Długo nie odpoczywałam. Blux popchnął mnie przed siebie. Adrenalina napędzała moje kroki. Pot zalewał mi czoło, a włosy wpadały do oczu. Strasznie mi się biegło, bo noga przy każdym uderzeniu o ziemię pulsowała wielkim bólem. Tylko siłą woli powstrzymywałam się przed krzykiem, zagryzając wargę.
Spojrzałam przez ramię. Najzwyczajniej w świecie zamurowało mnie, gdy zobaczyłam, że fala wcale nie płynie w naszą stronę. Zatrzymałam się i obserwowałam dziwne zjawisko.
Woda zmiotła z powierzchni ziemi te obrzydliwe zmiechy. Wydawać by się mogło, że organizatorzy zesłali falę, żeby unicestwić potwory, które jakimś cudem wymknęły się spod kontroli. Nie myślałam wiele, bo przerażona i bezradna patrzyłam jak ta cała ciecz wyparowuje w ekspresowym tempie. Zaraz doleciał do nas dziwny zapach.
-Szybciej! - krzyknęła Venus i ruszyła jeszcze większym pędem.
Pobiegliśmy za nią. Przed nami gałęzie z drzew spadały, podstawiając kłody pod nogi. Zajmowało nam dużo czasu okrążenie ich lub przekroczenie tak dużą grupą. Zapach zbliżał się do nas coraz bardziej aż w końcu poczułam jego lodowate macki na swoich plecach. Śmierdziało jak połączenie zapachu śmierci i starych odpadów. Wciągnęłam powietrze przerażona. I to był mój błąd.
Zaczęłam kaszleć. Dusiłam się. Przyspieszyłam jeszcze bardziej. Graniczyło z niemożliwością tak długo biec z bolącą nogą.
Nagle Quinn potknął się ciągnąc mnie za sobą. Upadłam na kolana obok niego. Poderwałam się z jękiem i nie mogąc złapać oddechu pociągnęłam Quinna na równe nogi.
Elvey tak się rozkaszlał, że zaczął pluć krwią. Przestraszona, że może umrzeć zaczęłam krzyczeć:
-Nie poddawaj się! Biegnijmy dalej! Proszę, nie zostawiaj mnie!
Mój oddech stał się rzężący, ale nie przejmując się tym pobiegłam na prawo. Nigdzie przede mną nie widziałam reszty sojuszu, ale teraz liczyło się, aby wydostać spod tego odoru, który najwyraźniej miał nas pozbawić życia..
Quinn uwiesił się na moim ramieniu, plamiąc mi koszulkę krwią. Ciągnęłam go dalej, a para wodna podnosiła temperaturę w lesie. Czułam się jak w piekarniku.
Wbiegłam między jakieś zarośla. Straciłam grunt pod nogami i wpadłam do małego stawu rozpryskując wodę dookoła. Elvey wydawał się ledwo żywy. Towarzyszył mu mrożący krew w żyłach, wydobywający się z głębi płuc kaszel. Wciągałam łapczywie czyste powietrze nosem.
Uklękłam na kolana w stawku, gdzie woda sięgała mi do pasa. Zapach nie mógł dostać się do mnie, ponieważ nie wystawił swoich macek poza brzeg stawku. Po kilku chwilach organizatorzy chyba zrozumieli, że nic już nie wskórają tym obłoczkiem i wyziew powoli się rozwiał.
Dopiero wtedy odetchnęłam. Stwierdziłam, że woda przyjemnie chłodzi moją poszarpaną nogę. Wokół nas ciecz przybrała barwę lekkiej czerwieni. Spojrzałam na Quinna, który dryfował po powierzchni wody podtrzymywany przeze mnie. Patrzył na mnie spokojny z cieknącą krwią z kącika ust. Jego ciałem wstrząsały drgawki.
-Oddychaj głęboko. Może nawet lepiej, żebyś przepłukał usta - powiedziałam i nabrałam wody na rękę.
Przechyliłam mu głowę i pozwoliłam by woda skapnęła do ust, którą po chwili wypluł. Zrobiłam to samo i już było mi lepiej. Przemyłam twarz i rąbkiem zmoczonej bluzy starłam zasychającą krew z twarzy Quinna.
-Lepiej ci się oddycha? - zapytałam, bo wciąż słyszałam jego drżący oddech.
Pokiwał głową. Westchnęłam i położyłam rękę na jego brzuchu. Pod dłonią czułam wyraźnie wyrobione mięśnie.
-Zgubiliśmy resztę. Podczas, gdy ty się przewróciłeś, ja straciłam ich z oczu. Mam nadzieję, że są cali. Ten smród był straszny. Cieszę się, że nic ci się nie stało. Wyglądałeś przerażająco jak tak plułeś krwią.
-Przepraszam. Naraziłem cię na niebezpieczeństwo - wyszeptał chrapliwym szeptem.
Wtedy rozległ się wystrzał z armaty. Przerażona podskoczyłam i uderzyłam kolanem o kamień na dnie stawu. Bałam się o resztę naszego sojuszu. Co jeżeli im się coś stało?
Nie dane mi było zamartwianie się o przyjaciół, bo Quinn zakaszlał tak straszliwie, że krew prysnęła mi prosto na twarz. Próbował złapać dech, ale widać było, że zaczął panikować, bo nie mógł nabrać powietrza. Machał bezradnie rękami. Z ust płynęła mu krew, a oczy rozglądały się spanikowane i przestraszone szukając dostępu do tlenu. Wargi w zastraszającym tempie zaczęły robić się sine.
Przerażona nie wiedziałam co zrobić. Dopiero głos w głębi moich myśli, należący do Cinny oczyścił mój umysł.
"Pierwsza pomoc, moja droga! Ruchy, on może umrzeć!" - krzyczał w głowie głos mojego brata.
Wyciągnęłam go szybko na brzeg. Zaczęłam uciskać trzydzieści razy klatkę piersiową. Następnie chwyciłam jego twarz w dłonie. Jedną położyłam pod brodą, a drugą na nosie. Przyłożyłam usta do jego ust i wdmuchałam dwa razy powietrze. Powtórzyłam tę czynność trzy razy aż w końcu otworzył oczy i złapał głęboki oddech. Usiadł i przyłożył sobie dłoń do klatki piersiowej.
Łzy ulgi popłynęły mi po policzkach. W przypływie radości przytuliłam się do niego. Cicho chlipałam i cieszyłam się, że uratowałam bliską mi osobę.
Przycisnęłam twarz do jego piersi. Głaskał mnie po plecach i głowie, uspokajał.
-My... myślałam, że... że już cccię straciłam - wydukałam.
-Ciii... żyję. Jest dobrze. Dziękuję za uratowanie życia.
Pokiwałam głową nie wiedząc co wykrztusić.
Odkleiłam się od niego i zobaczyłam wielki uśmiech na jego twarzy. Wstał i swoją koszulką starł mi z twarzy swoją krew.
Było mi strasznie ciepło. Choć nastała noc, a ja przegapiłam hymn Panem i zdjęcia poległych trybutów, moje ubranie zaczęło schnąć w zaskakującym tempie. Uświadomiłam sobie, że jedynym dobytkiem, który wtedy mieliśmy była siekiera i bicz. Pozostałe dwa plecaki mieli Blux i Venus.
Opadłam na trawę wykończona i głodna. Zapatrzyłam się na niebo, które można było zobaczyć przez koronę drzew. I pomyśleć, że coś tak pięknego jak tamte niebo było sztuczne, stworzone na potrzeby igrzysk, rozrywki.
-Cinnybel - usłyszałam swoje imię.
Uniosłam głowę i spojrzałam na Quinna. Na ręce wyciągniętej w moją stronę trzymał kilka wielkich jagód. Przypatrzyłam się im uważnie i mocno wytrąciłam mu je z ręki.
-Quinn, do cholery! To są łykołaki, trujące! Chciałeś mnie wyeliminować? - powiedziałam urażona.
Zaskoczony patrzył na mnie z otwartymi ustami.
-Ja... - nie dosłyszałam końcówki, ponieważ przed oczami zaczęły mi się pojawiać mroczki.
Położyłam się z powrotem i chwyciłam za głowę. Gwiazdy nade mną wirowały. Ból nerek dopadł mnie tak nagle, że aż straciłam oddech. Do tego doszło pulsowanie w skroni i szybkie bicie serca. Mój oddech przyspieszył, a z oczu popłynęły łzy.
"Tylko nie to." - pomyślałam zrozpaczona.
-Cinnybel, co się dzieje? - przez mgłę w moim umyśle przebił się głos mojego towarzysza, a oczy ujrzały jego twarz.
-Ch... choroba. Mmmuszę dostać llekii - wymamrotałam.
Drgawki objęły moje ciało, a wokół mnie zrobiło się zimno. Drżącą ręką ujęłam Quinna za dłoń. Wiedziałam, że jeżeli Haymitch nie wyśle mi tych leków to mogę tutaj odejść.
Dziwnie mi się myślało o śmierci. Bałam się jej, ponieważ groziła mi przez prawie całe życie. Zawsze odkąd zachorowałam istniało ryzyko, że w każdej chwili może coś pójść nie tak.
Pamiętam jak zawsze babcia mi powtarzała, że śmierć to tylko początek wszystkiego. Wyciągnęła ten wniosek z jakiś starych książek o religiach tamtego świata. Nigdy nie wiedziałam czy w to wierzyć. Gdy raz zapytałam o to Cinnę powiedział, że jestem jeszcze młoda i bez sensu jest rozważanie o śmierci. Ale gdy obcujesz z nią na co dzień patrzysz na to z innej perspektywy.
Ścisnęłam mocno dłoń przyjaciela. Skupiłam wzrok na jego pięknej twarzy. Patrzył na mnie przestraszony. Jeżeli miałabym tam umrzeć to cieszyło mnie to, że z Quinnem u boku odejdę.
Spojrzałam mu głęboko w oczy. W jego spojrzeniu pojawiło się tyle emocji, że nie potrafiłam żadnej odczytać.
Zerwał się na równe nogi i pobiegł w stronę stawu. Jęknęłam, bo nie chciałam zostawać sama.
Wrócił z mokrą koszulką w dłoni. Jego nagi, opalony tors przyciągał wzrok. Nawet w obliczu śmierci przyjemność sprawiało mi gapienie się na jego wyrzeźbiony brzuch.
Położył mi zimny obkład na czoło. Uśmierzyło to trochę ból głowy i rozjaśniło mi umysł do tego stopnia, że zauważyłam ruch przed nami.
Krzyknęłam i z trudem wskazałam ręką na krzewy. Quinn odwrócił się w samą porę, bo nagle przed nim pojawił się chłopak z mieczem.
Elvey błyskawicznie odwinął bicz ze swojego nadgarstka i odparł atak. Wydaje mi się, że był to trybut z Ósemki.
Walczył zaciekle. Nawet udało mu się drasnąć Quinna w ramię. Ale już za chwilę usłyszałam wystrzał z armaty, a zdyszany Elvey zawijał swoją broń na rękę.
Mój przyjaciel podszedł do mnie i ukląkł. Wziął mnie za rękę i zaczął mówić o różnych bzdurach. Wiedziałam, że chodziło mu o to, abym nie odpłynęła, ale powieki strasznie mi ciążyły.
Wrzasnęłam, przerywając Quinnowi jego paplaninę. Strasznie bolała mnie głowa. Zwijałam się z bólu. Nie mogłam już wytrzymać. Ściskałam jak najmocniej dłoń mojego sojusznika. Nie chciałam umierać. Miałam zamiar pomóc wygrać któremuś z moich sojuszników, ponieważ oni mieli do czego wracać, a ja nie. Ale to nie zmienia faktu, że nie chciałam umrzeć przez moją chorobę.
Quinn jeszcze kilka razy moczył mi zimną wodą obkład.
Siły mnie opuszczały. Ból wzmagał się, a życie opuszczało moje ciało. Oddech stał się rzężący, a serce zwalniało. Mrugałam usilnie powiekami, by się jakoś obudzić. Elvey klepał mnie po policzku próbując otrzeźwić, lecz to na nic się nie zdało.
Ostatnia łza spłynęła mi po policzku. Posłałam pocieszający uśmiech Quinnowi i zamknęłam ciężkie powieki.
~***~
Mentor Dwunastki bezradnie patrzył na opadającą z sił swoją podopieczną. Już jakieś czterdzieści minut temu wysłał jej leki, ale najwidoczniej Heavensbee chciał zrobić przedstawienie i czekał do ostatniej chwili z podaniem lekarstwa.
Haymitch mocno zagryzł wargi. W pomieszczeniu mentorów zapadła cisza. Nikt się nie odzywał. Johanna wpatrywała się osłupiała w rozgrywającą się scenę na ekranie. Katniss cicho płakała. Sponsorzy siedzieli cicho jak mysz pod miotłą.
Abernathy wstał i nie odrywając wzroku od telewizora pociągnął potężny łyk alkoholu, a następnie z całej siły rzucił nią o ścianę. Odłamek szkła zranił mu rękę, ale się nie przejął. Liczyła się dla niego tylko Cinnybel.
Miał ochotę iść do Plutarcha i po prostu go uderzyć, ale wiedział, że zawiesiliby go w pozycji mentora i jego podopieczni zostali by sami.
Zagryzł wargę i przeczesał swoje blond włosy. Z napięciem wypatrywał spadochronu, który już dawno powinien znaleźć się obok Vaught.
-No, do cholery! Co ten Plutarch sobie wyobraża? - ciszę przerwała Johanna Mason.
Spojrzał na nią i zobaczył jak mocno ściska oparcie sofy. W pokoju można było wyczuć napięcie. Haymitch wiedział, że jeżeli Cinnybel zginie, on nigdy sobie tego nie wybaczy.
~***~
Wysoki, opalony mężczyzna o brązowych oczach i ciemnych włosach stał wpatrzony w sytuacje rozgrywającą się na Arenie. Bał się, że przez tą głupią dziewuchę, która teraz umiera, cały jego plan pójdzie w łeb.
Odwrócił wzrok i spojrzał na panoramę miasta. Z przyjemnością patrzył na tych wszystkich ludzi, którzy wyszli na ulice protestować i skandować. Jego plan powoli się wypełniał. Jeszcze tylko kilka dni.
Z ulgą dostrzegł na ekranie, że obok pary wylądował srebrny pakunek. Pochwalił w myślach chłopaka, który bardzo szybko zareagował.
Quinn wyciągnął szybko strzykawkę i wbił igłę w udo dziewczyny. Nie był przy tym delikatny, ale najwidoczniej był przerażony. Rozpoczął masaż serca i sztuczne oddychanie. Na szczęście Vaught zaczęła po chwili normalnie, równomiernie oddychać.
Mężczyzna otarł pot z czoła. Rozmasował skronie i wybuchł gromkim śmiechem.
Jednak szczęście mu sprzyja.
Welcome, welcome, welcome! ;3
Dzisiaj krótko, ponieważ nie miałam czasu pisać i nawiedził mnie totalny brak weny.
Szkoła mnie wykańcza i do tego się przeziębiłam ;c Nie mam głowy do pisania, ale jakoś się ogarnęłam i coś dla Was wysmyczyłam.
Mam nadzieję, że to docenicie i skomentujecie. :)
W rozdziale trochę dużo się dzieje, ale dobiegam do końca pierwszej części opowiadania. :D
Post dedykuje Wam. Wszystkim, którzy zostaliście ze mną pomimo rozpoczęcia męczarni w szkole.;D
Niech los zawsze Wam sprzyja!
Pozdrawiam ;3
Kyaa, super rozdział!
OdpowiedzUsuńW pewnym momencie myślałam, że zabijesz mojego Quinna, a tego bym Ci nie wybaczyła ⊙﹏⊙ xD
Tak myślałam, że w końcu ich rozdzielisz. Przecież to musiało się stać, bo nie mogę sobie wyobrazić tego, że reszta trybutów zginie, a oni się od razu zaczną mordować. Nawet jeśli tak będzie, to będą musieli się trochę poszukać.
Mnie szkoła też męczy, a od czwartku mam jakiegoś wirusa i siedzę w domu oglądając anime ^_^
Pozdrawiam <3
Dziękuję! ;3
UsuńJa sama bym sobie tego nie wybaczyła :D
Cóż... moim zdaniem rozdzielenie ich było dobrym pomysłem, ponieważ wiecznie ze sobą być nie mogli, bo byłoby za malinowo :D
Uuu... zdrowiej xd
Pozdrawiam ;3
Welcome!
OdpowiedzUsuńEch rozumiem twój ból, mnie do tego w tym roku czekaja egzaminy gimnazjalne. Szkoła -_-
Rozdział naprawde mega i wgl podobał mi się. Zazdro talentu naprawdę :D
Pozdrawiam i weny
Paulla K
Welcome! ;3
UsuńTrzecia klasa? Współczuję ;3
Cieszę się :D I dziękuję ;)
Pozdrawiam! ;)
Eloszka
OdpowiedzUsuńDawno mnie tu nie było, oj dawno :o ale już nadrobiłam i jestem ^^
Rozdział cudowny! Dużo się dzieje, fajnie się czyta i te emocje :D
Czekam na next z niecierpliwością ^^
PS. To ja Nicole, ale zmieniłam nazwę, lel :D
PS*. Zapraszam do mnie na nowiutki rozdział o Izzy ^^
Welconme!
UsuńOjj, cieszę się, że jesteś ;)
Dziękuję :D
Niestety nie wiem kiedy next, ale postaram się szybko go napisać xD
Ps Nicole? To ty? ;o Nie ogarnęłam, że zmieniłaś nazwę :D
Ps Cudowanie! Nie mogłam się doczekać tego rozdziału xD Lecę czytać xD
Siemka *O*
OdpowiedzUsuńŁączmy się w bólu... Szkoła i do tego choroba egh ;-;
Dużo emocji w tym rozdziale , dlatego strasznie mi się spodobał <3
Bardzo ciekawie napisane : D
Cóż.. Mogłabym ci się tu rozpisać ,ale muszę już spadać , więc życzę weny , zdrowia , wolnego czasu i powodzenia w szkole ; d Zapraszam do siebie ;p
Bry ;3
UsuńStrasznie :o
Cieszę się xd Taki właśnie był zamiar xd Emocje, emocje, emocje :D
Dziękuję i życzę ci tego samego ;)
Welcome, welcome, welcome... skąd ja to znam? :3
OdpowiedzUsuńCzyli tylko ja nie jestem chora? Kurczę ja to mam szczęście... albo nieszczęście. :x Szkoła to zUo. W tym tygodniu test i trzy kartkówki. I to dopiero początek. >.>
W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego, módlmy się za lepsze jutro...
Dobra, koniec. Czas przejść do rozdziału. xd
W końcu ich rozdzieliłaś. Teraz będzie mnie frustrować fakt, iż nie będę wiedzieć co się dzieje z Bluxem i resztą (chyba, że... :D). Ale z drugiej strony to takie urozmaicenie do całej historii, c'nie? Ten dreszczyk emocji! :o
Zielona chmura jest be. Skrzywdziła Quinna, Cinny i Quinna i... właśnie, co z resztą? Raczej przeżyli, ale... no nie wiem. Może ten trybut z Ósemki ich dopadł? Nie będę nic pisać, żeby potem nie było na mnie.
CINNY NIE UMIERAJ. Masz zakaz. Dobrze. Nie umarłaś. I Quinn też. A Haymitch znowu pije i rozwala rzeczy. I Joanna przeklina. Idealnie, jak dla mnie. Ech, uwielbiam cię za te części z pokoju mentorów. Chyba jeszcze nigdy nie spotkałam się z tym punktem widzenia (czy to w książce, czy ff), więc jestem jak najbardziej na tak. :D
Co to za pan na końcu, Sandro? Ja go znam? Coś czuję, że jest zły. Nawet pachnie złem (tak sądzę). Zgaduję, że on chce doprowadzić do powrotu dawnego systemu władzy w Panem. Tylko po co mu Cinny..? Nie wiem. :(
Och, zapomniałabym. Babcia dobrze prawiła Cinny w dzieciństwie. :D Uwierz, Cinnybel!
Podsumowując, bardzo mi się podobało. Jak zawsze, zresztą! Dawaj szybko nn, bo chcę wiedzieć kim był pan na końcu!
Pozdrawiam :*
Welcome! ;3
UsuńNiezły początek szkoły xd u mnie to tylko dwa z matmy na początek i jeden z polskiego za głupotę oddania z moimi koleżankami pustej kartki z tematem rozprawki :D A to wszystko przez moją zacną przyjaciółkę, która zaczęła gadać na swój ulubiony temat, czyli o polityce i Putinie xd A że mi się nudziło to się do niej dołączyłam i skończyło się na oddaniu pustej kartki xd upss xd taki początek roku ;)
Musiałam ich rozdzielić, bo chciałam aby w końcu coś się zaczęło dziać :D
No raczej, nie inaczej :D
To ten śmieszny paradoks sytuacji, w której Cinny umiera, ale jednak nie. xd Jak Haymitch mógłby nie pić? :D Przecież to nasz kochany pijaczyna :D Ech, ja też cię uwielbiam :*
Znasz go xd Albo nie. Chociaż był wspominany. :D Ale nie powiem kto. Skąd wiedziałaś, że jest zły? Albo to o tym systemie xd Camille, czytasz mi w myślach? :P Więcej Ci nie powiem :D A Cinny mu jest potrzebna... bo... emm.... nie powiem :D
Cieszę się, że Ci się podobało <3
Pozdrawiam ;*
Wstydząc się bardzo, że komentuję z takim opóźnieniem, proszę o wybaczenie :P Znasz powód więc mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe.
OdpowiedzUsuńTak więc nowy rozdział jest całkiem inny niż wszystkie pozostałe - mowa o aż trzech (!) różnych perspektywach, które wprowadzają wrażenie, że przedstawianą sytuację widzimy z różnych stron czy punktów widzenia. Szczerze to bardzo mi się to podoba, bo powiększa się dzięki temu liczba czynnych (a nie tylko biernych) bohaterów. Np taki Haymitch; niby do tej pory wiedzieliśmy, że gdzieś jest, że czuwa, ale nie mieliśmy pojęcia co robi - chociaż wiadome było, że pewnie pije - co czuje, jak wpływa na niego sytuacja na arenie. A tu proszę - pokazujesz nam jego emocje. Cudnie!
I ten zły ktoś na samym końcu. Obyś wytłumaczyła nam kim on jest w następnym rozdziale, bo się będę trochę zamęczać rozmyślaniami na jego temat. Kto mógłby chcieć powrotu dawnego Panem?
Ouinn - ja tak czułam przez cały czas, że on nie umrze i stało się. Na szczęście razem z Cinny (którą na Twoje szczęście uratowałaś) przetrwali i teraz muszą liczyć tylko na siebie w dalszej drodze przez arenę. Ciekawi mnie tylko czy wszyscy z ich sojuszu przeżyli, bo przecież słyszeliśmy wystrzał z armaty, ale bez podawania konkretnej osoby, chyba, że ja coś ominęłam :P
Czekam na następny i pozdrawiam! :))
Nie wstydź się :P Ważne, że jesteś :D A, że wiem wszystko to wybaczam ci :P Bo jak mogłabym się na Ciebie gniewać? :D
UsuńWiem, walnęłam trzema perspektywami, ale tak czy siak najbardziej podobało mi się pisanie z perspektywy Haymitcha :D Banan z twarzy mi nie schodził :D Wiem, że wtedy Haymitch nie był w najlepszym nastroju, ale nie zmienia to faktu, że świetnie się czułam pisząc to :D
Ojj, uwierz mi jest taki jeden gostek, który chce dawnego Panem :D Raczej chce przejąć władze :D I wy już go znacie... no po części :D Ale nic więcej nie powiem :D
Będzie dobrze, bo Cinny ma obok siebie Quinna, a Quinn oznacza bezpieczeństwo :D Nie podałam konkretnej osoby, bo chciałam, żebyście mieli takie właśnie wątpliwości :D
Pozdrawiam i dziękuję! ;3