piątek, 28 listopada 2014

Część druga: Rozdział 8

Kierując się do jadalni późnym popołudniem, czułam się szczęśliwa. Długi sen w normalnym, miękkim łóżku pozwolił mi zregenerować siły. Cieszyłam się, że tej nocy nie nawiedził mnie żaden koszmar, choć wiedziałam, że wszystkie moje ofiary czekają poza świadomością na wydostanie się na pierwszy plan snów.
Gdy weszłam do przestronnego i kolorowego pokoju jadalnego, ktoś mnie napadł. Dosłownie. Jakaś kolorowa istotka, prawie zrzuciła mnie z nóg, przy okazji wbijając mi obcas w nogę.
-Effie - jęknęłam.
Owiał mnie jej mocny zapach perfum, a włosy z peruki wpadły mi do ust. Kobieta odsunęła się ode mnie dopiero wtedy, gdy mój brzuch zaburczał naprawdę głośno, a ja zaczęłam się mocno krzywić z bólu.
-Cieszę się, że cię widzę, kochaniutka! - zapiszczała Trinket.
Zaczęłam podskakiwać na jednej nodze, jednocześnie masując drugą.
-Fajnie, że tutaj jesteś, Effie - wymamrotałam i doskoczyłam do krzesła przy stole.
Mimo późnej pory, stół zastawiony był obficie. Wszystko było ciepłe i aromatyczne. Kolory mieniły mi się przed oczyma, a w głowie się kręciło od tych wszystkich pięknych zapachów. Byłam strasznie głodna, więc zapomniałam o bólu i sięgnęłam po moją ulubioną bułeczkę z czekoladą i kakao. Do tego jakaś jajecznica, a może potem owoc. Nie wiedziałam co pierwsze zjeść. Nagle ktoś trzepnął mnie po ręce przywracając do rzeczywistości.
Spojrzałam w górę i napotkałam karcący wzrok Effie.
-Cinnybel, nie wolno ci dużo jeść. Długo w ostatnim czasie głodowałaś. Twój żołądek odzwyczaił się od takiej bomby kalorycznej. Uwierz mi, kilka razy zdarzyło mi się zobaczyć wygłodniałych ludzi schodzących z areny. Największym głupstwem było by teraz ogromnie się nawpychać. A poza tym twoja linia może być zagrożona przez takie coś. Chyba nie chcesz wyglądać jak beczka! - świergotała dalej opiekunka, ale ja postanowiłam jej nie słuchać i w spokoju napełniałam swój żołądek.
Gdy stwierdziłam, że już starczy, otarłam serwetką usta i poszłam się przebrać. Ubrałam jeansy i jakąś bluzkę. Na to narzuciłam żakiet i wyszłam na hall. Przy windzie wpadłam na Haymitcha, który właśnie wchodził do salonu. Jego przekrwione oczy mówiły mi, że jest w trakcie trzeźwienia. Najwidoczniej po przybyciu do mieszkania świętował nasz powrót do Kapitolu. Jego ubiór był niechlujny, a fryzura była rozczochrana. Zaspany patrzył na mnie niemrawo.
-Gdzie się wybierasz? - zapytał, ziewając.
-Do domu - powiedziałam cicho i nacisnęłam guzik windy.
Haymitch od razu wytrzeźwiał. Doskoczył do mnie i mocno chwycił mnie za rękę.
-Nie możesz wyjść - rzekł twardo i nieustępliwie.
-Dlaczego? - zdumiona otworzyłam szeroko oczy.
Uciekł spojrzeniem od mojej twarzy, wtedy dopiero dostrzegłam sine cienie pod jego oczami. Wydawał mi się zmęczony i udręczony. Martwiłam się o niego.
-Co się stało, Haymitch? - pociągnęłam go za ramię.
-Po prostu nie możesz opuścić mieszkania. Paylor zakazała ci tego - odparł.
Zaskoczyła mnie ta wiadomość. Nawet nie pomyślałam o tym, że pani prezydent już wie, że zostaliśmy uratowani przez mentorów.
-Ale ja tylko pójdę zobaczyć dom - westchnęłam i wyrwałam się z uścisku Haymitcha.
-Nie, naprawdę zostań. Wyjdzie ci to na dobre - próbował mnie przekonać.
-Pójdę - uparcie stawiałam na swoim.
-Idź, ale nie wracaj do mnie z płaczem - powiedział burkliwie, odwrócił się i poszedł do salonu.
Wzruszyłam ramionami i zjechałam windą w dół. Szłam ulicą ze spuszczoną głową. Nie chciałam, aby ktoś mnie rozpoznał.
Znajdowałam się jakieś osiem przecznic od mojego domu, który stoi blisko centrum. Stawiałam kroki powoli, chciałam napawać się urodą tego miasta. Mijałam ludzi roześmianych, szczęśliwych. Zazdrościłam im tej beztroski, uśmiechu oraz nieskalanych śmiercią wspomnień. Te wszystkie jaskrawe kolory raziły w oczy, szpilki niektórych pań czasami wbijały się głęboko w stopy, a peruki gubiły włosy i przyklejały się do moich spodni. Nie przeszkadzała mi żadna z tych rzeczy. To było coś znajomego, dom, za którym tęskniłam, choć nie zawsze stolica była dobrym miejscem.
Z moim zwykłym i mało ekstrawaganckim strojem nie wyróżniałam się aż tak bardzo, ponieważ wiele osób, które sprowadziły się z dystryktów do Kapitolu po wojnie, chodziło w normalnych ciuchach. Kapitolińczycy patrzyli na nich nieufnie, ale jakoś specjalnie się tym nie przejmowali.
Na ulicy mogłam zaobserwować jakąś zmianę. Było więcej Strażników Pokoju. Stali niby swobodnie, ale można ich było spotkać przy każdej latarni. Tworzyły się grupki ludzi, którzy szeptali między sobą i patrzyli nienawistnie na uniformy strażników, na których widniała nazwa jednostki. Większość żołnierzy pochodziła z armii Paylor. W powietrzu wisiało napięcie i jakaś niechęć. Paylor musi robić coś takiego, że nie podoba się mieszkańcom stolicy. Dziwne. Na początku wszyscy uwielbiali panią prezydent. Na pewno była lepsza niż panująca krótką chwilę Alma Coin, która wygrała razem z Trzynastką zabawę ze Snowem. Działo się coś niedobrego.
Przestałam o tym myśleć, gdy w końcu dotarłam w okolice mojego domu. Gdy zatrzymałam się na chodniku przed rodzinnym budynkiem, musiałam zdusić szloch. Zacisnęłam zęby na pięści i jęknęłam cicho z bólu. Haymich miał rację. Nie miałam tutaj przychodzić.
Nie mogłam w to uwierzyć. Choć mogłam się tego spodziewać. Mogłam przewidzieć, że Gabriel nie zaprzestanie na torturach Quinna i śmierci Shadow, ale szala się przechyliła.
Ogarnęła mnie bezbrzeżna wściekłość na tych wszystkich sympatyków Snowa. Ale zaraz po prostu umysł złamał się i poszłam przed siebie.
Patrzyłam na pokryte sadzą zgliszcza mojego domu. Cała budowla się zawaliła, a gruzy leżały wszędzie. Nikomu nie chciało się sprzątnąć parceli, więc widok ten szpecił dzielnicę. To zniszczone oraz będące w opłakanym stanie miejsce odznaczało się od szkła wieżowców i sterylnej bieli sąsiednich budynków.
Z tym domostwem wiązało się tyle wspomnień. I tych złych, i tych dobrych. Cinna, gdy wyprowadzał się powiedział mi, że "domu nie tworzy budynek, tylko ludzie będący naszą rodziną czy przyjaciółmi". Wierzyłam w jego słowa, ale to jednak był mój dom.
Straciłam swoje wszystkie rzeczy, każdy przedmiot należący do rodziców i brata. Chciałam to wszystko mieć przy sobie, szczególnie szkicownik Cinny. Teraz przepadło to i wiele innych wartościowych rzeczy. Jako jedyna będę nosicielką wszystkich przeżyć zaistniałych w rodzinie Vaughtów. Zawsze każdy bibelot mógł opowiedzieć jakąś historię, wypowiedzieć się na temat zdarzeń. Przepadła ta możliwość, niestety.
Stanęłam wśród pogorzeliska. Spalone przedmioty walały się wszędzie. Czasami musiałam się porządnie wysilić by przeskoczyć jakiś wielki fragment ściany. Przejść pod niektórymi belkami było ciężko, ale chciałam zobaczyć zniszczenia. Budynek nadawał się do całkowitego zburzenia i nowego odbudowania.
Nagle potknęłam się o kawałek spalonego stołu i upadłam. Zamortyzowałam upadek wyciągając ręce do przodu. Bolało, a nawet bardzo, ponieważ najwidoczniej upadłam na pozostałości po jakimś oknie i szkło wbiło mi się w dłoń.
Jakiś kamień rozciął mi skórę na policzku, krew ciepłym strumieniem spływała w dół. Nie przejmowałam się tym, bo w zasięgu wzroku błysnęło mi coś złotego. Wstałam i podeszłam do tego miejsca. Spod szczątków ścian prześwitywał zakurzony blask oprawionego w brązową skórę dziennika. Na okładce na samym środku była przyklejona złota broszka kosogłosa. Oniemiała podniosłam notatnik i zdmuchnęłam kurz. Nie widziałam wcześniej tego dziennika. Wiedziałam, że musiał to być szkicownik Cinny, bo któż by inny zostawił w naszym domu swój kajecik.
Otarłam łzy i otworzyłam go. Na początku pięknym charakterem pisma mojego brata było napisane "Dla Cinnybel, tej nieznośnej istotki". Przewracałam dalej strony. Na każdej kartce widniał jakiś jego projekt dopasowany do mojej sylwetki i rozmiarów. Przy wszystkich rysunkach napisał jakąś zabawną lub podnoszącą mnie na duchu uwagę. Na samym końcu wsunięta była koperta opatrzona moim imieniem. Chciałam teraz rozerwać kopertę, ale moja psychika nie dała rady i trzaskiem zamknęłam szkicownik.
Odwróciłam się i przez przypadek kopnęłam jakiś przedmiot. Wyglądał bardzo znajomo. Schyliłam się po niego, wkładając zeszyt pod pachę. Prawie znów się rozpłakałam, gdy zobaczyłam przedmiot w mojej ręce. Na wierzchu były wygrawerowane moje inicjały. Cinna sam zaprojektował ten futerał. W środku znajdowały się tajne skrytki, w które wkładałam wiele cennych rzeczy. Byłam pewna, że zdjęcia i inne małe drobiazgi zachowały się tam nieruszone. Uchyliłam zakurzone wieko.
W środku pośród szarego aksamitu oraz tysięcy różnych karteczek i zdjęć leżał błyszczący, wyglądający na nowy, srebrny flet poprzeczny. Miałam go od jakiś siedmiu lat, ale dawno na nim nie grałam. Przejechałam delikatnie palcem po ustniku i korpusie. Przy lekkim dotknięciu w moim umyśle pojawiło się wiele wspomnień, gdy grałam, a Cinna słuchał, krytykował i groził, że wezwie z powrotem znienawidzonego przeze mnie muzyka, który uczył mnie grać. Uwielbiałam te momenty, ponieważ wtedy zdarzało mi się prawie pękać ze śmiechu.
Zamknęłam futerał odcinając się od wspomnień. Za mną rozległ się cichy i delikatny głos.
-Chciałabym kiedyś usłyszeć jak grasz.
Podskoczyłam i odwróciłam się gwałtownie, myśląc gorączkowo, że w razie zagrożenia będę mogła bronić się fletem.
Na szczęście nie było to konieczne, bo przede mną w skromnym ubraniu stała zapłakana Venus. Chciałam do niej podejść, ale ona wyciągnęła rękę do przodu zatrzymując mnie w miejscu.
-Bardzo mi przykro z powodu twojego domu - powiedziała.
Przełknęłam ślinę i pokiwałam głową. Zdobyłam się na bohaterski czyn i wymamrotałam:
-To był tylko budynek - przyjrzałam jej się uważnie. - Coś się stało?
Otarła ręką czoło.
-Wiesz, moje życie się wali. Rodzina jest zachwycona moim występem na igrzyskach, ale mój ukochany... on... - zaszlochała.
Podbiegłam do niej i chciałam przytulić, ale odsunęła się gwałtownie.
-Powiedział, że mnie już nie kocha i ma inną. Stwierdził, że gdy zostałam wylosowana na igrzyska nasza miłość się wypaliła i nic nie jest tak jak przedtem. Owszem, zabijałam ludzi, brałam udział w tym chorym przedsięwzięciu Paylor, ale to nadal ja.
Wybuchła płaczem. Jej złamane serce było widoczne jak na dłoni. Przytuliłam ją mocno. Płakała bardzo długo.
-Hej, spokojnie - głaskałam ją po plecach.
-Wiesz co było najgorsze? - zapytała, pociągając nosem.
Pokręciłam głową.
-Trayan uważa, że prowadzam się z Bluxem i nie jestem lepsza od Finnicka Odaira, który się sprzedawał.
Zaniemówiłam. Jak on mógł tak źle wyrażać się o Venus? Albo o Finnicku? Venus w życiu by tak nie upadła, a Odaira poznałam kiedyś i to naprawdę fajny gość. Nie sprzedawał się, bo chciał, tylko dlatego, że Snow mu kazał i groził.
-Co za drań! Jak on tak może? - wykrztusiłam.
-Nie wiem, po prostu dla mnie jest to nierealne. Chciałam dla niego wygrać igrzyska, byłam gotowa zabijać ludzi, a on właśnie mi powiedział, że... że... - znów się rozpłakała.
Westchnęłam. Otworzyłam futerał i wyciągnęłam suchą szmatkę. Szybko otarłam instrument i wzięłam go do ręki. Zastanowiłam się chwilę, zaczerpnęłam powietrza i zaczęłam grać. Musiałam się oswoić z instrumentem, którego od śmierci Cinny nie używałam. Wybrałam piosenkę, który kiedyś z pomocą brata i mojego nauczyciela gry ułożyłam. Utwór był radosny i pokrzepiający. Z łatwością przypominałam sobie kolejne dźwięki i wspomnienia z nimi związane. Wraz z końcem mojego występu dla Venus, jej oczy robiły się suche, a na twarzy wykwitła błogość.
Gdy skończyłam, mocno mnie przytuliła i zaczęła klaskać.
-Pięknie - powiedziała.
Wymamrotałam podziękowania, chowając flet do futerału. Ruszyłyśmy do mieszkania Haymitcha. Przemykałyśmy uliczkami, rozmawiając szeptem. Nie chciałyśmy rzucać się w oczy.
-Jak tam po powrocie? Widziałaś już się z rodziną? - zagadnęłam.
-Widziałam. Strasznie za nimi tęskniłam. Tata powiedział, że przynoszę chlubę naszej rodzinie. Nie wiem, czy się z tego cieszę. Na pewno nie z takiej sławy - mruknęła.
Pokiwałam głową. Mocno zaciskałam palce na rzeczach trzymanych w dłoniach. Teraz bardziej niż ostatnio odczułam to, że jestem sierotą.
-A Blux? Już jest z rodziną? - zapytałam.
-Tak. Dzwonił dzisiaj do mnie - powiedziała cicho.
Doszłyśmy pod wieżowiec, w którym mieszka Haymitch. Uzmysłowiłam sobie, że to mój jedyny dom. Nie miałam, gdzie się podziać. Miałam wielką nadzieję, że Haymitch pozwoli mi ze sobą zamieszkać. Wiem, że on wynajmuje tylko to mieszkanie, bo jego prawdziwy dom znajduje się w próbującej się otrząsnąć po bombardowaniu Dwunastce.
Venus spojrzała na mnie dziwnie, widząc że zamilkłam.
-Co jest, Cinny?
Wzruszyłam ramionami i spróbowałam się uśmiechnąć. Sięgnęłam do szklanych drzwi budynku, w którym mieszkał Haymitch. Powstrzymał mnie pisk opon obok nas. Przy krawężniku zatrzymał się czarny jeep, z którego wysiadł mężczyzna z licznymi odznakami na mundurze. Napis na jego piersi wskazywał, że jest jednym z przybocznych Paylor.
Podbiegł do nas i zapytał:
-Która z was to Cinnybel Vaught?
Wiedziałam, że był całkowicie pewien, że ja to Cinnybel.
-To ja. Czym mogę służyć?
-Prezydent Paylor oczekuje ciebie w Pałacu Prezydenckim - powiedział, poprawiając sobie włosy.
Westchnęłam i podałam Venus moje jedyne rzeczy, które posiadam.
-Venus, w apartamencie powinna być Effie. Idź coś zjedz i mogłabyś odłożyć te rzeczy do jednego z pokojów? - zwróciłam się do przyjaciółki, patrząc jej w oczy i przekazując niemo, że nie mam pojęcia o co może chodzić Paylor.
Wsiadłam razem z żołnierzem do samochodu. Siedziałam wciśnięta pomiędzy dwóch innych mundurowych. Czułam się tam strasznie niekomfortowo. W aucie działała klimatyzacja i moje krótkie włosy łaskotały mnie nieprzyjemnie w szyje.
Po kilkunastu minutach zatrzymaliśmy się pod Pałacem. Gdy chciałam wyjść w szybę trafiło kilka ostrych przedmiotów. Odskoczyłam zaskoczona. Z bijącym sercem wcisnęłam się w siedzenie. Nie rozumiałam, co się dzieje, dopóki siedzący z przodu żołnierz nie odwrócił się i nie oznajmił swoim kolegom:
-To znowu ci cholerni protestanci. Paylor musi coś z nimi zrobić. Inaczej stracimy kontrole.
Ta wypowiedź potwierdziła moje przemyślenia na temat sytuacji w stolicy. Nie napawa ona entuzjazmem. Coś się zaczęło dziać z zaufaniem ludzi do nowej pani prezydent.
Jeden z siedzących obok mnie mężczyzn wysiadł i sprawdził teren. Gdy było czysto, przebiegliśmy do wnętrza Pałacu. Żołnierze prowadzili mnie do Centrum Dowodzenia.
Przechodząc w obfitujące w jedwabie i złoto korytarze, miałam ochotę wymiotować. Czułam się strasznie, a do tego nawiedzało mnie złe przeczucie. Nie miałam czasu podziwiać kunsztownych zdobień, wypolerowanego drewna na ścianach i błyszczących kafelek pokrywających podłogę. Sufit był śnieżnobiały i wysoki. Światło wpadało przez duże szyby oprawione w pozłacane ramy. Kryształowe żyrandole rozpraszały blask słońca, przez co w pomieszczeniu było jasno.
Zatrzymaliśmy się przed brązowymi drzwiami. Weszłam do środka.
Pomieszczenie urządzone było prosto. Ciemne ściany pozwalały na wyświetlanie na ich powierzchni map, notatek i zadań. Długi stół z wieloma krzesłami ciągnął się przez cały pokój. Światło pochodziło z wielkiej białej tablicy, aktualnie pustej. U szczytu blatu siedziała Paylor z poważną miną. Na jednym z krzeseł rozwalił się Haymitch w tej swojej szarej czapce. Poza nami w środku nie było nikogo więcej. Mój przyjaciel nie miał szczęśliwej miny.
-Cieszę się, że cię widzę, Cinnybel - usłyszałam nutkę fałszu w jej głosie.
Skinęłam głową.
-Mamy pewne problemy z Gabrielem - nie czułam się zaskoczona tym faktem. - Nie wiemy jak go zgładzić. Zauważyliśmy, że jego grupa bardzo pragnie władzy. Myślą, że jeżeli zranią ciebie oddam im władze. Głupcy... Przecież nie będę narażać całej społeczności dla dobra jednej jednostki.
Przełknęłam ślinę.
-Przed pół godziną dostaliśmy bardzo, ale to bardzo okropną wiadomość. Właśnie zbieram armię by Panem nadal żyło w spokoju i harmonii. Wydaję mi się, że to wszystko to twoja wina, więc obarczam ciebie odpowiedzialnością rozwiązania tego problemu. Masz na to dzień. Gdy zobaczysz to nagranie musisz działać szybko. Inaczej wiele osób zginie.
Otworzyłam szeroko oczy. Co ja znów zrobiłam? Czy ja nie mogę mieć jednego spokojnego dnia?
-Paylor, przecież to nie jest jej wina, że Gabriel to wariat i psychopata - zaczął Haymitch. - Pomyśl logicznie.
Pani prezydent wzruszyła ramionami i nacisnęła jakiś guzik na szklanym stole.
Biała tablica rozbłysła kolorami, a na ekranie pojawiła się twarz Gabriela. To co zobaczyłam na tym filmie totalnie mnie załamało.
Wiedziałam, że aby dojść do władzy ludzie robią różne rzeczy, ale żeby posunąć się do czegoś takiego trzeba być człowiekiem bez duszy i sumienia.








"Are you, are you
coming to the tree?"
Te dwa wersy pomogły mi napisać rozdział. Po świetnym seansie, na którym byłam tydzień temu, cały czas to śpiewam. Również mój mózg podczas pisania nie chciał tego zostawić i to mi w jakiś sposób pomogło. Nastroiło mnie tak igrzyskowo. :D
W rozdziale znów pomęczyła trochę Cinnybel, ale w końcu po to ją mam. :3 Mam nadzieję, że nie zawiodłam Was. Poproszę o szczere opinie. :)
Niech los Wam zawsze sprzyja! ;3


9 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. No to tak: zabiję każdego, kto jeszcze słowem wspomni o hanging tree. Mam już dość. Tylko hanging tree i hanging tree. No ludzie, to jest moja piosenka! :D
      Potem:
      Haymitch, bohater dnia dzisiejszego wkracza na pierwszy plan. No plsssss, więcej takich akcji!
      Po ktoreśtam: Effie. Nie wiem, jak ludzie mogli mówić, żeby effie nie było w filmie. No bycze po prostu. Nie wiem jak można nie lubic effie. No nie ogarniam.
      Po następne: haymitch i effie razem w mieszkaniu?
      Dlaczego ja wszędzie dopatruję się hayffie? XD A tak serio, to nawet ten moment ,,lepiej wyglądasz bez makijażu" ,,a ty trzeźwy" mi się kojarzy xD Tak więc zezwalam łaskawie na hejfienie xD
      Potem: Cinny nie możesz tego robić. Daj jej odpocząć no! Chociaż jeden dzień, ty gabrielu jeden. No cinny nie wyrobi niedługo i serio wykituje ze stresu i przepracowania, a nie z tortur i wgl! No weź się nad nią zlituj no!
      Umm... jeszcze chciałam zapytać co z gabrielem bo wbrew logice tego świata lubię kolesia xD i głupio jakoś tak, bez niego? Nieeeee xD zaraz będziesz kogos torturować, bo to ty, prznajmniej nie musze długo tęsknic xD
      Yyy... no to jak wrażenia jeszcze po Kosie? Ogólnie to beznadziejny, za mało haymitcha, gale'a i johanny xD A za dużo katnis i pity, no ale...
      Aha, i jeszcze chciałam powiedzieć, że jak zabijesz kogokolwiek, to oblężenia pod domem loksa wstrzymamy i będzie walka 1:1 az zmuszę cię do zmartwychwstania tej osoby xd
      Tak więc trzymaj się, miłych mikołajek jeszcze zdążę życzyć, i miłego tygodnia :D

      Usuń
    2. Uwielbiam The Hanging Tree! <3 Kocham, kocham, śpiewam, śpiewam... :D
      Okay, Haymitch musi być :D
      Właśnie jak? Ona jest świetna. Taka typowa mieszkanka stolicy, z której idzie się pośmiać, ale jej trochę trzeba współczuć. Effie to naprawdę fajna kobieta. :D
      Njeee.. choć... nie, jednak nie :D Ona wpadła z wizytą.
      O tak, mnie też się kojarzy! :D To było boskie. :D Choć niezbyt lubię tak szczerze powiedziawszy ten parring :D
      Przepraszam, ale ze mną jako ręką piszącą nie będzie spokoju. Chyba, że Gabriel umrze. To wtedy będą mieli hulaj dusza spokojnie. :P Spróbuję rozważyć twoją prośbę.
      Lubisz go? :o Och, cieszę się. Czarne charaktery są fajne. Uświadomiła mi to Phoenix. :D
      A co do Kosogłosa to mnie się podobał. Choć zgadzam się z tobą, że za mało Haymitcha, Johanny... za dużo Peety i Katniss.. blee.. nie lubię ich, ale to w końcu głowni bohaterowi, musieli być ;3 A Gale mi nie przeszkadzał, ale go nie lubię ;) Myślałam, że Kosogłos jakoś na mnie wpłynie, że go polubię czy coś, ale jednak nie. :D
      Och, mam się bać? :P Rozumiem groźbę. :D
      Ty również. Mam nadzieję, że dzisiejsze mikołajki dobrze spędziłaś. ;)
      Dziękuję i pozdrawiam ;3

      Usuń
  2. Nowy rozdział, czyli teoretycznie powrót do "normalności" po arenie i więzieniu przez Gabriela miał być nieszkodliwy dla Cinny. Przynajmniej tak sobie go wyobrażałam - choć odrobina spokoju, może jakaś dobra wiadomość, coś pozytywnego tak dla odmiany. Ale nie, teraz musiałaś zabrać się za tortury psychiczne.
    Nigdy w życiu nie chciałabym być świadkiem czegoś takiego jak ona - cały dom, miejsce, z którym wiązała się większość jej wspomnień został zrównany z ziemią! Nie wiem, co musiała czuć kiedy zobaczyła to wszystko, bo po prostu to zbyt trudne do wyobrażenia, przynajmniej dla mnie. Tyle wspomnień związanych z Cinną. Aż serce boli.
    I ten facet Venus! Jakiś nieogarnięty w ogóle. Niech sobie da z nim spokój i znajdzie kogoś wartościowego.
    A teraz pytanie: Gdzie jest, przepraszam Cię bardzo, Quinn?
    A Effie, niby nic do niej nie mam, ale zachowuje się jak typowa kobieta ze stolicy. Przecież Cinny przez tyle czasu była torturowana, głodna itd a ta wyskakuje z dbaniem o linię. Ja rozumiem wszystkie kwestie związane z biologią i odżywianiem, ale żeby mówić Cinny, że będzie gruba? ;P
    No i oczywiście nie dajesz nam zapomnieć o Gabrielu, niby go nie ma, ale swoje trzy grosze musi włożyć. Ciekawe co teraz wymyślił dla biednej Cinny?
    Pozbądź się go szybko, proszę :P I niech zabierze ze sobą Paylor.
    Teraz pozostaje czekać na następny :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odrobina spokoju u mnie? To nie przejdzie. Musiało być takie...eee.. bum :D Po raz etny xD
      Ja też nie. Straszne. Chybabym całkiem się załamała i już nigdy z łóżka nie wstała.
      A tak zrobi. Venus jest bystra. :D
      Quinn jest w następnym rozdziale. :D
      Totalna Effie, nawet w Trzynastce zachowywała się jak rasowa mieszkanka stolicy. :D
      Już możesz się tego dowiedzieć w nowym rozdziale. :D
      Njeee.. musi jeszcze trochę wszystkich pomęczyć. Choć, och! To będzie możliwe. :D
      Pozdrawiam ;3

      Usuń
  3. Świetny rozdział, bardzo spodobał mi się Twój pomysł odnośnie domu Cinny i moment, gdy grała na flecie przy Venus. To było niesamowicie wzruszające.
    No tak, po torturach fizycznych czas na rozwalanie psychy, eh... Jestem ciekawa co jest na tym filmie.
    Ugh, Paylor. Nie znoszę jej. Wredne babsko, obwinia za wszystko Cinny. Mam nadzieję, że w jakiś, hm, fajny sposób odbierzesz jej życie, o ile odbierzesz.
    Pozdrawiam i czekam do następnego~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Co do domu Cinny, to wymyśliłam to chyba pod prysznicem. Tam przychodzą mi najfajniejsze pomysły.Właśnie miało być wzruszające. :D
      A o filmie już możesz się więcej dowiedzieć, bo przed chwilą dodałam rozdział.
      Nie lubię jej, ale w Kosogłosie była nawet okay. :D Sama zrobiłam z niej wredne babsko. I jeszcze nie wiem czy ją zabiję.
      Pozdrawiam.

      Usuń
  4. Bardzo pozytywnie, nie powiem. Odrzuceni z własnego świata. Ciężko byłoby się mi po czymś takim pozbierać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję <3
      Mnie także ci powiem.
      Pozdrawiam. :)

      Usuń

Jak większość blogerów wyznaję zasadę czytasz=komentujesz. Mam nadzieję, że zdajecie sobie sprawę, że komentarze naprawdę dają niezłego kopa do dalszej pracy. ;)