sobota, 11 października 2014

Część druga: Rozdział 1

Haymitch wszedł szybkim krokiem do sali konferencyjnej. Uważnie zlustrował otoczenie, przeczesując palcami swoje już lekko przydługawe blond włosy.
U szczytu długiego stołu siedziała wyprostowana jak struna pani prezydent. Wpatrywała się ciemnobrązowymi oczami w dokumenty leżące przed nią na stole. Po obu jej stronach stało po dwóch Strażników Pokoju. Miejsca na krzesłach zajmowali jej doradcy, a także Katniss, Enobaria i Peeta, których trybuci zostali porwani. Jakimś cudem znalazł się tutaj również Plutarch oraz Gale.
-Miło, że zaszczyciłeś nas swoją obecnością - warknęła poddenerwowana Katniss.
Mentor Dwunastki zajął miejsce obok Plutarcha, z którym wymienił tylko ponure spojrzenia.
-Wszyscy są? - zaczęła spotkanie Paylor, które teraz przejechała po wszystkich spojrzeniem obojętnych oczu. - Dobrze. Więc chciałabym wam wyjaśnić sytuacje, która nastąpiła.
-Co tu wyjaśniać? - odburknął Plutarch. - Zepsuto moje igrzyska.
Haymitch spojrzał na niego z niedowierzaniem. Nie mógł pojąć jak ktoś może tak mówić. Smucił się, że przerwano zabijanie dzieci?
-Porwano moich trybutów! - wykrzyknął Peeta.
Zaczęła się głośna i długa wymiana zadań. Pełno krzyków, oskarżeń, jeden drugiego nie słuchał. Paylor ze stoickim spokojem się temu przysłuchiwała.
Haymitch wstał i uderzył ręką w stół. Zignorował ból, bo właśnie wszyscy zwrócili na niego swój wzrok.
-Zamknijcie w końcu te swoje niewyparzone gęby - warknął. - Przeanalizujmy fakty. Igrzyska przerwano, ponieważ ludzie, którzy popierają styl rządzenia Snowa, domagają się uwagi. Porwali naszych trybutów. Nie mamy zielonego pojęcia, gdzie mogą być. Kapitol właśnie się wali, bo tym zadufanym w sobie draniom nie podoba się, że wysłaliśmy ich dzieci na rzeź. Musimy wymyślić jakiś sposób, żeby uratować Cinnybel i resztę.
Wszyscy patrzyli na niego oniemiali. Pani prezydent pierwsza się otrząsnęła i wstała.
-Niestety, ale odnalezienie trybutów zostanie zepchnięte na drugi plan. Dystrykty niepokoją się sytuacją w Kapitolu, musimy tutaj wszystko uporządkować, uspokoić lud. Dopiero potem zajmiemy się akcją ratunkową - powiedziała to całkiem nieświadoma, że w tamtym momencie skazała te dzieci na śmierć.
Haymitch aż musiał odetchnąć z oburzenia.
-Z całym szacunkiem, ale ja wiem do czego zdolny jest Gabriel Lawrence. Oni tego nie przeżyją. Musimy ich ratować. Muszę ratować Cinnybel - warknął.
-Proszę się uspokoić - upomniał jeden z doradców pani prezydent.
-Jak mam się uspokoić? Będziecie siedzieć tutaj całymi dniami na tyłkach i nic nie robić, tylko dyrygować tymi, którzy spróbują zaprowadzić porządek. Jesteście ślepi jak nie zauważyliście, że walka o państwo jeszcze się nie skończyła - huknął zwycięzca pięćdziesiątych igrzysk.
-Co nam szkodzi pozostawić te dzieciaki samym sobie? Przecież tak zamierzaliśmy je zabić na arenie - prychnęła jedna z doradczyń.
Mentorzy syknęli ostrzegawczo.
-Nawet tak nie mów! - krzyknęła Katniss i wstała gwałtownie, strzepując rękę Peety z ramienia. - Nie wiem co się z tobą stało, Paylor, ale podczas rebelii byłaś całkiem inna. Wtedy obchodził cię los ludzi, bo walczyłaś dla ludzi, a teraz chcesz pozostawić te biedne dzieci na śmierć?
Twarz Paylor była nieprzenikniona. Jeden z jej doradców również powstał. Był to barczysty mężczyzna z siwą, poprzetykaną różowymi pasemkami brodą.
-Z szacunkiem, smarkaczu! Tak odnosisz się do prezydenta? To, że wygrałaś igrzyska i byłaś symbolem rebelii nie oznacza od razu, że jesteś najważniejsza! - wrzasnął oburzony.
Katniss sapnęła z wściekłości.
-Nie twierdze, że jestem najważniejsza! W życiu nie przeżyłbyś jednego dnia na arenie, a co dopiero w rękach ludzi Snowa. Nie wiesz jak oni muszą się czuć! Więc przestań być dobrym szczeniaczkiem Paylor i choć raz powiedz, że się myli! - zazgrzytała zębami Kotna.
-Dosyć! - pani prezydent użyła swojego stanowczego głosu, który kazał im wszystkim zamilknąć. - Zrobię jak uważam. Dajcie mi tydzień. Zapanuje nad sytuacją w Kapitolu i zajmiemy się trybutami. Nie róbcie nic bez mojej zgody.
-Tydzień? Oni mogą już wtedy nie żyć - Haymitch posłał jej spojrzenie spode łba.
-Podważasz moje decyzje? - warknęła.
Mentor tylko uśmiechnął się do niej prowokująco.
-Spotkanie zakończone. Wyjdźcie - powiedziała przez zaciśnięte zęby i usiadła na fotel.
Wszyscy wyszli. Haymitch skierował się do sali dla mentorów, teraz zapewne już pustej. Za nim podążyła reszta jego przyjaciół. Usiedli razem na kanapach, poruszeni decyzją pani prezydent.
-Nie możemy tak tego zostawić - stwierdziła Enobaria.
Haymitch wybuchł kpiącym śmiechem.
-Oczywiście, że nie - odparł zacierając ręce.
Do pomieszczenia wpadła zdyszana Johanna. Jej uformowane w kolce ciemne włosy, zmierzwione zapewne szybkim biegiem okalały twarz i opadały na szerokie, brązowe oczy. Jęknęła na widok osób siedzących wspólnie w pomieszczeniu.
-Nie mówcie, że zaczęliście beze mnie - zajęła miejsce obok Gale'a.
Wszyscy patrzyli na nią zaskoczeni.
-Co ty tutaj robisz? - zapytała Katniss, opierając głowę na ramieniu Peety.
-Pomagam. Polubiłam Cinnybel. Nie mogę jej tak zostawić.
Haymitch wzruszył ramionami i zaczął dyskusje. Konwersowali przez jakieś dwie godziny. Nie mieli pojęcia, gdzie mogą przebywać trybuci. Jedno wiedzieli na pewno. Nie posłuchają rozkazu Paylor. Będą walczyć na własną rękę.

  ~***~

Wyczerpana opadłam na jedno z łóżek w naszej celi. W głowie kręciło mi się niesamowicie, a brzuch bolał mnie jeszcze od skurczów, które przeżywał mój żołądek jeszcze kilka chwil temu.
Byłam strasznie zmęczona, a do tego napadały mnie mdłości. Moje ubranie było poplamione krwią. W ustach czułam żółć i nagle zapragnęłam wypłukać usta, ale nie miałam siły wstać.
Venus usiadła obok mnie i zaczęła głaskać po włosach. Shadow wzięła mnie za rękę.
-Jejku, Cinny, co oni ci zrobili? - wyszeptała ze łzami w oczach Mey.
Pokręciłam głową. Już nie miałam sił płakać.
-To było straszne. Dostałam zastrzyk, który pobudził wymioty. Męczyłam się z tym godzinę, aż w końcu Gabrielowi się znudziło - wyszeptałam słabym głosem.
-A skąd ta krew? - zapytała Venus.
-Kiedy mój żołądek nie miał już co oddać, zaczęłam pluć krwią i żółcią - wzdrygnęłam się. - Nie pozwolę wam przez to przechodzić.
-Ciii, spokojnie. Połóż się i odpocznij - Venus przycisnęła mnie do poduszki, gdy chciałam usiąść.
Z westchnieniem położyłam się i zasnęłam.

Ze snu wyrwał mnie krzyk. Podniosłam się z szybko bijącym sercem i niespokojnym oddechem. Rozejrzałam się po celi. Wszystkie dziewczyny wpatrywały się we mnie wystraszone.
-Co się dzieje? - zapytałam.
Wzruszyły ramionami w tym samym czasie, co pewnie w innych okolicznościach szczerze by mnie rozbawiło. Ale wtedy tylko przestraszyłam się jeszcze bardziej.
Po chwili krzyk znów rozniósł się echem. Z przerażeniem rozpoznałam ten głos. Quinn.
-Nie, nie, nie. Tylko nie to! - wrzasnęłam ze łzami w oczach i podbiegłam do drzwi.
Zaczęłam walić w nie pięściami i krzyczeć, aby zostawili go w spokoju. Po policzkach płynęły łzy i skapywały na podłogę. Nie chciałam, aby przechodził przez to samo co ja. Zrobiłabym wszystko, aby nie musiał cierpieć. Poszłabym za niego, byle tylko był bezpieczny.
Venus objęła mnie mocno. Ukryłam twarz w jej ramieniu. Przez stalowe ściany dopływał do nas stłumiony głos Quinna. Trzęsłam się tak bardzo, że nie ustałam na nogach i po prostu osunęłam się na podłogę.
-Nic mu nie będzie - zapewniała Shadow, ale sama nie bardzo w to wierzyła.
Moim ciałem wstrząsnął szloch.
-Dziewczyno, opanuj się. Nie pokazuj im tej słabości - syknęła Oxanna.
Spojrzałam na nią. Siedziała na łóżku oparta o ścianę. Jej rude włosy teraz mocno poplątane i brudne, zostawiały na ścianie ziemiste smugi.
Skinęłam głową i usiadłam na łóżku w otoczeniu przyjaciółek. Każdy krzyk Elveya przeszywał moje serce jak sztylet, ale powstrzymywałam łzy dzielnie. W głowie wrzało mi od nadmiaru myśli. Pojawiały się różne scenariusze, ale każdy był tak okropny, że nie mogłam wytrzymać. Rwałam się do walki o niego. Nawet posłałam krótką modlitwę do kogoś wszechmogącego, który zapewne siedzi teraz na chmurce i nie zwraca uwagi na to państwo pozbawione jego ojcowskiej miłości. Drżałam tak bardzo, że szczękałam zębami. Gdyby Quinn zginął rozszarpałabym Gabriela na małe kawałki, nawet za cenę własnej śmierci.
 Gdy ten koszmar już się skończył, kilka minut po tym drzwi otworzyły się. Stanął w nich jakiś blond włosy mężczyzna, który uśmiechał się do nas obleśnie.
-Twoja kolej, Mey - wychrypiał.
Pokręciłam głową i stanęłam między Shadow, a drzwiami.
-Ona nigdzie nie pójdzie - powiedziałam, zakładając ręce na piersi.
-Czyżbyś zgłaszała się za nią, dziewczynko? - cmoknął zadowolony.
-Owszem - odpowiedziałam bez zastanowienia, unosząc wyzywająco brwi.
Roześmiał się i odsunął się, tak żebym mogła przejść. Ruszyłam do przodu, ale Shadow złapała mnie za rękę.
-Teraz ja swoje muszę odbębnić. Ty już swoje przeszłaś - szarpnęła mnie mocno.
Odsunęłam ją stanowczo od siebie.
-Skarbie, jesteś za młoda na blizny. Pójdę za ciebie - powiedziałam stanowczo, przechodząc na korytarz.
Mężczyzna szybko zamknął drzwi i poprowadził mnie do tego samego pomieszczenia, co ostatnio.
Weszłam niewzruszona i delektowałam się chwilowym zdziwieniem na twarzy Gabriela.
-Mogłem się tego spodziewać - mruknął i zaprosił mnie gestem dłoni do swojego królestwa.
Na miękkich nogach weszłam do sali tortur.
-Podziwiam twoją szlachetność, choć jestem pewien, że zaraz jej pożałujesz - rzekł Gabriel i kazał mi usiąść na krześle.
Nadal stałam i wpatrywałam się w niego nienawistnym wzrokiem.
-Co zrobiłeś Quinnowi? - zapytałam.
Nie odrywał wzroku od noży na ścianie.
-Nic.
-Nie kłam - wysyczałam.
-Ja nie kłamię. To mój asystent pociął go trochę i potem dał do wypicia jego krew. A że nie chciał jej skosztować. Collin się trochę zdenerwował i złamał mu kilka kości. Ale na twoje szczęście mamy serum na błyskawiczne regenerowanie ciała, dzięki któremu doprowadzamy ofiarę do stanu przed zabawą. Ech, pamiętam stare, dobre czasy, gdy prezydent Snow dawał mi różnych ludzi pod moją opiekę i mogłem robić sobie z nimi co chciałem, i nie musiałem podawać im tego śmiesznego serum  - zaśmiał się cicho, wybierając nóż o cienkim ostrzu.
Otworzyłam usta z rozpaczy. Biedny Quinn.
Poczułam rosnący gniew na tego mężczyznę przede mną. Nikt nie miał prawa traktować tak mnie i moich przyjaciół.
-Zawrzyjmy układ - zaproponowałam.
Spojrzał na mnie rozbawiony.
-Jesteś za młoda, aby samodzielnie podpisywać ze mną jakiś kontrakt.
Prychnęłam.
-Na to jestem za młoda, tak? Ale na stratę rodziny i udział w igrzyskach już nie? Nie rozśmieszaj mnie - warknęłam, zagryzając wargę.
-Co taka mała Vaughtówna może mi zaproponować? - oblizał łapczywie wargi.
Spojrzałam mu prosto w oczy.
-Wypuścisz moich przyjaciół, a ze mną zrobisz co chcesz. Śmierci się nie boję - odparłam, ledwo powstrzymując drżenie głosu.
Musiałam zrobić wszystko, aby dotarli bezpiecznie do Kapitolu. To będzie jedyne na co się przydam.
-Nie wiesz, co mi proponujesz, dziecko - rzekł, ściskając młotek, który zciągnął ze ściany.
-Wiem. Po prostu pragnę, aby moi przyjaciele byli bezpieczni, czy tak trudno to zrozumieć? - wrzasnęłam.
-Tak. Nie rozumiem, dlaczego chcesz cierpieć za nich. Jesteś jakąś męczennicą, czy jak? Przecież na twoim miejscu stałaby teraz Shadow.
Przyjrzałam mu się uważnie. Faktycznie nie rozumiał. Jego zielone oczy świdrowały moją sylwetkę. Nie mogłam uwierzyć, że ktoś naprawdę może nie wiedzieć, czym jest poświęcenie. Przecież większość ludzi oddałaby życie za to, aby ich bliskim nie działa się krzywda. To dlatego, tyle ludzi walczyło w powstaniach. Oni chcieli, aby ich dzieciom żyło się lepiej. Mogłam się spodziewać, że zwykły Kapitolczyk nie zrozumie sensu przyjaźni i miłości.
-Nie jestem żadną męczennicą. Jestem człowiekiem, który martwi się o osoby, które kocha.
Między nami zapanowało chwilowe milczenie. Mierzyliśmy się spojrzeniami. Mój kat dziwnie zagryzł wargę jakby był skrępowany. Jego włosy sięgające do ramiona, zebrał w kitkę, ale kilka kosmyków wypadło i teraz wpadały mu do oczu. Dziwnie było patrzeć na tego mężczyznę w czarnej koszulce, wojskowych spodniach i glanach. Gdy tak dłużej mu się przyglądałam, zrozumiałam kim on jest. A raczej był.
Jęknęłam bezwiednie.
Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że to Gabriel Lawrence. Jeden z głównych strażników prezydenta Snowa, przyjaciel Xandera, jej ojca.
Nabrałam pewności, że on chce przejąć władze w Panem kosztem mojego życia. Wierzy, że gdy zaszantażuje Paylor, ona odda mu władze. A wtedy ludziom będzie się żyło jak za czasów Snowa. Niedobrze.
-Koniec tych pogaduszek. Chciałabyś sprawdzić jak czuła się Johanna Mason, gdy poddawałem ją elektrowstrząsom? Fajna zabawa, może potem wrzucę cię do wanny i tam spróbujemy pobawić się prądem - odłożył młotek i pociągnął mnie za rękę do krzesła w kącie.
Wyrywałam się, a nawet posunęłam się do ugryzienia go w dłoń, ale on nic sobie z tego nie robił. Mój wzrost nie pomagał mi w zapieraniu się. Jednym silnym ruchem posadził mnie na krześle i przypiął metalowymi obręczami. Stare siniaki zaczęły promieniować bólem, ale tylko zacisnęłam zęby.
-Najpierw zaczniemy od najmniejszej dawki - zaczął coś majstrować przy krześle.
Gdy przez moje ciało przepływał prąd czułam się strasznie. W skali bólu od jeden do dziesięciu, ten zdecydowanie był na dziewiątym miejscu. Wyżej był tylko ból, który opanowuje moje ciało, gdy nie dostanę leków i umieram.
Przez całą okrągłą godzinę krzyczałam, aż mój głos powoli cichł, ale ból jedynie się zwiększał. Czułam swąd palonego ciała i włosów. Strasznie współczułam Johannie, że musiała przez to przechodzić. W głębi duszy cieszyłam się, że ja siedziałam na tym krześle, a nie Shadow. Nie mogłam wyobrazić sobie tej niebieskowłosej piętnastolatki, który zwija się tutaj z bólu.
Nagle to wszystko zniknęło, cały ból wyparował, a moje usta nadal były rozchylone w niemym krzyku. Gabriel odpiął mnie od krzesła i szarpnięciem postawił na nogi.
W ręku trzymał nożyczki. Odwiązał wstążkę, którą związałam włosy. Opadła na podłogę poczerniała. W pomieszczeniu śmierdziało odorem palonej skóry. Kat przysunął nożyczki do moich długich, sięgających połowy pleców włosów i tuż pod uchem obciął. Patrzyłam zdezorientowana na spalone kosmyki. Gdy skończył mnie strzyc, pokręciłam głową. Było mi strasznie zimno w szyję. To była tak wielka zmiana, że aż łzy zakręciły mi się w oczach. Dotknęłam ręką głowy i przeczesałam palcami moją czuprynę. Nie mogłam oderwać oczu od podłogi, gdzie moje kudły leżały wokół mnie.
-Teraz wyglądasz bardzo seksownie - stwierdził Gabriel.
Zrobiłam krok w jego stronę gotowa go uderzyć, ale osłabiona osunęłam się na podłogę. Otoczona swoimi włosami, które tak uwielbiał Cinna, zemdlałam.





Ufff... znów ledwo się wyrobiłam xd 
Ostatnio strasznie ciężko mi się pisze, to chyba przez tę szkołę. Brak weny mnie przytłacza, ale daję radę ;3
Coś ostatnio wasza aktywność zmalała. Trochę mi przykro, bo ja się produkuję, a tylko kilka osób napisze co sądzi o rozdziale. ;c
Nie mniej jednak, dziękuję tym osobom. :)
Niech los zawsze Wam sprzyja! ;3

10 komentarzy:

  1. S-Sandra... to jest przerażające. Nie jestem wrażliwa i takie rzeczy nie robią na mnie wrażenia, ale to... zwaliło mnie z nóg.
    Mimo, że naprawdę strasznie to napisałaś, to i tak jest fenomenalne! Zaparło mi dech w piersiach, naprawdę.
    Cudowny talent, wykorzystuj go dalej!
    A tak z innej beczki, to masz może GG?
    Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału i pozdrawiam~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miało być, że strasznie to opisałaś.
      Gomen, coś nie pykło... xD

      Usuń
    2. Wiem, miało być strasznie xd Dzisiaj mam taki sadystyczny humor :D Serio xd
      Dzięki ;3 Postaram się go wykorzystać :)
      Oczywiście, że mam xd Nie spodziewałam się, że ktoś chciałby ze mną popisać xd Jestem wniebowzięta, skarbie ;) Pisz na GG:48498831. :D
      Pozdrawiam ;3

      Usuń
  2. Nie martw sie skarbie, niektórzy (czyt. ja) po prostu są leniwi, ale czytają. Aktywność ci spadła, ale nie ,,czytalność"...

    Skarbie, dobijasz mnie tym, że ty masz taki wielki talent, a ja jestem zerem. Rozdzialik cudo, a ja lewituję na randkę z chemią :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uff xd Już myślałam, że większość mnie opuściła, bo to jest tak słabe, że nie dają rady dalej :3
      Ja mam wielki talent? ;o Jestem skłonna założyć się, że ty również wykazujesz nieprzeciętne zdolności do pisania ;*
      Dziękuję <3 Życzę udanej randki ^^
      Pozdrawiam xD

      Usuń
  3. Takiego zwrotu akcji się nie spodziewałam ;)
    Przepraszam, że tak dawno mnie tu nie było, ale jakoś wyleciało mi to z głowy. Na szczęście już nadrobiłam zaległości... i czekam na ciąg dalszy XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej ;3
      Cieszę się, że cię zaskoczyłam :D
      Nic się nie stało, naprawdę :) Naprawdę fajnie, że tu jesteś ;3
      Pozdrawiam.

      Usuń
  4. Hej :)
    Od dłuższego czasu wiedziałam, że masz skłonności do bycia niezwykle brutalną dla swoich bohaterów, ale tym razem coś Cię chyba za bardzo poniosło. Jak mogłaś? No jak? :(
    Quinn i Cinny? Aż ciężko było mi sobie wyobrażać te wszystkie tortury, które im zadawałaś, bo mnie w pewnym momencie serce z żalu zaczynało boleć.
    Co do Haymitcha to brawa dla niego, i to wielkie! Nareszcie jakiś rozsądny głos w tym skorumpowanym państwowym szczycie i walka o życie biednych dzieci. Najbardziej dobijające w całym tekście było chyba stwierdzenie, że nie warto walczyć o życie trybutów i należy zrzucić to na drugi plan, bo przecież i tak mieli zginąć na arenie. Przecież to jest najprawdziwsza prawda i dlatego tak przeraża! Oni i tak mieli umrzeć. Dlatego nikogo z władzy nie wzrusza ich los; jedynie ci, co musieli walczyć o życie w przeszłości wiedzą jak należy postąpić. I mam nadzieję, że im się uda, bo tyle cierpienia jakie fundujesz Cinny i reszcie to po prostu niewyobrażalne.
    I tak jak kiedyś napisałam - nie ma dobrego wyjścia z tej sytuacji; żaden system nie zapewni normalnego funkcjonowania społeczeństwa, bo obydwa są przesycone żądzą zemsty i krwi, a przemoc wcale nie jest dobrym sposobem na zdobycie szacunku, a tym bardziej posłuchu wśród ludzi.

    'Przecież na twoim miejscu stałabym teraz Shadow.' -> stałaby

    Pozdrawiam i czekam na następny :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bry ;3
      Nie poniosło mnie wcale. Chociaż może ociupinkę. :) Sama nie wiem dlaczego takie okrutne sceny daję. Kiedy to pisałam miałam strasznie okrutny nastrój. W sensie miałam jakieś krwawe myśli. Nawet reklamę papieru toaletowego z tymi misiami polarnymi, przerobiłam tak, że gdy opowiedziałam o swoim scenariuszu tej reklamy, moja kuzynka zbladła xD

      Może i ciężko, ale to Panem, skarbie. Tutaj nie ma taryfy ulgowej.

      Haymitch będzie walczył jak lew o Cinnybel i resztę. Ten tekst o skazaniu dzieci na śmierć przez Paylor, miała taka być, pokazać nieczułość tych ludzi. Bardzo dobrze to opisałaś w swoim komentarzu. Właśnie o to chodziło ;)

      Nie ma. Będzie krew, łzy, pot i śmierć. Taki zgotuje los Cinnybel i jej bandzie. Niestety. Chyba, że mi się odwidzi.

      Dziękuję za wskazanie tego błędu, już poprawiłam :)
      Pozdrawiam i dziękuję <3

      Usuń
  5. Zabrzmie jak psychopata (niby w teście z Pułapek Umysłu wyszło mi że mam skłonności psychopatyczne ale cii xD) ale uważam że jest meeega ciekawie.
    Jak w prawie wszystkich blogach o Igrzyskach czy to 76,71 czy 69 bohater albo ginie albo wygrywa, u ciebie tak naprawde nie wiadomo co i jak...
    Do tego jeszcze te opisy totrur *w*
    Miżna lepiej wczuć sie w klimat Kosogłosa <3

    OdpowiedzUsuń

Jak większość blogerów wyznaję zasadę czytasz=komentujesz. Mam nadzieję, że zdajecie sobie sprawę, że komentarze naprawdę dają niezłego kopa do dalszej pracy. ;)