielanki w tym rozdziale, bo w kolejnych dużo bólu... bo tam będzie dużo... eee... nie powiem czego :P
      Chyba kumam :D Albo i nie? :D
      Szczerze? Faktycznie, był debilem. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, że wymyśliłam coś tak głupiego. Ale chyba można mu wybaczyć, bo przecież jest Kapitolińczykiem... no i jest Quinnem :D
      Cóż... popiszemy, zobaczymy xD czy obydwoje przeżyją? Nic nie powiem :D
      Skarbie, ja muszę chyba u ciebie nadrobić z cztery rozdziały :P Ale spokojnie, niedługo wpadnę. Bo jak jakiś rozdział u ciebie może się obejść bez mojej gadaniny, co o nim myślę? :D
      Pozdrawiam i dziękuję za komentarz! :3

      Usuń

Jak większość blogerów wyznaję zasadę czytasz=komentujesz. Mam nadzieję, że zdajecie sobie sprawę, że komentarze naprawdę dają niezłego kopa do dalszej pracy. ;)