Na początek chciałabym bardzo przeprosić. Za to, że mnie nie było; za to, że tyle musieliście czekać; za to, że nie odpisywałam na komentarze. Równocześnie chcę podziękować za to, ze jesteście. Blog ma ponad 12500 wyświetleń. Nieprawdopodobne, a jednak! Najlepszy prezent na urodziny! Dziękuję! <3 Rozdział nawet długi i jak na mój gust po tak długiej przerwie satysfakcjonujący. Żywię nadzieję, że wezmę się i co dwa tygodnie będzie nowy rozdział, ale nie wiem czy to się uda, bo powiedziałam sobie, że wezmę się za naukę w drugim semestrze. Zobaczymy jak to będzie. Więc już nie przedłużając... Miłego czytania.
Rozdział dedykowany Lisicy.
Są takie chwile, kiedy musisz ze wszystkim zmierzyć się samotnie. Masz wokół siebie ludzi skorych do pomocy, ale do ciebie należy poukładanie każdej myśli w swojej głowie.
Mierzyłam się z taką sytuacją zaraz po przylocie do Kapitolu. Najpierw przespałam się z trzy godziny, a potem doszły do mnie wszystkie informacje. Pani prezydent dziś wieczorem chce wydać oświadczenie na forum całego Panem. Nie mam pojęcia, z czym to jest związane, ale mamy się na nim pojawić. Druga sprawa jest taka, że całe to przedstawienie w Dziewiątce było filmowane przez ukryte kamery zamontowane przez Xandera i emitowane na cały kraj. Każdy widział jak toczyłam walkę z własnym ojcem. Myślałam, że wszyscy będą mieć mnie za potwora, ale okazało się, że we wszystkich dystryktach jestem traktowana jak bohaterka narodowa.
Kiedy wszyscy spali w swoich mieszkaniach albo przygotowywali się do wieczoru, ja wzięłam flet i uciekłam z mieszkania Haymitcha, w którym razem z nim mieszkałam. Naciągnęłam kaptur na głowę i przemykałam bocznymi uliczkami Kapitolu. Nie chciałam, aby ktoś mnie zobaczył. Napadliby mnie wtedy dziennikarze i zadawali setki pytań, na które odpowiedzi znalazłabym dopiero w kosmosie.
Na początku nie wiedziałam, gdzie moje nogi mnie prowadzą, ale gdy zobaczyłam znajomą uliczkę, odetchnęłam z ulgą. Szybkim krokiem obeszłam ruiny domu, aby stanąć w zapuszczonym ogrodzie. Przycupnęłam na jednym z gruzów i zaczęłam się rozglądać. Czułam się pusta w środku, ale zaraz wszystkie dobre wspomnienia zaczęły nawiedzać moją głowę. Uśmiechałam się do siebie jakbym była psychiczna. Przypominałam sobie jak na marmurowych podłogach razem z Cinną urządziliśmy sobie ślizgawkę; jak za każdym razem, gdy Cinna nie mógł wymyślić nowego stroju, przychodziłam do niego i grałam mu zabawną melodię, aż się nie rozchmurzał i brał ponownie ołówek w ręce z nowym pomysłem w głowie.
Wybuchłam śmiechem, gdy na pierwszy plan wyszło wspomnienie, kiedy to ja z bratem zrzuciliśmy czekoladowy tort na głowę naszej niani. Zrezygnowała od razu, gdy nasi rodzice wrócili z imprezy. Mieliśmy wtedy taki ubaw.
Pokręciłam głową i wyciągnęłam flet z futerału. Delikatnie dotknęłam zimnego metalu i porwał mnie nurt myśli.
Po powrocie od razu chciałam się skontaktować z Quinnem, ale powiedziano mi, że wypisali go ze szpitala na jego własne życzenie. Chciałam z nim pogadać, więc zadzwoniłam do jego rodzinnego domu, ale na moje nieszczęście odebrała Namissa, jego siostra, która szczerze mnie nienawidzi. Nakrzyczała na mnie, że mam trzymać się z daleka od jej braciszka. Miała taki władczy ton głosu, że byłam w stu procentach pewna, że jest spokrewniona ze Snowem. Zrobiło mi się strasznie przykro, ponieważ wracając do stolicy marzyłam tylko o tym, aby ujrzeć go całego i zdrowego.
Do tego ojciec. Bolało mnie to, że potraktował mnie jak niechcianego bękarta. Kto normalny mówi własnej córce, że jej nie chciał? Takie słowa to był cios poniżej pasa, nawet dla mnie. Uważałam się za silną osobę, stawiającą czoła wszystkim i wszystkiemu. Ale najwidoczniej jedna bliska mi osoba mogła zburzyć całą moją psychikę.
Dzisiaj po przebudzeniu czułam się strasznie. Migrena, duszności, nudności. To nie może być moja choroba, ponieważ przed wyjazdem do Dziewiątki brałam lekarstwo. To było zaledwie wczoraj! Może to przez stres wywołany dzisiejszym spotkaniem z panią prezydent albo wszystko to wina tych wydarzeń, które stłoczyły się jedne na drugich.
Odetchnęłam głęboko i pokręciłam głową, wyrzucając wszystko z głowy. Przypomniałam sobie melodię, którą grałam zawsze na urodzinach matki. Powoli wstałam i po prostu zatraciłam się w muzyce. Kołysałam się lekko i próbowałam ignorować cały otaczający mnie świat. W głowie pojawiły się wszystkie słowa, które mama kierowała do mnie po tym jak zagrałam jej tę piosenkę. Podobało jej się jak rzadko kiedy. Wtedy byłam mile połechtana, ale teraz ledwo mogę odpędzić się od każdego komplementu przez nią wypowiedzianego.
Przerwałam gwałtowanie i zaczęłam całkiem inną piosenkę. To grywałam, gdy nie mogłam spać. Wychodziłam na strych i po prostu pozwoliłam sobie popłynąć w głąb mojego zawiłego umysłu. Spojrzałam w górę i z podziwem, nie przerywając gry, wpatrywałam się w powoli zapadający zmierzch. Miałam co najmniej trzy lub cztery godziny do wystąpienia Paylor w Pałacu Prezydenckim.
Swoją całą uwagę skupiłam na instrumencie, nie kontaktując z otoczeniem. Gdy skończyłam piątą z kolei melodie, musiałam odsapnąć. Wzięłam głęboki wdech i pewna, że za mną stoi kamień, na którym siedziałam wcześniej, całym ciężarem ciała zwaliłam się do tyłu. Chyba źle oszacowałam odległość i z hukiem wylądowałam na ziemi usłanej małymi kamieniami. Zaczęłam jęczeć, bo teraz bolała mnie nie tylko głowa, ale też tyłek.
Wkurzona wstałam i otrzepałam spodnie z kurzu. Powoli i ostrożnie usiadłam na większym głazie. Przetarłam twarz dłonią, byłam naprawdę zmęczona, ale wiedziałam, że nie dałabym rady zasnąć.
Nagle usłyszałam za sobą czyjeś chrząknięcie. Podskoczyłam i odwróciłam się błyskawicznie. Kilka dni na arenie nauczyło mnie ufać instynktowi, więc od razu przyjęłam pozycje obronną.
Poczułam wielką ulgę, gdy zobaczyłam gościa mojego domu. Ledwo stał na nogach, a jego przyspieszony świszczący oddech słyszałam ze swojego miejsca. Był strasznie blady, co dowodziło, że jeszcze w pełni nie odzyskał sił.
Na mojej twarzy pojawił się wielki uśmiech i powoli wyprostowałam się. Przez głowę przemknęło mi, aby rzucić się na niego w geście powitania, ale przypomniałam sobie, że przecież wyglądał tak mizernie przez ranę na plecach z imieniem. Nie byle jakim imieniem. Moim imieniem.
Skrzywiłam się i pomogłam chłopakowi usiąść na większym z głazów. Odsapnął szczęśliwy i pokazał na migi, żebym dała mu minutkę.
W tym czasie, kiedy on próbował złapać oddech, ja wyczyściłam swój instrument i delikatnie włożyłam go do futerału. Poczułam na sobie jego wzrok. Podniosłam głowę i przeraziłam się na widok jego bladej, papierowej skóry. Podeszłam i dotknęłam jego policzka.
-Wyglądasz strasznie. Powinieneś odpoczywać, a nie biec do mnie - powiedziałam karcąco.
Zaśmiał się cicho.
-Nie ma to jak miłe powitanie - puścił mi oczko.
Prychnęłam i spojrzałam w jego roziskrzone oczy.
-Jak się czujesz? - przełknęłam głośno ślinę. - I co z twoją... emmm... raną?
Od razu wysłał mi zmęczone spojrzenie. Pociągnął mnie na swoje kolana.
-Widzę, że się obwiniasz. Posłuchaj, czuję się dobrze, nic mi nie jest. To co się stało nie jest twoją winą. Twój ojciec po prostu chciał się nami zabawić - powiedział.
Przetarłam oczy ręką.
-Widziałeś - stwierdziłam.
-Owszem. Obudziłem się niedługo po tym jak ty wyleciałaś do Dziewiątki. Martwiłem się o ciebie, myślałem, że wyjdę z siebie, gdy widziałem w telewizji transmisje z dystryktu, w którym byłaś. Strasznie mi przykro z powodu twojego ojca, nigdy bym się nie domyślił, że to on był szefem Gabriela - pokręcił głową.
Zacisnęłam usta i zaczęłam machać stopą, tylko aby się nie rozpłakać. Tak długo próbowałam być silna i tłumiłam emocje. Nie chciałam tego zepsuć. Quinn lustrował mnie wzrokiem, uważnie przyglądając się każdej części mojej twarzy. Z nerwów zaczęły mi drgać mięśnie twarzy, przez co tak mocno przygryzłam usta, że po chwili poczułam jak krew powoli spływa mi po brodzie. Otarłam ją szybko rękawem bluzy i zafascynowana patrzyłam jak wsiąka między nitki. Przełknęłam głośno ślinę.
-Hej - głaskał mnie delikatnie po policzku. - Przy mnie możesz płakać.
To przeważyło szalę. Zalałam się łzami od razu. Na początku próbowałam je ocierać, ale leciały tak szybko, że po chwili się poddałam. Quinn objął mnie mocniej, a ja wtuliłam się w jego ramię łkając. Moim ciałem wstrząsały dreszcze, a serce rozrywało się na kawałki. Bujaliśmy się w tę i z powrotem. Szeptał mi do ucha uspokajające słówka, łaskocząc mnie włosami. Każda łza znaczyła coś innego, każda wyzwalała we mnie inne emocje.
Nagle rozdzwonił się telefon. Prawie spadłam z kolan chłopaka, który w ostatniej sekundzie uratował mnie przed bliskim spotkaniem z ziemią. Wyciągnął z kieszeni komórkę i powiedział, patrząc mi w oczy:
-Tak, Missy?
Westchnęłam i otarłam twarz rękawem, podczas gdy on prowadził rozmowę z swoją siostrą. Gdy poczułam się na siłach, dźwignęłam się z jego kolan i zaczęłam zbierać swoje rzeczy. Wzięłam futerał do ręki i lawirowałam między zgliszczami, aby dostać się do ulicy. Słyszałam jak Elvey podąża za mną, cicho kończąc rozmowę.
Zrównał się ze mną, gdy zaczęłam iść chodnikiem. Kierowałam się do mieszkania Haymitcha, gdzie miałam się przebrać w strój godny tego, aby pokazać się w nim przed kamerami. Idąc ocierałam się przypadkiem o grzbiet dłoni Quinna. Emanowało z niej przyjemne ciepło, przez które zapragnęłam chwycić go za rękę. Powstrzymywałam się jednak. Nie chciałam się narzucać.
Gdy zatrzymaliśmy się przed mieszkaniem Haymitcha, odwróciłam się do niego i zapytałam:
-Będziesz tam, prawda?
Patrzył na mnie lekko rozbawiony.
-Jasne. Jak mógłbym opuścić cię w takiej chwili?
Uśmiecham się do niego, ale ten uśmiech szybko zbladł, gdy dostrzegłam jak krzywi się po wyprostowaniu pleców. Zacisnęłam zęby i mruknęłam:
-Do zobaczenia.
Wbiegłam szybko do budynku, nie odwracając się. W kuchni zastałam Haymitcha, Effie i Arię jak cicho dyskutowali między sobą. Gdy weszłam umilkli, z czego wywnioskowałam, że obgadywali mnie.
-Nie przeszkadzajcie sobie - powiedziałam.
Zabrałam prędko jabłko i wodę mineralną, od razu kierując się do mojego pokoju. Tam jedząc owoc, przeglądałam wszystkie sukienki, które wisiały w szafie. Żadna nie była moja, ale wiedziałam, że mogę którąś z nich ubrać. Zdecydowałam się na prostą, elegancką, granatową sukienkę, kończącą się przed kolanami. Od pasa w dół była rozkloszowana. Naprawdę ślicznie w niej wyglądałam. Do tego ubrałam balerinki i zrobiłam makijaż. Włosy wyprostowałam i zostawiłam rozpuszczone. Zapakowałam do torebki tak na wszelki strzykawkę z lekarstwem i butelkę wody. Wyszłam z pokoju, gdzie zastałam samotnego Haymitcha wyglądającego przez okno. Gdy weszłam skierował swój wzrok na mnie.
-Pięknie wyglądasz - powiedział, posyłając mi uśmiech.
Skinęłam głową w podzięce i napawałam się widokiem Abernathy'ego w białej koszuli, marynarce i spodniach garniturowych. O wiele lepiej chyba wyglądał w mundurze lub czerni. Wydawał się za poważny w tym eleganckim stroju.
Wyszliśmy razem z mieszkania i udaliśmy się prosto w paszczę lwa.
~***~
Weszliśmy na wielką salę w Pałacu Prezydenckim. Zebrał się tam tłum dziennikarzy i najbogatszych mieszkańców stolicy. Ci pierwsi od razu do nas dopadli z setką pytań. Ignorując ich udaliśmy się na podest, gdzie stała pani prezydent w otoczeniu swoich przyjaciół. Gdy nas zobaczyła, jej oczy zabłysły dziko. Jej ciało opinała czarna sukienka, a na stopach miała wysokie szpilki. Wyglądała szykowanie i pięknie.
-Vaught, jak miło cię widzieć - przywitała się Paylor. - Ależ zrobiłaś z siebie ofiarę w tej Dziewiątce. Wykonałaś zadanie, ale dodałaś do tego tyle dramatyzmu, że myślałam o tym, aby zwymiotować.
-Paylor, jak zawsze uprzejma z ciebie kobieta. Mam nadzieję, że nie zawiodłam ciebie. Zrobiłam jak kazałaś - powiedziałam, salutując jej niedbale.
-Szkoda, że to poszło na całe Panem, ale cóż było minęło. Przygotuj się. Zaraz po mnie powiesz kilka słów - poinformowała mnie i odeszła.
Otworzyłam szeroko usta zdumiona. Nie miałam przygotowanej żadnej mowy.
-Spokojnie, skarbie. Damy radę, jestem z tobą - powiedział Haymitch, patrząc na mnie pocieszająco.
Pokręciłam głową i razem z Abernathy'm zajęłam miejsca na wysokim podeście, zaraz za mównicą, na której stała już Paylor. Obok mnie siedziała Levy, a po drugiej stronie Haymitch jako dowódcy naszej akcji. Zacisnęłam dłonie w pięści i uśmiechnęłam się sztucznie, gdy ogłoszono, że nadawanie na cały kraj rozpoczęte.
Wstaliśmy, aby odsłuchać hymnu Panem, a potem głos zabrała ta żmija.
-Witam wszystkich obywateli Panem! Z radością mogę was poinformować, że nasz kraj został oczyszczony z ludzi Snowa. Możemy przestać się bać i w końcu żyć w spokoju. Delektując się wolnością, chciałabym wam przekazać jak strasznie jest mi przykro, że musieliście oglądać tą całą sytuację w Dziewiątce. Mnie samej nie było łatwo oglądać tej masakry. Haymitch Abernathy i Levy O'Donnell naprawdę świetnie się spisali. Jestem z nich dumna - mówiła dalej, ale nie słuchałam.
Próbowałam stłumić ból, który narasta w moim ciele. Coś było nie tak i to bardzo nie tak. Nie obchodziło mnie nawet to, że Paylor pominęła mnie w podziękowaniach. Miałam to głęboko w poważaniu, bo temperatura mojego ciała zaczęła wzrastać. Na czole wystąpiły mi kropelki potu, a dłonie zaczęły drżeć. Haymitch rzucił mi zaniepokojone spojrzenie, ale pokręciłam tylko głową, bo nie było dobrym pomysłem. Zakręciło mi się w głowie i musiałam zacząć głęboko oddychać, aby nie zemdleć.
-Chcielibyśmy jeszcze raz przedstawić wam sprawcę całego zamieszania, które targało Panem przez ostatnie tygodnie. Musi ponieść odpowiednią karę. Proszę wprowadzić więźnia - skinęła pani prezydent.
Drzwi po naszej lewej się otworzyły, a do sali weszło trzech Strażników Pokoju, którzy ciągnęli za sobą mężczyznę w białym uniformie. Na twarzy miał arogancki uśmiech, a w oczach dumny błysk. Nie bał się śmierci. Zaczęłam się denerwować na widok ojca. Po co Paylor ściągnęła go przed kamery?
-Oto Xander Vaught, najbliższy doradca zmarłego prezydenta Snowa. Jest również ojcem Cinnybel - odezwała się pani prezydent, a tłum zebrany zaczął ciskać wyzwiska w stronę mojego rodzica.
Przybrałam obojętną maskę, ponieważ oczy zebranych krążyły od Xandera do mnie. Ledwo mogłam usiedzieć z bólu na krześle, a gdy ojciec zaczął mi się przyglądać to miałam ochotę wstać i wybiec z sali jak najdalej od tego miejsca.
-Prosimy Cinnybel o kilka słów do ludu - powiedziała Paylor, a dziennikarze i goście zaproszeni do Pałacu Prezydenckiego zaczęli wiwatować i skandować moje imię.
Na drżących nogach podniosłam się i stanęłam za mównicą. Przeskanowałam tłum przed sobą w poszukiwaniu Quinna, ale nigdzie go nie dostrzegłam. Zagryzłam wargę i zastanawiałam się, co mam powiedzieć. Cisza, która zapadła w sali w ogóle nie pomagała, a kamery wycelowane w moją osobę strasznie mnie stresowały. Odetchnęłam i próbowałam odgonić ból.
-Witam wszystkich bardzo serdecznie - odezwałam się nieśmiało. - Jestem zaskoczona tak jak i wy, że mój ojciec okazał się być takim sukinsynem. Zrobiłam, co w mojej mocy, aby uchronić Panem od niego. Mam nadzieję, że dobrze się czujecie w wolnym kraju, ale moim zdaniem należy się zastanowić czy faktycznie jest wolny. Czy to jest to Panem, które sobie wymarzyliśmy? Bo mnie jak na razie się tutaj nie podoba i...
-Dość - rozkazała pani prezydent i odsunęła mnie od mikrofonu, posyłając złe spojrzenie. - Wszyscy nienawidzimy Xandera Vaughta i ja osobiście uważam, że powinien ponieść karę. Upokorzył mnie, cały Dystrykt 9 i wszystkich trybutów tegorocznych igrzysk. Teraz my sprawimy, że będzie błagał o litość. A będzie błagał o to własną córkę. Czas zacząć przedstawienie.
Zaklaskała w dłonie. Podszedł do niej strażnik z jakąś długą bronią. Gdzieś już to widziałam. Pocierałam skronie ręką, aby uśmierzyć ból i w końcu zacząć myśleć. Gdy narzędzie zostało przekazane mnie przez uśmiechającą się mściwie Paylor, wiedziałam co to jest.
-Tym oto biczem Xander dostanie dwadzieścia uderzeń od swojej córki. Może się polać krew, więc wrażliwe dzieci należy zabrać sprzed telewizorów - oznajmiła pani prezydent i zeszła z podestu, siłą zabierając stąd Haymitcha i Levy.
Nieobecnym wzrokiem spojrzałam na broń w mojej dłoni, a potem przeniosłam spojrzenie na mojego ojca, który klęczał tyłem do mnie z odkrytymi plecami.
-Dalej Cinnybel! Wiem, że tego chcesz. Zrobił ci tyle złego. Teraz ty możesz mu się odwdzięczyć - podżegała mnie Paylor.
Zacisnęłam zęby i chwyciłam się mównicy, aby nie upaść. Zadać uderzenie czy odpuścić? Strasznie kusiło mnie, aby uderzać go raz za razem ku uciesze Paylor, ale wtedy czułabym się źle. Był moim ojcem i nie mogłam mu zrobić takiego czegoś, nawet gdy on uczynił mi same świństwa.
Na moim ramieniu przysiadł jakiś diabeł i zaczął mi szeptać do ucha, że powinnam zadać choć kilka uderzeń, aby zemścić się na nim za Quinna, Cinnę. Mówił, że nie mogę cały czas być grzeczną dziewczynką.
Wtedy chyba nie myślałam racjonalnie, bo powiedziałam:
-Za zniszczenie mi życia.
Spadł pierwszy cios na plecy ojca. Od razu pojawiła się tam lśniąca czerwienią rana. Spodobał mi się ten widok. Zapragnęłam zrobić mu więcej krzywdy i więcej.
-Za Cinnę - i kolejne uderzenie.
Xander nawet nie krzyknął, gdy z rany poleciała krew. Tłum był poruszony, dopingował mnie. Gdzieś w tle płakało małe dziecko, którym w ogóle się nie przejęłam. Byłam zajęta sobą i zadawaniem bólu własnemu ojcu. Gdyby matka zobaczyła, co się tam działo udusiła by mnie w kilka sekund.
-Za Quinna - wyszeptałam i uderzyłam mocniej, a wtedy ojciec krzyknął.
Na jego plecach widniały trzy wielkie pręgi. Zasłoniłam ręką usta i wypuściłam bicz z dłoni. Odsunęłam się przerażona z piskiem. Jak mogłam tak się zachować i zranić drugiego człowieka? To nie mogłam być ja.
Xander odwrócił się do mnie i błysnął zębami. Patrzył mi głęboko w oczy, rzucał mi wyzwanie. Zacisnęłam zęby i wyszeptałam:
-Jesteś potworem. Żałuję, że zniżyłam się do twojego poziomu.
Ojciec wybuchł głośnym śmiechem, szaleństwo odbijało się w jego oczach. Był idealnym przykładem jak żądza może zniszczyć człowieka. Ten mężczyzna tak zatracił się w swoim pragnieniu dojścia do władzy, że popadł w szaleństwo. Nie może się powstrzymać przed łaknięciem więcej i więcej. Zupełnie opętał go jakiś zły duch. Nie poznawałam własnego ojca. Gdy jeszcze żył Cinna, tata był nieprzyjemny, chłodny i narzekał, że chciałby mieć większy wpływ na państwo, ale nigdy do tego stopnia nie zbzikował.
Na sali zapanowała cisza, nikt się nie odzywał. Oczy wszystkich gości obecnych w pomieszczeniu wędrowały ode mnie do Xandera. Paylor z przyjemnością oglądała to przedstawienie. Uśmiechała się pod nosem triumfalnie. Mierzyłam się z nią spojrzeniami, ale kamery tego nie uchwyciły. Ona mnie nienawidziła, chciała mojego poniżenia. Uległam jej i zaatakowałam własnego ojca. Po tym, co mi zrobił jest to zrozumiałe, ale nie panowałam nad losem, bo pani prezydent ułożyła scenariusz pod siebie. Miała w tym jakiś interes. Na pewno zemściła się za wszystkie słowa, które dzisiaj wypowiedziałam w stronę mieszkańców dystryktów. Bolało ją to, że podważyłam jej pozycje i sposób rządzenia. To musiało być to.
Strażnicy podeszli do Xandera i wywlekli go z sali. Ludzie, obok których przechodził spluwali na niego i rzucali obelgami. Pokręciłam głową ze łzami w oczach. Co się stało z naszą rodziną? Czy wszyscy z rodziny Vaught muszą się tak stoczyć jak Xander?
Z moich ust wydobył się szloch. Zaczęłam się kierować do zejścia z podestu, gdy w połowie drogi Paylor mnie zatrzymała. Pociągnęła mnie za ramię w stronę mównicy, a ja pozwoliłam, aby moje łzy na oczach całego Panem spokojnie płynęły po moich policzkach.
Po prawej stronie zauważyłam ruch. Spojrzałam w tamtą stronę. Quinn razem z Haymitchem i resztą moich przyjaciół patrzyli na mnie ze współczuciem i troską. Wyciągnęłam do nich rękę, ponieważ strasznie pragnęłam wtulić się w grupkę ukochanych osób. Zagryzłam wargę i opuściłam dłoń. Wyprostowałam się i otarłam policzki. Pani prezydent wydęła usta i powiedziała:
-Cinnybel poradziła sobie koszmarnie, ale czego więcej spodziewać się po córce tego złoczyńcy. Ale nic, Panem jest dumne z jej poświęcenia...
Paplała dalej, ale ja już nie słuchałam. Ona sama plątała się w swoich słowach. Mydliła oczy mieszkańcom dystryktów, oni chyba sami nie wiedzą teraz, w co mają wierzyć. Na początku swojej wypowiedzi mnie oczerniła, a zaraz potem mówiła, że jest dumna. Wysyłała sprzeczne sygnały, a z tego nic dobrego nie wyjdzie.
Stałam obok niej, chwiejąc się lekko. Ból głowy uderzył z większą mocą, a serce galopowało tak szybko, że aż położyłam rękę na piersi, aby je przytrzymać. Zrobiło mi się niewiarygodnie gorąco. Paylor mocno ściskała moje ramię i uśmiechała się do kamer, kłamiąc widzom prosto w oczy. Blask świateł skierowanych w naszą stronę oślepiał mnie, a gdy do tego wszystkiego doszły mdłości dla mojego organizmu było to za dużo. Czerń przesłoniła mi światopogląd, a ostatnie co pamiętam to mocne uderzenie o podłogę.
***
Haymitch bezradny i mocno zmartwiony patrzył jak jego podopieczną pakują do karetki i wiozą do szpitala. Pojechała z nimi jego towarzyszka na dzisiejszej imprezie - Aria. Obok niego ledwo stał zmęczony Quinn i Levy. W Pałacu Prezydenckim nadal trwało przyjęcie, podczas gdy przyjaciele młodej Vaught czekali na Bluxa, który pobiegł po samochód. Abernathy nigdy tak się nie bał jak dzisiejszego dnia. Ta dziewczyna stała się dla niego córką. On sam nie mógł uwierzyć, że w tak krótkim czasie przywiązał się do jakieś osoby. Z reguły trzymał się na dystans od swoich trybutów, ale ona nie była zwyczajną trybutką. Była jego ostatnią podopieczną, w dodatku z Kapitolu. Sama w sobie ta mała istotka była niezwykła. Siła, która emanowała z niej udzielała się wszystkim wokół. Z nią wszystko wydawało się możliwe. Nie chciał przyznać się przed sobą, ale naprawdę pokochał ją i nie mógł jej teraz stracić. Miał świadomość, że Cinnybel jest chora, wszystko wskazywało na to, że znów ma swój atak, ale czuł wielki niepokój. Coś było nie tak.
-Wszystko będzie dobrze - pocieszała wszystkich Levy.
-Na pewno - potakiwała Venus, obgryzając paznokcie.
-Wydaję mi się, że to wynik stresu i całego przepracowania - rozmyślała na głos O'Donnell.
-Pewnie to jej choroba. Martwi mnie to, że gdy podaliśmy jej lek to nic się nie stało.
Dziewczyny rozmawiały między sobą, podczas gdy Quinn i Haymitch cicho wpatrywali się w ulice. Zaraz nadjechał Blux.
-Wsiadać - wykrzyknął, a wszyscy spełnili jego żądanie, cali przepełnieni niepokojem o Vaught.
Chłopak za kierownicą jechał w zawrotnym tempie. Za szybą jednie było widać rozmazane sylwetki ubranych dziwnie mieszkańców stolicy. W aucie panowała cisza, każdy zatopiony był we własnych myślach i obawach. Haymitch klnął na siebie, że nie wziął ze sobą piersiówki. Alkohol pomógłby mu się uspokoić i zebrać myśli, ale doskonale wiedział, że pijanego nie wpuściliby do szpitala. Pozostało mu tylko ogarnąć się i wyciszyć. Przymknął na chwilę powieki, ale od razu je otworzył, ponieważ przed oczami tańczył mu obraz upadającej Cinny, która naprawdę mocno uderzyła się w głowę. Paylor niczym się nie przejęła. Kazała tylko wziąć ją ze sceny i dalej mówiła jakieś bzdety. Abernathy mocno zacisnął ręce w pięści wściekły na panią prezydent, ponieważ ona jedyna była w stanie złapać młodą Vaught.
-Czy możesz przyspieszyć, do cholery? Nie jedziemy na herbatkę do babci - warczał Haymitch.
-Jadę najszybciej jak mogę. Jesteśmy niedaleko - odparł Blux.
Po kilku minutach zatrzymali się, a Abernathy razem z Quinnem wypadli z auta i przepchali się przez tłum dziennikarzy do szpitala. W środku było cicho i spokojnie. Sterylna biel raziła po oczach, a pacjenci, którzy przechadzali się tam tworzyli szarą strefę przygnębienia. Na zewnątrz budynku szalał tłum ludzi, którzy od razu po ujrzeniu upadku Cinny gnali do szpitala po nowe informacje do mediów.
Quinn zatrzymał przechodzącą pielęgniarkę. Chłopak był strasznie blady i zmęczony, ale bardzo martwił się o Cinny. Jego bursztynowe oczy otaczały cienie, ale nie poddawał się.
-Przed chwilą przywieziono tutaj Cinnybel Vaught. Co z nią? - zapytał chłopak, a cała reszta jego przyjaciół stała za nimi.
Pielęgniarka z zielonymi włosami zmierzyła wzrokiem całą grupkę.
-Chyba nie mogę udzielać takich informacji.
-Niech pani nie pieprzy głupstw i mi natychmiast powie, co z nią - wykrzyczał Haymitch, odgarniając blond włosy z czoła.
Kobieta zamrugała zdumiona, ale zaraz przybrała maskę obojętności.
-Cinnybel została ułożona w sali 215 na drugim piętrze. Aktualnie jeszcze nic nie wiadomo, ponieważ zespół lekarzy ją bada.
-Mam nadzieję, że dobry zespół lekarzy, bo jeżeli coś jej się stanie z ich winy to... - groził były mentor Dwunastki.
-Spokojnie - przerwała mu pielęgniarka. - Lekarzem prowadzącym jest doktor Aria Lostel, więc wszystko powinno być dobrze. A teraz wracam do pracy.
Wszyscy pognali do wind. Quinn, który leżał w tym samym szpitalu bez trudu poprowadził ich pod drzwi sali 215. Co chwila z pomieszczenia wychodzili lekarze, a przybywali nowi. Blux razem z Quinnem z trudem przytrzymywali Haymitcha, który chciał tam wtargnąć. Levy cały czas mówiła do niego cicho, że ma się uspokoić, bo wyproszą go ze szpitala i w ogóle nie zobaczy Cinnybel. Po tych słowach zmarnowany usiadł na krześle przed salą. Schował twarz w dłoniach i czekał. Przez godzinę siedzieli bezczynnie i patrzyli się w ściany. Elvey zdenerwowany chodził po korytarzu. Bardzo bał się o dziewczynę. Żałował, że nie wyznał Cinny swoich uczuć. Nie wierzył, że ktoś tak wspaniały jak ona może pokochać kogoś takiego jak on. Przecież zabił tylu ludzi, w tym doprowadził do śmierci własnej siostry. Do tego jest wnukiem Snowa.
Gdy drzwi od sali otworzyły się, a ze środka wyszła Aria w białym kitlu, wszyscy do niej podbiegli. Wokół nich była cisza, każdy patrzył na zmęczoną lekarkę, która opierała się o ścianę. Na jej białym, nieskazitelnym fartuchu były małe kropelki krwi, a z pomieszczenia obok wychodzili lekarze i pielęgniarki. W końcu Abernathy nie wytrzymał i zapytał napiętym głosem:
-Co z nią, do cholery?!
-Niedobrze, naprawdę niedobrze - wyszeptała. - Ona umiera.
Hejka :D
OdpowiedzUsuńNareszcie wrócił świat Panem, Cinny i Quinna, to chyba mój ulubiony dzień lutego, bo strasznie za nimi tęskniłam.
Ale zaczynając od najważniejszego, jeszcze raz wszystkiego najlepszego! :)
Ok, teraz mogę przejść do rozdziału, który mnie zaskoczył tak, że leżałam na podłodze w dokładnie dwóch momentach i dalej się z niej nie podnoszę.
Po pierwsze - nie wierzyłam i do końca miałam nadzieję, że jednak Cinny nie podniesie ręki na własnego ojca. Myślałam, że zapanuje nad sobą i tymi emocjami, które tak ją niszczyły. Ale jednak, zagrała pod dyktando pani prezydent i kiedy w końcu się zorientowała, było już za późno. Wszystko to sprawia, że bagaż jej cierpienia staje się coraz większy i nie wiem jak ona to udźwignie.
Po drugie, nie wiem już nawet czy Cinny będzie miała co dźwigać, bo ostatnie zdanie po prostu mnie zdołowało. Czytałam je dwukrotnie żeby sprawdzić czy aby na pewno dobrze przeczytałam. Ale to prawda, Cinny umiera. I jak oni jej pomogą, skoro lekarstwa nie pomagają, hmm? No powiedz, że jednak da radę i wyciągnie z siebie tyle siły, by nie opuszczać świata. Przecież ma dla kogo żyć. Może nie dla rodziny, bo ta okazała się tak toksyczna, że aż trudno uwierzyć. Ale ma Haymitcha, ma Quinna, ma przyjaciół. Nie jest tu sama. No ale choroba rządzi się swoimi prawami i często jest tak, że nikt nie ma na nią wpływu. Oby tym razem było inaczej!
Paylor - zajmuje miejsce Gabriela w rankingu najbardziej znienawidzonych postaci. Matko, jaka egoistyczna i zakłamana kobieta. Przecież ona nie jest lepsza od tego całego Snowa, późniejszego Xandera. jest taka sama i o to samo walczy - o władzę. A na tym jeszcze nikt dobrze nie wyszedł. Najgorsze jest jednak to, że to lud Panem będzie cierpiał najbardziej. Znowu zaczną się krwawe Igrzyska, chyba że tym razem wpadnie na coś bardziej drastycznego albo wynajdzie kolejny sposób, by zadowolić skorumpowane społeczeństwo Kapitolu. Aż się boję myśleć jak będą wyglądały jej rządy. Chyba, że ktoś wcześniej ją obali. Nie wątpię, że w Panem znajdują się jeszcze osoby, które mają ochotę wdrapać się na sam szczyt nawet po trupach. A tych było już tak wiele :(
Cinny i Quinn! Myślałam, że już nie dojdzie do 'kontaktu ich ciał' no ale było, niewiele, ale jednak! :D Quinn jest teraz w dziwnej sytuacji, niby rodzina go wspiera i wgl, ale nie akceptuje Cinny, bez której on nie chce żyć. I jak on jeden ma to wszystko pogodzić, hmm? Takie moje przemyślenie na jego temat.A to, że jest spokrewniony ze Snowem jeszcze bardziej pogarsza jego sytuację, tak samo jak to, że ojciec Cinny okazał się zdrajcą kraju. Przecież ta cała Paylor teraz ma ich w garści no ale zobaczymy jak to będzie :)
I taka mała prośba! Ratuj Cinny, co? Nie daj jej umrzeć, ona ma jeszcze tyle do zrobienia. Wiem, że o takie rzeczy się nie prosi no ale, co mi szkodzi :D
Weny i do następnego! :D
Ty sobie chyba ze mnie kpisz.
OdpowiedzUsuńCzekam nie wiadomo ile na ten rozdział (nie przesadzam, nawet na moje nie musisz tyle czekać) i co dostaję? No, ok, pełen akcji może i jest, i pojawił się Quinn, ale, do cholery, co to ma być za końcówka?
Serio? Naprawdę? Idziesz tak, jak Emily, w Niezgodną? Nie, ja się chyba powieszę. Nie, powieszenie to za długo trwa. Dam se kulkę w łeb.
Serio, Sandra, nie dobijaj, pls. Emily to Emily, ale nie zmuszaj mnie do tego, żebym złożyła ci wizytę. Nie umiem sobie Cinny inaczej, jak tylko w domciu, przed kominkiem, z tatą-Haymitchem prawiącym wykład jej chłopakowi. Więc nie niszcz mi tej wizji, ok?
Cinny ma żyć. A jak nie, to spodziewaj się mnie, bo przysięgam na Zeusa, nie zawaham się przybyć pod twój dom z widłami i pochodniami. Rozumiesz?
Wiem, że bez ładu i składu, ale piszę pod wpływem emocji, a niech cię Hades porwie tak, jak Persefonę...
xoxo, Loks.
jeju poplakalam sie:((czekam na nastepny<3
OdpowiedzUsuńTaki z lekka refleksyjny ten rozdział i po nim nie jestem pewna czy następny nie będzie opisywał pięknej ceremonii pogrzebowej. Generalnie nie jestem za śmiercią Cinny, nawet ją lubię, ale jeśli masz zamiar kończyć to opowiadanie, to coś takiego dodałoby mu nieco gorzkiego posmaku. Niemniej ciekawa jestem, jak ty to widzisz.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Wilczyca
zaklepuję, słodko oblizując nosek niczym kotek.
OdpowiedzUsuńJak zawsze wspaniale napisane, bardzo mi się podoba, ale...
OdpowiedzUsuńZABIJŻE TĄ PAYLOR BŁAGAM ;-; Nienawidzę suczydła ;-;
Martwię się o Cinny, coś czuję, że nie skończy się ty dobrze.
Czekam na kontynuację, pozdrawiam!~
kiedyyd nowy?:(<3
OdpowiedzUsuńgdzie nowy:((
OdpowiedzUsuń