Wszyscy bliscy Cinnybel koczowali przed drzwiami sali operacyjnej. Haymitch nerwowo przechadzał się wzdłuż korytarza, sącząc po kryjomu alkohol z piersiówki. Z każdym łykiem krzywił się coraz bardziej, ale whisky bardzo go uspokajało i pozwalało rozluźnić. Effie i Mercedes patrzyły na niego wilkiem, ale nie przejmował się tym zbytnio. Jego serce nie reagowało na nic, bo było roztrzaskane przez niepokój targający nim odkąd Cinnybel przyjęto do tego szpitala. Odmówił tę piękną modlitwę z Levy, choć nie uważał, że Bóg tutaj pomoże. Wszystko w rękach Arii i zespołu lekarzy, którzy walczą o życie tej małej. Wmawiał sobie, że będzie dobrze, a niedługo ujrzą Cinny zdrową i żywą, ale Aria mówiła, że dziewczyna może umrzeć. Trzeba być dobrej myśli. Zawsze.
Cisza panująca w korytarzu, przerywana jedynie cichym płaczem Venus, dźwięczy w uszach każdego z obecnych. Nikt nie patrzy sobie w oczy, ludzie tulą się do siebie, szukając pocieszenia w swoich ramionach. Levy jako jedyna ma podniesiony wzrok, który utkwiła w ścianie na przeciwko. Jest nieobecna, a dłonie lekko jej drżą. Blux pocierał dłońmi szczupłe ręce Venus. Biedny Quinn siedział pod ścianą i przebierał nerwowo palcami po podłodze. Wydawać by się mogło, że naśladuje ruchy osoby, która gra na fortepianie, ale tak naprawdę on od nowa i wciąż odtwarzał moment, w którym pewna mała istota z wielkim uczuciem oddawała się grze na flecie. Nie mógł pojąć, gdzie popełnił błąd i kiedy ominął moment, w którym miał powiedzieć Cinnybel, co czuje. Myślał tylko o tym, czy znajdzie się okazja na to, aby powiedzieć jej prosto w twarz, to o czym myślał w szpitalu. Bardzo tego pragnął. Nie mógł jej teraz stracić.
-Cinnybel tyle razy uratowała mi życie, nie może odejść. Muszę się odwdzięczyć - szepnęła Venus, ledwo trzymając się na nogach.
-Ej, skarbie. Ona nie odejdzie - zapewnił Blux.
-Cinny zawsze była twardą zawodniczką. Cinna szalał za nią, nigdy nie mogli wytrzymać bez siebie dwóch dni. Ciągle smsy i telefony, czasami doprowadzały mnie do szewskiej pasji, ale podziwiałam ich, bo jako rodzeństwo byli idealni pod każdym względem. Aż chciało się na nich patrzeć. Ta dziewczyna chyba zawsze będzie każdego oczkiem w głowie - wyznała Mercedes, ocierając dyskretnie łzy.
-Nie znałam jej długo, ale była silniejsza od Katniss. To trzeba jej przyznać - wtrąciła Effie swoim piskliwym głosem.
-Na arenie była moim wzorem. Nie tylko na arenie, ale w niewoli u Gabriela też. Wszystkich nas ratowała, a sama cierpiała. Najgorsze właśnie było to, że czasami przez ściany przebijał się jej krzyk. To najstraszniejsza rzecz w moim życiu - ciągnęła dalej Venus, ukrywając twarz w dłoniach.
-Nie uważacie, że ta dziewczyna przeszła zbyt wiele? Najpierw śmierć rodziny, potem jej własne igrzyska, tortury Gabriela, zdrada ojca i teraz to. Los powinien ją choć trochę oszczędzić i pozwolić jej teraz do nas wrócić. To nadal nastolatka, niech cieszy się życiem - powiedziała Effie, opierając się o ścianę.
Kobieta ściągnęła buty i zaczęła sobie masować stopy. Większość biorących udział w rozmowie pokiwała głową na jej słowa. Cinnybel od razu musiała się przeistoczyć w dorosłą, bo tego wymagało życie. Było jej trudniej, bo została wychowana w standardach Kapitolu. Zmiana jej sytuacji nastąpiła nagle i biedna nastolatka musiała się dostosować jak najszybciej. Można uważać, że to nic takiego, ale w życiu człowieka to naprawdę bardzo duże trzęsienie.
-Przestańcie gadać jakby już umarła! - zagrzmiała Levy i spiorunowała wszystkich wzrokiem.
Wiara tej kobiety była niezachwiana i silna. Miała ogromną nadzieję, że niedługo Cinny będzie cała i zdrowa. Pokładała całe swoje serce w tej myśli i ani myślała z niej zrezygnować. Levy to wielka optymistka, więc nie ma zamiaru pozwalać innym na obgadywanie dziewczyny jakby jej tutaj z nimi nie było.
~***~
Wokół mnie rozpościerała się ciemność, a każdy odwrót w którąś ze stron skutkował upadkiem. Zaciskałam zęby i wciąż zdeterminowana wstawałam, aby znaleźć, choć promień światła. Brak jakiegokolwiek błysku w otoczeniu sprawiał, że zaczęłam wpadać w panikę.
W głowie rozpamiętywałam ostatnie wspomnienie przed upadkiem. Najwidoczniej musiałam zemdleć od nadmiaru emocji.
Nie oszukuj się, szepnął głos w mojej głowie. Dobrze wiesz, że umierasz.
Pokiwałam smutno głową sama do siebie. Wiedziałam, że coś się święciło, gdy wróciłam z Dziewiątki. Niemożliwe, abym przeziębiła się, będąc tam. Dlatego tuż po powrocie wzięłam leki. Nie pomogły. To samo działo się, gdy wzięłam je później, przed wyjściem na przyjęcie do Pałacu Prezydenckiego. Przeczuwałam, że leki mogą przestać działać, ale nie aż tak szybko. Miałam zamiar zgłosić się do lekarza, zaraz po tym jak to wszystko zaczęłoby się uspokajać. Ale najwidoczniej nie zdążyłam.
Nie chciałam opuszczać wszystkich ludzi, którzy pozostali ze mną pomimo tego wszystkiego, co wokół się nas dzieje. Haymitcha traktowałam jak ojca, więc sama myśl, że mogę go zostawić rozkrajała moje serce na kilka części. Venus, Mercedes, Levy i Effie to moje przyjaciółki, które nie powinny zostawać same. Chciałam otaczać ich opieką i nigdy nie opuszczać. Blux poradziłby sobie sam, ale co ja poczęłabym bez tego olbrzyma? Nie zostawia się przyjaciół w potrzebie, a wiedziałam, że Blux chciał coś bardzo ważnego powiedzieć Venus, a nie zrobił tego, bo nie dostał porządnego kopniaka. Zawsze chciałam być dla innych oparciem, opoką, pomocną dłonią. Zostawienie Quinna samego zakrywałoby pod grzech. Kochałam go najmocniej na świecie, nasza więź budowana była stopniowo, a z każdym dniem zakochiwałam się w nim bardziej. Moje odejście mogłoby go złamać, a nie mogłabym patrzeć na jego cierpienie z góry. Co minutę wylewałabym hektolitry łez, a on nawet by o tym nie wiedział.
Może już wypełniłam swoje przeznaczenie i czas odejść na spotkanie z Cinną?, przemknęło mi przez myśl. Swoje wycierpiałam, za moja sprawą zginęło wiele osób. Wystarczyłoby się poddać, a moje cierpienia poszłyby w niepamięć, będąc już jednocześnie tylko wspomnieniem.
Zmrużyłam oczy wściekła na siebie. Wmawiałam sobie, że musiałam walczyć. Chociażby dla samej siebie. Chciałam być na Ziemi i byłam tego doskonale świadoma. Żadne przeznaczenie nie powinno mnie obchodzić.
Wtem w moim rozumowaniu utwierdził mnie krzyk dobrze mi znanej kobiety, który rozbrzmiał wyraźnie w ciemności:
-Cinnybel, słyszysz mnie? Nie poddawaj się teraz! To najgorsza część, razem damy radę. Trzymaj się! Dla siebie, dla mnie i dla nich wszystkich!
Rozglądałam się za Arią, ale nigdzie tutaj się nie pojawiła. To chyba była tylko moja wyobraźnia. Ale zaraz usłyszałam bardzo wyraźnie damski śmiech tuż za mną. Odwróciłam się błyskawicznie, ale nic nie dojrzałam. Poczułam coś na ramieniu i odskoczyłam z krzykiem. Nagle całą powierzchnię wokół mnie zalała oślepiająca biel. Gdy mój wzrok przyzwyczajał się do jasności jakaś kobieta powiedziała gładkim i mrocznym tonem:
-Coś czuję, że się poddasz.
Zwróciłam swój wzrok na postać przede mną. Wychudzona sylwetka, owinięta w czarny, smolisty płacz, zdający się mieć fakturę cienia, sięgający jej do kostek. Dama miała długie do pasa krucze włosy i czarne, przypominające otchłań bez wyjścia oczy. Usta koloru świeżej krwi odcinały się na białej jak śnieg skórze. Stała wyprostowana i z dumnym uśmieszkiem na ustach. Odrzuciła zamaszystym gestem kaptur i rzuciła mi pełne wyższości spojrzenie.
Uniosłam brew w geście zdumienia.
-Kim ty jesteś? - zapytałam.
Pani przede mną wybuchnęła głośnym, pogardliwym śmiechem.
-Jestem Śmiercią, skarbie. Przyszłam się o ciebie upomnieć - wyjaśniła mi kobieta.
Prawie udusiłam się powietrzem. Kaszlałam, wytrzeszczając na nią oczy, a ona jedynie przyglądała mi się martwymi oczami.
Nagle poczułam jak ktoś dotknął mojego ramienia. Odwróciłam się, ale zaraz odskoczyłam, bo obok mnie stał chłopak o dużych, przyjaznych oczach i delikatnym uśmiechu. Jego jasne blond włosy okalały mu twarz, a sylwetka odziana w białą albę, nawet w białym pomieszczeniu raziła w oczy.
-Razem damy radę - wymruczał do mnie i ścisnął lekko moje ramię.
Zmarszczyłam brwi, bo w ogóle nie ogarniałam, co się wokół mnie dzieje. Spoglądałam to w stronę ciemnej postaci, to w stronę jasnej. Śmierć wybuchła śmiechem, ocierając niewidzialne łzy z kącika oka.
-Widzę, że twój Anioł Stróż dostał cynka o twoim nieszczęściu - kpiła ze mnie i młodego chłopaka.
Patrzyłam na niego zdziwiona tym faktem, ale on tylko pokiwał głową. Nie wierzyłam, że w tym dziwnym miejscu mogą się wydarzyć jeszcze dziwniejsze rzeczy, ale to przechodziło moje pojęcie o świecie. Cała zaistniała sytuacja jest dla mnie absurdalna i nie mogłam w nią uwierzyć. Myślałam, że gdy w końcu choroba wykończy moje ciało przyjdzie po mnie Śmierć, wyglądająca jak kościotrup z sierpem w dłoni i krzykiem na ustach "Doigrałaś się!".
-Zostaw dziewczynę w spokoju - grzmi mój Anioł Stróż. - Daj jej wrócić do bliskich. Przecież wiesz, ile wycierpiała. Już ostatnio za dużo śmierci było w Panem. Mało się najadłaś bólu?
Śmierć znudzona spoglądała na swoje paznokcie.
-Strasznie lubię sięgać po jej dusze. To jest takie zabawne. Za każdym razem, gdy miała atak już sięgałam po nią, ale ona zawsze wyrywała się z moich dłoni, z coraz większymi ranami na ciele. Choroba ją zjadała, a ona wciąż ignorowała to, żyjąc z dnia na dzień. Ta mała to silna osóbka, ale czas na nią.
Chłopak obok mnie szarpnął mnie do tyłu, odciągając od kobiety.
-Targujmy się - zaproponował.
Dama prychnęła, aby zaraz zachichotać.
-Chcesz targować się ze Śmiercią? Litości, chłopczyku - zakpiła.
-Daj jej choć trzydzieści lat - poprosił.
-A co dostanę za to w zamian? - chytrze błysnęła zębami.
Anioł zamyślił się, drapiąc się po głowie. Rozmawiali o mnie, jakbym nie była przy nich obecna. Zagryzłam mocno wargi, bo wiem, że teraz stawka jest wysoka. Tym, co mogłam stracić było moje życie. Strasznie dziękowałam chłopakowi obok mnie, że mi pomagał. Byłam doskonale świadoma, że gdyby przyszło mi stoczyć walkę ze Śmiercią sam na sam, wyszłabym z tego jako przegrana i martwa.
-Duszę Paylor - podsunął Stróż.
Na te słowa oczy kobiety zabłysnęły entuzjastycznie. Zmarszczyłam czoło zdumiona takim obrotem spraw. Dlaczego ta kobieta tak się ucieszyła na wieść tak owej propozycji?
-Jeżeli zginie w jakiś spektakularny sposób to umowa stoi - klasnęła w dłonie kobieta.
-Hej, stójcie! Nie zgadzam się na to. Życie za życie? To już sama wolę się oddać niż pozwolić wam zabić jaką inną osobę - buntowałam się, zupełnie nie chcąc się zgodzić, bo kolejna osoba na moim sumieniu przeważyłaby szalę.
-Ty nie masz głosu. Dobijamy targu! - cieszyła się Śmierć.
Mój Anioł spojrzał na mnie, a potem na kobietę przed nami. Zignorował moją osobę i uścisnął wyciągniętą dłoń Śmierci. Nagle poczerniało mi przed oczami, a ostatni krzyk Śmierci brzmiał tak:
-Trzydzieści lat, więcej czekać nie będę!
~***~
Rozłożyłam się wygodnie na chmurze, spoglądając z góry na wszystkich nędznych śmiertelników. Od lat obserwowałam swój cel, patrząc z przyjemnością jak kończy jej się czas. Zostało jej równe piętnaście lat. Cinnybel bardzo dużo udało się osiągnąć przez ten czas. Związała się z Quinnem i urodziła mu dwie śliczne bliźniaczki. Największym jej osiągnięciem było odbudowanie wraz z Haymitchem Dwunastki, która tętniła życiem, piastowana przez Vaught. Do władzy doszła Levy, która dzielnie rządziła krajem. Prezydent Paylor zginęła w zamachu na jej pałac. Ktoś podłożył jej bombę, co mi się bardzo spodobało. Venus i Blux zamieszkali w Czwórce, a Effie stała się prawdziwą gwiazdą w Kapitolu. Aria zakręciła się wokół Abernathy'ego i uwiodła go swoim uśmiechem. Wszyscy byli szczęśliwi, aż rzygać mi się chciało.
Przeciągnęłam się i z westchnieniem znów zabrałam się do pracy. Ktoś musi dbać, aby na świecie nie było przeludnienia.
Rzuciłam ostatni raz okiem na Panem, które swoją siłą porażało wszystkich wokół. Kraj, który jeszcze niedawno sycił się krzywdą swoich rodaków, stał się potężnym, zorganizowanym i szanującym swoich obywateli państwem.
Wróciłam do pracy, która była od zawsze moim przeznaczeniem.
~***~
Wielu ludzi przyczyniło się do zmian w Panem. Większość zginęła, ale otoczenie stało się lepsze. Niektórzy byli źli, inni dobrzy. Każdy z nich wniósł coś do świata i naprawił lub zepsuł jedną rzecz. Lecz na tym polega tworzenie środowiska do życia. Osoby uczące się na błędach i walczące o swoje dominują, prowadząc przez egzystencje innych. Jedną z takich osób była Cinnybel, pomagając wszystkim wokół. Jej historia to idealny przykład jak być silnym i nie zbaczać z obranego przez siebie kursu.
Warto mieć nadzieję na lepsze jutro. A nazywało się ono Panem. Dziś też nazywa się Panem i jutro też będzie się tak nazywać.
Koniec tej historii. Słaby, ale jest.
PROSZĘ WSZYSTKICH CZYTELNIKÓW, ABY PO PRZECZYTANIU ZAJRZELI DO KOLEJNEGO POSTA, TO DLA MNIE BARDZO WAŻNE, BO PRAGNĘ WAM PODZIĘKOWAĆ. :)
JA JESTEM PIERWSZA CICHO WSZYSCY JESTEM PIERWSZA PLS CHYBA PŁACZĘ IDĘ CZYTAĆ
OdpowiedzUsuńChyba pierwszy raz od niepamiętnych czasów czytałam rozdział w kompletniej ciszy i było to tak błogie uczucie, że nie potrafię go opisać. Na samą myśl, że to już koniec, ostatecznie zakończenie tej historii targały mną różne emocje - z jednej strony chciałam wiedzieć jak to wszystko się skończy, a z drugiej pragnęłam żeby ta historia jeszcze się nie kończyła. Ale przeczytałam i jestem zupełnie zaskoczona takim zakończeniem, nie myślałam, że pozwolisz Cinny dalej żyć u boku Quinna i zostawisz Panem z pozytywnym świetle. Stawiałam raczej na smutek, żal i śmierć, która otoczy wszystko, a Ty jednak postawiłaś na coś oryginalnego - dałaś nadzieję na to, że życie wcale nie jest takie złe, że dla ludzi jest nadzieja, chociaż są źli, ranią siebie nawzajem, zabijają się i mordują co nie mieści się w mojej głowie. Ale Ty znowu pokazałaś swiat w kolorowych barwach i udowodniłaś, że nawet po takiej tragedii przychodzi odrodzenie i wszystko jest dobrze. Może to i fikcja i ktoś mógłby powiedzieć, że nijak ma się to do realiów współczesnego świata, ale to nieprawda. Każdy bohater ma w sobie co najmniej cząstkę człowieka, a każdy człowiek ma w sobie coś z literackich postaci. Gdyby tak nie było to nasi bohaterowie przecież by nie czuli, nie przeżywaliby tylu skrajnych emocji, nie kochaliby. Więc może dla nas też jest jeszcze jakaś nadzieja? Oby :)
OdpowiedzUsuńNo i zupełnie nie dociera do mnie jeszcze, że to już koniec. To Twoja pierwsza historia, którą dane mi było przeczytać i zawsze będę darzyć ją ogromnym sentymentem i zapewne wrócę do niej jeszcze nie raz. Bo gdyby nie ona, mogłabym nigdy Cię nie poznać. A wtedy życie pewnej osoby nie byłoby już takie samo, o ile w ogóle byłoby coś warte :)
Zajrzę jak się to skomentuję.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze: "Nie znałam jej długo, ale była silniejsza od Katniss." - sorry, ale od Katniss nie tak trudno być silniejszym. Ona właściwie nie była silna. Ona chciała tylko przeżyć i żyć spokojnie, a to co się stało tylko poniosło ją z falą.
Po drugie - po tych targach Śmierci z Aniołem stróżem, jesteś już krok od fantastyki ;D Trochę mi się to nie podobało, bo co jej Anioł ma do duszy Paylor? Plus, jak mamy Anioła, to zakładamy, że jakiś bóg jest, a znając większość religii - oni nad Śmiercią panują (chyba, że mówimy o starożytnych krainach, gdzie jak Anubis, Ozyrys, Tanatos, Hades, czy kto tam jeszcze mają fochy, to wszystko się wali). I nie lubię tej idei Śmierci, która ma zaciesz, że może znęcać się nad ludźmi. Lepsza jest idea z "Złodziejki książek" czy wiedźmina, gdzie Śmierć "tylko bierze za rękę" i przeprowadza na drugą stronę.
Koniec wypadłby bardzo artystycznie, gdyby ona jednak umarła, ale dobrze, że tam się nie stało. Niemniej, nie jest to zupełnie beznadziejne zakończenie - co więcej, powiedziałabym, że bardzo ładnie ci wyszło.
No to tyle.
Pozdrawiam
Wilczyca
jezu to juz koniec:(((<3
OdpowiedzUsuńCiekawe opowiadanie, zakończenie bardzo pomysłowe. Cieszę się, że Cinny jednak przeżyła, do ostatniej chwili nie byłam pewna jak ta historia się zakończy.
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłą lekturę, pozdrawiam serdecznie :)
M.